Trwa ładowanie...
13-11-2015 13:11

Jak pomagać? Wywiad z Janiną Ochojską

Jeżeli ktoś wyjeżdża w miejsca, gdzie ludzie potrzebują pomocy i chce coś dobrego zrobić, to ja mam jedną, jedyną radę...

Jak pomagać? Wywiad z Janiną OchojskąŹródło: PAP/Jacek Bednarczyk
d3c9wxo
d3c9wxo

"Jeżeli ktoś wyjeżdża w miejsca, gdzie ludzie potrzebują pomocy i chce coś dobrego zrobić, to ja mam jedną, jedyną radę...". Z założycielką Polskiej Akcji Humanitarnej rozmawia Paweł Cywiński.

Czy istnieje zła pomoc?

Oczywiście. Na przykład nasze polskie wojsko zniszczyło w afgańskiej prowincji Ghazni lokalny rynek produkcji łopat. Stwierdzili, że jest na nie zapotrzebowanie, przywieźli je w ogromnej liczbie z Polski i zaczęli rozdawać. W dodatku te polskie łopaty miały nieodpowiedni kształt, ale wie pan, jak za darmo dają, no to bierzemy. Takie przykłady można mnożyć.

Jak odróżnić dobrą pomoc od złej?

Dobra pomoc to jest taka, która rzeczywiście jest ludziom potrzebna i która nie uzależnia ich od tej pomocy oraz nie niszczy tego, co już mają.

Ale są chyba takie sytuacje, że trzeba rozdawać, nie patrząc na nic innego?

Kiedy trzeba ratować życie ludzkie, tak jak teraz w Syrii czy na Ukrainie, to należy dostarczać produkty, które pozwalają ludziom w miarę godnie przeżyć: jedzenie, wodę, schronienie, ciepłe ubrania, podstawowe leki, środki higieny, zabezpieczenie niemowląt. I to dajemy. Tak długo, dopóki trwa wojna i dopóki życie ludzkie jest od tego uzależnione. Natomiast w każdym innym przypadku pomoc powinna ludzi wydobyć z trudnej sytuacji, a następnie dać im szansę rozwoju i wzięcia sprawy we własne ręce.

d3c9wxo

Rozmawiamy teraz o pomocy na ogromną skalę, takiej w której uczestniczą rządy, organizacje międzynarodowe, rozwojowe lub humanitarne. Na przykład Polska Akcja Humanitarna. Spróbujmy jednak zastanowić się, jak pomagać na świecie z punktu widzenia pojedynczego człowieka. Zamienię się zatem teraz, hipotetycznie, w podróżnika, dobrze?

Proszę bardzo.

Wyruszam do Indii – skuszony reklamami ukazującymi kontrasty kolorów, zapachów, smaków i wierzeń – i przeżywam szok. Na miejscu największym kontrastem okazuje się być mój status społeczny i finansowy w opozycji do wszechobecnej na ulicach nędzy. A w niej najbardziej za serce chwytają mnie dzieci ulicy. Jako człowiek wrażliwy postanawiam coś z tym zrobić, choćby podarować im te kilka rupii, które mam w portfelu lub słodycze z kieszeni. Może w ten sposób trochę im pomogę…

… Komu pan pomoże?

Tym biednym i nieszczęśliwym indyjskim dzieciakom.

Dając cukierka czy kilka rupii?

To akurat mam w kieszeni.

I sądzi pan, że słodycz zmieni coś w życiu tego dziecka? Zacznie ono chodzić do szkoły? Stanie się samowystarczalne? Zdobędzie jakiś zawód? Spójrzmy prawdzie w oczy – pan im w żaden sposób nie pomaga.

Pracy im nie znalazłem, ale przecież te dzieci przez moment się uśmiechnęły, mogę nawet powiedzieć, że doznały szczęścia dzięki mojemu cukierkowi!

To, co pan opisuje, z jednej strony pachnie mi pewnym paternalizmem, a z drugiej wydaje się wątpliwe moralnie. A skąd pan wie, że to dziecko naprawdę będzie szczęśliwe? A może nie będzie – tego nie wiemy. Ale wiemy na pewno, że pan ma z tego pewną satysfakcję, uspokoił tym cukierkiem swoje własne sumienie, złagodził dysonans wywołany kontrastem bogactwa Północy i nędzy Południa. Wystarczył jeden cukierek, aby poczuł się pan lepiej. Niewiele, nieprawdaż?

d3c9wxo

Mam nie dawać cukierków?

Dawać czy nie dawać, to jest dyskusja stara jak świat. Jedni powiedzą, że przyczynia się pan tylko do problemów z zębami. Inni zapytają się, czy aby przypadkiem rodzice nie uczyli pana, żeby pod żadnym pozorem nie brać łakoci od nieznajomych. Gdy pan przytaknie, to zadowoleni wytoczą argument – czemu sam, będąc nieznajomym, rozdaje pan cukierki? A co, jeżeli ma się tylko pięć cukierków, a rozniesie się wieść po wsi, że przyjechał biały turysta i rozdaje słodycze. Co pan wtenczas powie dwudziestu pragnącym cukierka dzieciom? A jeżeli dzieciaki zaczną się o te cukierki przepychać i coś się komuś stanie? Jak pan widzi, argumentów jest wiele, nawet taki drobny gest wymaga zastanowienia się nad konsekwencjami. Przy czym ja nie jestem fanatycznie przeciwna rozdawaniu cukierków, natomiast jestem przeciwna traktowaniu tego jako pomoc.

W takim razie co powinienem robić, aby pomagać w czasie podróży?

Jeżeli ktoś wyjeżdża w miejsca, gdzie ludzie potrzebują pomocy i chce coś dobrego zrobić, to ja mam jedną, jedyną radę – poszukać specjalistów. Przejrzeć strony w internecie, popytać na miejscu, znaleźć lokalną organizację, porozmawiać z jej działaczami: – Zajmujecie się dziećmi ulicy, zostawiam 50 dolarów. Zróbcie coś, wy wiecie lepiej ode mnie, jakie są potrzeby. Za te 50 dolarów może kupią jakieś materiały piśmiennicze do szkoły, a może prowadzą stołówkę, gdzie dzieci dostają nie cukierki, tylko pełnowartościowy obiad. Ja bym działała w taki sposób. Będąc turystami, nie jesteśmy w stanie tak naprawdę rozpoznać sytuacji mieszkańców i oczywiście nie wiemy, czy ktoś nas naciąga czy nie. A tak też bywa.

A co w przypadku, gdy mamy niechęć do rozdawania pieniędzy albo po prostu ich nie mamy, bo podróżujemy niskobudżetowo?

Zawsze można próbować pomóc własnoręcznie. Zostać na przykład wolontariuszem.

d3c9wxo

No nie wiem, czy w przypadku turystów jest to mniej paternalistyczne…

Oczywiście tutaj też trzeba być ostrożnym, aby nie wylać dziecka z kąpielą. Jedziemy na przykład malować szkołę w Nepalu. A to przecież równie dobrze mogą zrobić mieszkańcy i zarobić przy tym parę groszy, prawda? To by było odbieranie im pracy. W tym przypadku bardziej by się pomogło, płacąc komuś innemu. Ale jeżeli będziemy prowadzić jakieś zajęcia sportowe albo uczyć angielskiego, bo nie ma kto uczyć dzieci – z tego może być korzyść bez odbierania komuś innemu możliwości pracy bądź rozwoju.

A co pani sądzi o coraz modniejszej wolonturystyce?

Zależy o co panu dokładnie chodzi. Jak pan definiuje wolonturystykę?

Niezbyt długi wyjazd gdzieś na koniec świata, w którego organizacji pośredniczy komercyjna firma, a jego głównym celem jest pomaganie. Wyjechać może każdy kto chce, na przykład do Laosu lub Kambodży. Musi tylko zapłacić półtora tysiąca dolarów miesięcznie.

I co tam robi?

d3c9wxo

Wybiera sobie, co chce robić, z dość długiej listy. Na przykład uczyć języka angielskiego w sierocińcu.

Szczerze mówiąc? Uważam taki model biznesowo-pomocowy za okropny. Bardzo nie podoba mi się, że jakieś prywatne firmy zarabiają na tym, że w ludziach jest naturalna chęć, by robić coś dobrego. Skandaliczne jest to, że w ten sposób wolontariusz staje się niejako klientem, a sieroty – poprzez zapłatę za możliwość obdarzania ich pomocą – towarem.

Według danych UNICEF-u, w Kambodży odnotowano w przeciągu ostatnich pięciu lat 75-procentowy wzrost liczby dzieci oddawanych do domów dziecka. Jednocześnie na 12 tysięcy dzieci przebadanych w tych ośrodkach, tylko 28 procent to faktyczne sieroty. Zresztą w Ghanie czy w Indonezji ten odsetek jest jeszcze mniejszy – około 10 procent.

Ciekawa jestem, czy są wyniki badań, ile z tych dzieci nauczyło się angielskiego. Bo wie pan, to, że wzrosła liczba sierot, co było to tam sztucznie napędzane, nie ma wielkiego znaczenia. Nawet jeżeli te dzieci mają rodziców na tyle biednych, że oddali je, by dostały jakąś pomoc czy edukację, to jest to najmniejszy problem. Tam nie ma dzieci bogaczy, którzy za darmo korzystają z nauki języka angielskiego. Więc to dla mnie moralnie nie jest aż tak wątpliwe. Natomiast moralnie wątpliwe jest to, że ktoś na tym zarabia.

A czy Polska Akcja Humanitarna wysyła w świat wolontariuszy?

Tak.

d3c9wxo

I każdy może nim zostać?

Nie. Wysyłamy mniej więcej trzech wolontariuszy rocznie w ramach międzynarodowego programu GLEN, wybranych podczas dość ostrej selekcji. Rekrutując ich, wiemy dokąd pojadą i w jakiej lokalnej organizacji będą pracować. I oczywiście jest to całkowicie bezpłatne. Ale trzeba tu zaznaczyć: nie wysyłamy wolontariuszy na nasze misje.

Czyli wolontariat nie jest dla każdego?

Zawsze informujemy, że ci, którzy czują, że mają potrzebne umiejętności, mogą się zgłosić. Same dobre chęci nie wystarczą. A to, o czym pan mówi w przypadku wolonturystyki, czyli zarabianie na chęci pomocy, jest po prostu okropne. Choć rynek turystyczny jest chyba podatny na swoiste wykorzystywanie innych dla własnych celów rekreacyjno-ciekawskich. Wie pan, że kiedyś nawet zgłosiła się do nas firma proponująca współpracę w organizacji wyjazdów na tereny objęte konfliktem wojennym?

Jak to?

Są na tym świecie jakieś skrzywione jednostki, dla których ciekawe są wojny. A my po akcjach humanitarnych w Bośni i Czeczenii posiadaliśmy już spore doświadczenie logistyczne i proponowano nam współorganizację takich wyjazdów do Groznego, żeby sobie popatrzeć na ruiny. Kuszono nas sporymi zyskami.

d3c9wxo

Ani przez moment nie przyszło pani na myśl, aby to doświadczenie logistyki wojennej spieniężyć?

Zarabianie na tym jest obrzydliwe, to jest podsycanie tych najniższych instynktów, żeby zobaczyć gruzy, ludzką tragedię, miejsce po wybuchu bomby, świeżą krew. Coś głęboko nieetycznego. Ja jestem osobą niepełnosprawną i nie chciałabym, żeby mnie pokazywano, jak ja sobie radzę, jak wchodzę po schodach albo po coś sięgam. Źle bym się czuła z tym, że ktoś obserwuje „jak sobie ten niepełnosprawny radzi?”.

Ale może, gdy ludzie zobaczą, jak to wygląda, zaczną bardziej pomagać?

Moim zdaniem to nieprawda. Mało można zobaczyć strasznych rzeczy w mediach? Dla mnie pomoc cywilnym ofiarom wojny na Ukrainie nie wymaga patrzenia na nią. Tysiące ludzi wpłaca pieniądze na PAH, nie będąc bezpośrednimi podglądaczami, nie traktując oglądanych ofiar jako ciekawostki, a realnie przyczynia się do dostarczania pitnej wody, leków, żywności. Pomaganie, wbrew powszechnie panującemu poglądowi, jest niezwykle trudne i odpowiedzialne. Zwłaszcza w odległych krajach i kulturach. Warto zostawić to specjalistom, choć jest to tak skomplikowane, że czasem i oni nawet sobie z tym nie radzą, czego przykładem są te nieszczęsne łopaty w Afganistanie.

Rozmawiał: Paweł Cywiński, www.podroze.pl

d3c9wxo
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3c9wxo