Trwa ładowanie...
07-12-2012 16:08

Edi i Asia Pyrek: pozytywnie zakręceni!

Edi i Asia Pyrek – najbardziej pozytywnie zakręceni polscy podróżnicy z niewiarygodnymi pomysłami, talentami i wolnością w głowach! Opowiadają specjalnie dla Turystyki.wp.pl o tym, co ich interesuje najbardziej - procesy inicjacji w różnych kulturach, druidzi, szamani syberyjscy, czarownicy z Afryki…

Edi i Asia Pyrek: pozytywnie zakręceni!Źródło: Edi i Asia Pyrek, fot: WP
d30zfvk
d30zfvk

Edi i Asia Pyrek – najbardziej pozytywnie zakręceni polscy podróżnicy z niewiarygodnymi pomysłami, talentami i wolnością w głowach! Opowiadają specjalnie dla Turystyki.wp.pl o tym, co ich interesuje najbardziej - procesy inicjacji w różnych kulturach, druidzi, szamani syberyjscy, czarownicy z Afryki

Jako Tancerze Słońca zostali zaadoptowani przez kanadyjskie plemię Czarnych Stóp. Edi Pyrek pracował jako negocjator pokojowy pomiędzy szefami afgańskich plemion. Sposób życia, który wybrali pozwala im na bycie w ciągłej podróży: geograficznej, intelektualnej i emocjonalnej. Ich książki wydaje National Geographic, ostatnio: "Światy równoległe. Czyli w sześć miesięcy prawie dookoła świata".

**

**Zacznijmy od pytania na czasie. Skoro mamy szóstego grudnia, to zapytam, co wiecie na temat św. Mikołaja?

Wspólnie z żoną Asią napisałeś książkę: "Ale o co chodzi? Czyli w poszukiwaniu Graala, Elfów i św. Mikołaja". Bo, że św. Mikołaj pochodził z Turcji, to wiemy. Ale dlaczego święty Mikołaj wchodzi przez komin albo czemu mówi: HOHOHO, to już może Ty wyjaśnisz, bo zbierałeś poszlaki w Finlandii.

d30zfvk

- Prawda jest bolesna, głównym powodem, dla którego Mikołaj mówi: HOHOHO, jest to, że w czasie wchodzenia przez komin dochodzi do zatrucia CO2, co w konsekwencji prowadzi do niedotlenienia tkanek – hipoksji. A objawy spowodowane zatruciem CO2 są dziwnie podobne do zachowania św. Mikołaja - różowo-karminowe zabarwienie skóry (ach te czerwone policzki okolone białą brodą), „chód pingwina” i nocna bezsenność – co jest wyjątkowo wygodne dla pracującego na nocnej zmianie Mikołaja. ;) Zatrucie też tłumaczy fakt, że Mikołaj właściwie potrafi tylko powiedzieć „HOHOHOHOHOHOHO”, niestety zbyt duża ilość CO2 powoduje, że w mózgu Mikołaja dochodzi do nieodwracalnych zmian. Obumierają komórki mózgowe i w konsekwencji dochodzi do osłabienia pamięci i do upośledzenia psychicznego. Cud, że Mikołaj jest jeszcze się w stanie poruszać i porozumiewać ze swoimi elfami. Na szczęście TRADYCJA znalazła także na to radę i zaleciła, aby dzieci pozostawiały dla Mikołaja mleczko i ciasteczka pod choinką. A jak mówi TRADYCJA: mleko
doskonale sprawdza się przy wszelkiego rodzaju zatruciach, a cukier jest głównym źródłem energii dla mózgu. Objadając się słodkimi ciastkami, Mikołaj aktywizuje więc mózg w walce ze spalinami, a wypijając mleko stara się zminimalizować skutki zatrucia CO2. I tak naprawdę to tylko dzięki temu ciągle jeszcze żyje.
Kolejna ciekawostka związana z Mikołajem i główny powód, dla którego pojechaliśmy go szukać w Finlandii, to fakt, że Mikołaj z samej swojej natury, istoty jest… niemożliwy. Chcieliśmy więc sprawdzić, czy jest jednak jakakolwiek szansa, żeby Mikołaj, ten jakiego znamy i kochamy, miał szanse istnieć. Ale… jeśli się zastanowimy… Jeżeli tylko założymy, że na świecie jest około 380 milionów chrześcijańskich dzieci, które zamieszkują w jakiś 150 milionach domów i mieszkań, to Mikołaj oraz jego renifery i elfy, aby zdążyć ze wszystkimi prezentami w Wigilię muszą odwiedzić 900 domów w ciągu sekundy! Jego sanie, aby mogły spełniać swoją rolę, powinny mieć ładowność przynajmniej 320 tysięcy ton! Czyli do ciągnięcia sań z takim ciężarem potrzeba blisko 2 milionów reniferów, które muszą osiągać prędkość 50 km/s., co może być pewnym problemem, kiedy zdamy sobie sprawę, że typowy renifer osiąga prędkość 8 metrów/s. Jeszcze więcej wątpliwości budzi fakt, że taki Mikołaj (oraz jego renifery i elfy) są poddawani
przeciążeniom rzędu 17 500 g. I tak 900 razy na sekundę – bo takie przeciążenie dotyka Mikołaja przy startowaniu po wizycie w każdym domu, który odwiedza (nie wspominając o przeciążeniu przy każdym z tych 900 hamowań na sekundę). Warto przy tym pamiętać, że 2,9 g to przeciążenie w czasie naprawdę porządnego kichania, a już przy 46 g ludziom pękają naczynia krwionośne w gałkach ocznych. Czyli taki Mikołaj (oraz jego renifery i elfy) 900 razy na sekundę doświadczają przeciążenia o sile ponad 6034 potężnych ataków kichania, a ich oczy pękają w ciągu sekundy 342 000 razy. Musieliśmy to sprawdzić i wyliczyć. Byliśmy to winni pamięci swego dzieciństwa.

**

**W tej samej książce piszesz, że Jezus Chrystus był Irlandczykiem!? I wyjaśniasz co łączy "Całun Turyński" ze Stambułem i z kukurydzą? Co to za jakieś spekulacje? ;) Katolików zaboli.

- Cóż, przynajmniej Irlandczycy nie mają wątpliwości do tego, że Chrystus jest jednym z nich. Znaleźliśmy w Dublinie dowód na irlandzkie korzenie Chrystusa, a dokładnie kilka logicznych dowodów spisanych na jakieś pocztówce; „Chrystus tak jak Irlandczyk miał 12 pijących kolegów i przyjaźnił się z kobietami lekkich obyczajów. Chrystus tak jak Irlandczyk wierzył, że Jego Matka jest dziewicą, a ona wierzyła, że jest Bogiem, Chrystus tak jak Irlandczyk był bezrobotnym stolarzem…” Więc pisząc o tym jedynie powołuję się na piśmiennictwo irlandzkie. Ale tak na serio to w Irlandii szukaliśmy elfów i tam się okazało, że one są prawdziwe… i że są kimś całkiem innym. Co się często zdarza.

d30zfvk

Jeśli chodzi o Całun Turyński i Stambuł to tak naprawdę łączy je bardzo wiele. Chodzi tutaj o Mandylion, czyli o chustę, na której pojawił się wizerunek Chrystusa, kiedy ten otarł swoją zakrwawioną twarz w Ogrójcu. Ten Mandylion był przechowywany w pałacu w Stambule i zniknął w czasie wojen krzyżowych, a potem prawdopodobnie to on pojawił się w rodzinie jednego z Templariuszy. Według przekazów Mandylion był w rzeczywistości złożonym Całunem
(Turyńskim) i to on był tą głową, której cześć oddawali Templariusze. Ironii dodaje fakt, że to prawdopodobnie za oddawanie czci całunowi Templariusze zostali oskarżeni o modlenie się do szatana. Brodata głowa z procesu Templariuszy była niczym innym jak Mandylionem. Czyli zakrwawionym obrazem Chrystusa, a nie szatana. A kukurydza ma z tym bardzo duże połączenie, ponieważ według tego, co odkryliśmy w Portugalii, (a pojechaliśmy tam szukać św. Graala), za odkryciem Ameryki stali Templariusze, a dokładnie Zakon Rycerzy Chrystusowych, w których zamienili się Templariusze po tym, jak rozwiązano zakon…. To właśnie Kolumb był człowiekiem zakonu Rycerzy Chrystusowych i podobno korzystał z map stworzonych przez Templariuszy… i tak dalej, i tak dalej…. Zapraszam do lektury książki. Naprawdę fascynująca historia, która była fragmentem naszej próby odbycia podróży w czasie. Przez lata jeździliśmy w podróże związane z geografią. Teraz postanowiliśmy odbyć podróż przez mity i czas. Dlatego
np. szukaliśmy św. Graala w Portugalii, bo nazwa Portugalii prawdopodobnie pochodzi od słów „Porto Graale”, port Graala i zostało stworzone przez Templariuszy i dla Templariuszy. I tam zresztą trafiliśmy na… Templariuszy. Pojechaliśmy do Irlandii, aby dowiedzieć się, czy elfy
istnieją. I szczerze mówiąc, to co odkryliśmy przeraziło nas! W Turcji chcieliśmy zrozumieć, co np. mają wspólnego Dionizje ze świętym biskupem z Myry, który w czasie jednego z soborów spoliczkował heretyka i dodajmy, który zaistniał w świecie komercji dzięki kokainie. Czyli mówiąc prościej szukaliśmy prawdy o św. Mikołaju i o choince.

**

* *Jakie Edi i Asia Pyrkowie mają plany i pomysły na święta i na Sylwestra? Opowiedz, gdzie i jak zdarzało się Wam spędzać Boże Narodzenie i Nowy Rok? Zapewne było egzotycznie, zaskakująco i zabawnie. **

d30zfvk

Ten sylwester, tak samo, jak koniec świata mieliśmy zamiar spędzić w Azji - Indie, Nepal i Tybet. A przedtem myśleliśmy o piramidach w Meksyku albo Gwatemali. Ale potem uświadomiliśmy sobie, że jeśli będzie koniec świata, to my zostaniemy jak idioci z niewykorzystanymi biletami powrotnymi! Więc zdecydowaliśmy, że zostaniemy w Polsce i dopiero w styczniu będzie wyjazd do Azji. Jeśli będzie styczeń… A jeśli chodzi o jakieś ciekawsze Sylwestry i święta to chyba najmilej pamiętamy taką niewielką wysepkę w Tajlandii. Wigilijną kolację w zaprzyjaźnionej knajpce. Wyobraź sobie małą, prowadzoną w domu przez wnuczki, córkę i babcię malutką restauracyjkę, gdzie zwykle byliśmy tylko my. Doskonałe jedzenie. Spokój. Cisza. „Batmany” na drzewach. Cztery kobiety kochające się i żyjące w pełnej harmonii ze światem. Ptaki zarykujące się od śpiewu. Zapachy kwiatów. Kokosy samobójcy. Raj na ziemi. Doskonałość.

Morze. Rafa koralowa i pod koniec Wigilii podchodzi do nas babcia, a ona nigdy z nami nie rozmawiała, bo nie znała angielskiego. I ona podchodzi do stołu i podaje nam na dłoni kilka białych tabletek i mówi:
„Weźcie, weźcie … good… to happy pills! Dobry looooot!! Good! … Five
dolars”. I w ten sposób okazało się, że spędziliśmy Wigilię z rodziną kobiet-dealerów!

**

Ale Waszą największą miłością jest kultura Indian. Z nią się utożsamiacie? Od kilku lat wyjeżdżacie z żoną Asią do Ameryki, gdzie mieszka Wasza przybrana indiańska rodzina. Zresztą powstała o tym książka: "Wszyscy jesteśmy Indianami". Wielokrotnie braliście udział w Tańcu Słońca i spotkaniach tajnych indiańskich stowarzyszeń. Jako Tancerze Słońca zostaliście zaadoptowani przez kanadyjskie plemię Czarnych Stóp… **
Jakieś 13 lat temu pierwszy raz pojechałem na zaproszenie Chief Mona - jednego z wodzów Czarnych stóp z Blood Reserve na Taniec Słońca. Rok później na ten sam taniec pojechała Asia i tak przez kolejne 7 lat tańczyliśmy w rezerwacie w Kanadzie. Taniec Słońca jest jedną z najświętszych ceremonii Indian prerii. Upraszczając, w czasie tego trwającego cztery dni tańca uczestnicy nie piją i nie jedzą. A ten rytuał powtarzany jest przez kolejne cztery lata. Dodatkowo mężczyźni poddają się rytualnym skaryfikacjom wieszając się na drzewie. W czasie tego tańca tancerze modlą się za innych, jest to akt poświęcenia siebie na rzecz społeczności i rodziny. Jednocześnie jest to jeden z istotniejszych rytuałów inicjacyjnych, w czasie których uczestnicy stają się wojownikami. Fascynujące przeżycie, które jest chyba jednym z najważniejszych, transformujących doświadczeń naszego życia. I paradoksalnie, prawdopodobnie, jedno z najradośniejszych!

d30zfvk

**

*Od ponad DWUDZIESTU lat zajmujesz się podróżowaniem i badaniem procesu inicjacji w różnych kulturach… Dlaczego? *
- Mój ojciec zmarł jak miałem 10 lat. Więc ja, jako jedynak, ukochany synek miałem poczucie pewnego deficytu męskiej energii. Zacząłem samemu szukać odpowiedzi na takie banalne pytanie „Co to znaczy być mężczyzną?” Wiesz, jak nie masz wzorca… to trudno. Nikt nie uczy cię, jak się ogolić, jak być ojcem, kochankiem… Taki trochę niezdarny się w tym czułem, więc postanowiłem coś z tym zrobić. Chciałem się dowiedzieć, czy może istnieje wspólny dla wszystkich ludzi zespół doświadczeń i procesów, który pozwala świadomie przejść z jednego poziomu na drugi. Dorosnąć. Świadomie przemienić się. Czy jest jakiś wzorzec zachowań, który pozwoli mi zrozumieć siebie i swoje miejsce we wszechświecie?

d30zfvk

Jako, że wychodzę z prostego założenia, że jak chcę się czegoś nauczyć to trzeba pójść do najlepszych, więc pojechałem do druidów do Anglii, gdzie uczyłem się u szefa klanu Bardów. Potem do szamanów na Syberię, do klasztorów buddyjskich w Indiach i do szamanów peyotlowych i do zachodniego Zakonu Sufi i do klasztorów chrześcijańskich i do takich miejsc, jak komuna Osho w Poonie etc. Tam wszędzie znajdowałem jakieś kawałki układanki, a jednocześnie świetnie się bawiłem. W tym samym czasie odbywałem nie mniej piękne intelektualne podróże z takimi ludźmi jak Jerzy Prokopiuk - gnostyk i jungista, Francis Huxley - siostrzeniec Aldousa i profesor z Harvardu zajmujący się voodoo na Haiti, Steven Larsen - przyjaciel i współpracownik Josepha Campbella i inni. A za każdym razem dotarcie do takich nauczycieli związane było z pięknymi przygodami… I tak zanim dotarliśmy do Huxleya to spędziliśmy jakiś tydzień na zlocie gejów i lesbijek Zuni Shaman Meeting w rezerwacie Indian Zuni. Gdzie byliśmy z Asią jedynymi
heteroseksualistami i dzięki temu poznaliśmy, jak jest trudno być mniejszością seksualną. Doświadczenie bezcenne. Za wszystko inne zapłacisz kartą Visa. Dzięki temu o niebo lepiej rozumiem, co znaczy musieć się ukrywać z tym, kim jesteś.
Jednak dla mnie najważniejsze z tych wszystkich poszukiwań jest fakt, że udało mi się to wykorzystać w moich pracach. Proces inicjacji to nie tylko zbiór śmiesznych i niezrozumiałych ceremonii, które odprawia grupa jakiś Indian na halucynogennym peyotlu. Ale to coś, co dzieje się z każdym z nas. Inicjacja to w dużym stopniu proces odchodzenia od starych rzeczy – pracy, wyobrażeń, paradygmatów, przesadów i ludzi - do czegoś nowego. Inicjacja to przemiana. To wzrastanie. Dojrzewanie. Jesteśmy w procesie inicjacji, kiedy stajemy się rodzicami i kiedy zostajemy szefami lub sierotami. Inicjacja ma miejsce, kiedy zmieniamy pracę i punkt widzenia. Fascynujące jest to, że w każde z tych wydarzeń odbywa się według tego samego, archetypowego wzorca. Wiedząc jak on wygląda i jak działa jesteśmy w stanie świadomie przechodzić przez życie. To tak jakbyśmy mieli mapę. Zaraz będzie rzeka, potem pod górę, potem wioska…

**

*Pięknie mówisz… A jest jakaś sprawdzona metoda uzdrawiania depresji, stanów lękowych, wypalenia zawodowego albo pracoholizmu? *
Nie ma jednego panaceum na wszystkie problemy. Jest po prostu tak, że każdy z nas jest inny, ma inne problemy i inne przyczyny tych problemów. Zwykle staramy się więc dostosować technikę do człowieka, a nie człowieka do techniki… Człowiek dla szabatu, czy szabat dla człowieka?

d30zfvk

Czasami wystarczy sobie uświadomić jak bardzo zagubiliśmy się. I tak np. nasze marzenia, chęci, pragnienia odkładamy na przyszłość, na jutro. I to budzi frustracje. Albo zaniedbaliśmy rodzinę. Albo nie wiemy, co chcemy robić. Albo gdzieś, kiedyś, wybraliśmy złą drogę. Albo chorujemy my lub nasi najbliżsi, albo nagle zdaliśmy sobie sprawę, że żyjemy nie według swojej „legendy”, ale według skryptu kogoś innego. Innym razem samouświadomienie sobie problemu nie wystarcza i trzeba dokonać rewolucji, innym razem wystarcza medytacja, techniki relaksacji albo po prostu odpoczynek.

**

*Pracujesz jako coach i mentor. Zdarzyło Ci się pracować jako negocjator pokojowy pomiędzy szefami afgańskich plemion. To niesamowite. Jak do tego doszło? *
Tak to był interesujący czas. Tak naprawdę wszystko zaczęło się jeszcze wcześniej. Pod koniec obecności Rosjan w Afganistanie trzykrotnie próbowałem się dostać do Afganistanu jako mudżahedin, żeby walczyć z Ruskimi. Miałem wtedy jakieś 21 lat. I miałem jeszcze włosy. Mieszkałem nawet z mudżahedinami w Pakistanie, czekając na przerzut przez granicę. A potem wróciłem tam w kilka miesięcy po 9.11. Razem ze mną było 2 amerykańskich negocjatorów. Pracowaliśmy chyba z 7 szefami afgańskich plemion. Był między nimi nawet potomek Króla Timura, takiego tamtejszego Aleksandra Wielkiego, do którego należała większość Azji. Mieliśmy ich uczyć, że nie zawsze trzeba strzelać, jak chcemy mieć czyjąś krowę. Czasami wystarczy pogadać… A poważnie… to problem jaki tam jest polega na tym, że ci ludzie od kilkudziesięciu lat mają tam wojnę. Oni nie znają doświadczenia pokoju. Nie potrafią sobie wyobrazić tego, że można rozmawiając rozwiązać problemy. A tak już mamy skonstruowane mózgi, że jeśli czegoś nie doświadczyliśmy to
bardzo trudno nam się tak zachowywać. I tu nie tyle chodzi o Amerykanów, czy Talibów, ile o sposób myślenia. Dopóki tego nie zmienimy, nie zmienimy sytuacji. Wszystko zaczyna się w głowie. I my pracowaliśmy właśnie nad tym, co oni myślą. Dopiero po zmianie tego mogliśmy pójść dalej… Od lat pracuję też z opozycją jednego z krajów mających, mówiąc enigmatycznie… problem z demokracją. I tam też prawdziwy przeciwnik nie jest na zewnątrz, ale w głowach. Ich strach często powoduje, że przeciwnik urasta do rozmiarów niezwyciężonego demona, a nie człowieka. A trudniej walczyć z demonem niż z człowiekiem. Ten sam problem miałem, kiedy pracowałem z polskimi politykami, czy z menadżerami i właścicielami firm. Zwykle problemem jest nasz sposób myślenia, a nie brak umiejętności, czy narzędzi.

**

*Ostatnio została wydana przez National Geographic Wasza książka, napisana wspólnie z żoną Asią: "Światy równoległe. Czyli w sześć miesięcy prawie dookoła świata". Piszecie we wstępie: "W ciągu pół roku przejechaliśmy USA, szukając Ścieżek Śpiewu przecięliśmy Australię, popłynęliśmy na Wyspę Wielkanocną, szukaliśmy Patagonów w Patagonii, dotarliśmy na Machu Picchu, poznaliśmy fawele w Rio". I to wszystko z dzieckiem! *
Kiedy nasz syn miał dwa lata, to wyruszyliśmy w podróż prawie dookoła świata. I muszę przyznać, że od samego początku to była specyficzna wyprawa. Po pierwsze dlatego, że była ona związana z pracą. Jako współtwórcy idei stworzenia Muzeum Emigracji w Gdyni - miejsca opartego o ludzkie opowieści, wymyśliliśmy sobie związaną z tym pomysłem robotę. Mieliśmy jeżdżąc po świecie zebrać opowieści polskich emigrantów. Chcieliśmy pokazać, że emigracja to nie tylko Mickiewicz, czy też polski hydraulik, czyli łzy i pot, ale to przede wszystkim niesamowicie interesujący ludzie. I to nam się udało. Między innymi poznaliśmy laureata anty-nobla za badanie brudu w pępku i polskiego Disneya w Australii, artystę z Nowego Jorku, który wymyślił nową figurę geometryczną K-Drom, wykorzystując do tego… nieskończoność. Poznaliśmy faceta z Argentyny, który szuka wzoru, według którego zbudowany jest świat i żonę polskiego rzeźbiarza, który tworzył największą rzeźbę świata – rzeźbiąc górę! Spotkaliśmy znajomego Marszałka Piłsudskiego z
Chile i polskiego tancerza słońca z Florydy oraz fotografa całej chicagowskiej sceny bluesowej, a także nauczyciela tańca samego Patricka Swazy. Odwiedziliśmy najbardziej niesamowity festiwal świata – Burning Man, gdzie m.in. braliśmy udział w podpaleniu jednej z największych drewnianych świątyń na świecie i jednocześnie największej na świecie harfy. W Brazylii szukaliśmy śladów polskiego syna Vasco da Gamy – Kaspera da Gama, który odkrył Brazylię (pochodził spod Poznania), a na Wyspie Wielkanocnej zajmowaliśmy się próbą zrozumienia, jaki wpływ mają tutejsze kury na pochodzenie mieszkańców i czy kanibalizm wpływa na sposób postrzegania sąsiadów?

Jednocześnie nasza wyprawa miała drugi bardzo ciekawy aspekt. Bowiem po raz pierwszy tak długo i tak daleko podróżowaliśmy w trójkę. Byliśmy ciekawi jak Mateusz da sobie radę z tym, że jesteśmy przez blisko 6 miesięcy bezdomni. Bez babć, zabawek i pokoju. Ale okazało się, że zamiast zabawek nasz syn woził ze sobą dwa znalezione w świecie… sznurki. Jeden z Patagonii, a drugi z Australii i to one zastępowały mu wszystkie zabawki – a na dodatek rozwinęła mu się wyobraźnia. Sznurek stawał się całym światem.


*Jesteście mistrzami świata w niskobudżetowym podróżowaniu, jak zorganizowałeś i ile kosztowała ta wyprawa w sześć miesięcy prawie dookoła świata? Środki transportu, hotele, posiłki, atrakcje dodatkowe... *
Wyprawa była dość droga, ponieważ mieliśmy dużo przelotów. Oprócz biletów wydawaliśmy około 10 tysięcy na miesiąc na naszą trójkę. Ale tłumaczą nas dwie rzeczy – po pierwsze kręciliśmy z całej wyprawy filmy, więc sprzęt, transport… etc. A na dodatek jeździliśmy w trójkę i to po dość drogich krajach – Australia, Argentyna, czy Brazylia. Prawdopodobnie można było zrobić to taniej o jakieś 40%, ale trzeba by się trochę nakombinować i zrezygnować z kilku atrakcji, jak np. przelot nad Nazca, czy z safari na „Galapagos dla ubogich” w Peru. Teraz dzięki coachsurfingowi, czy też hospitality club o wiele łatwiej niż kiedykolwiek wcześniej o zorganizowanie taniej podróży. Ale też trochę trudniej o niespodziewane sytuacje. Moment, kiedy zawsze można mnie złapać i każde miejsce mogę sobie zobaczyć w Googlu spowodował, że podróże utraciły trochę ze swojego czaru. Dlatego jadąc w podróż nie oglądamy miejsc na Google map, nie rezerwujemy hoteli i nie planujemy. Chcemy choć trochę zostawić przypadkowi.

**

*Jakie macie plany na zimę? Jakie pomysły: karnawałowe, mistyczne, badawcze? I czy mając dziecko, można być wolnym i swobodnie wyruszać na wyprawy, czy jednak dziecko ogranicza, spowalnia? *
W połowie stycznia jedziemy na największy religijny festiwal świata do Indii. Meha Kumbha Mela. Festiwal jest nad Gangesem. Odbywa się raz na 12 lat. Trwa przez miesiąc i zjeżdżają na niego sadhu, guru, jogini z całych Indii, oraz jakieś 70 milionów pielgrzymów. Tylko w czasie
głównej kąpieli w Gangesie przewidywane jest jakieś 60 milionów pielgrzymów. Według nich kąpiel tego dnia w Gangesie oczyszcza z grzechów nas i naszych przodków do chyba 7 pokolenia. Byłem na ostatniej Kumbha Meli w XX wieku i musze przyznać, że to dość specyficzne wydarzenie. Wtedy udało mi się zostać uznanym za… sadhu i razem ze wszystkimi świętymi mężami z Indii kąpałem się w Gangesie. To było ciekawe doświadczenie – przez chwilę byłem „żyjącym bogiem”… I teraz postanowiliśmy wszyscy razem tam pojechać. Znajomy Francuz mówił nam tylko, że mamy sobie na miejscu załatwić łańcuch, żeby przywiązać do siebie syna. Sznur mogą przerwać tłumy. Łańcucha nie. A potem, po kąpieli albo pojedziemy do Nepalu, a może na chwilę podjedziemy do Radżasthanu, gdzie kiedyś mieszkałem. Chcę odwiedzić Udajpur - tam żyłem, gdy uczyłem się w Indiach malować na jedwabiu. A może polecimy do Tybetu, a może Filipiny? Nie wiemy. Zobaczymy na miejscu.

Jeśli chodzi o dziecko… na pewno z dzieckiem jeździ się inaczej. Ale Mateusz ma doświadczenie, bo kiedy miał 8 miesięcy był pierwszy raz w Azji, jak miał rok i dwa miesiące to pojechaliśmy do Finlandii, a stamtąd przez „pribaltikę” do Polski. Zwiedził też Europę i właśnie jak miał 2 lata to wyruszyliśmy w naszą podróż „prawie dookoła świata”. Z nim jeździ się wolniej…. Ale mieliśmy tego przedsmak, ostanie miesiące ciąży spędziliśmy w Indonezji. I wtedy zaczęliśmy smakować „slow travel”. Okazało się, że jadąc wolno mamy lepszą możliwość nasycenia się. Możemy wchodzić głębiej, ciekawiej. Ale oczywiście są też wady. Mamy mniej czasu dla siebie oddzielnie i siebie razem jako para. I czasami tego, owej wolności nam brakuje. Ale nigdy nie pomyśleliśmy, że moglibyśmy jeździć bez niego. I myślę, że on też nie bierze pod uwagę tego, że może jeździć bez nas. ;)

**

*Czytałem Twój tekst w National Geographic o Patagonii: "Czy pingwiny mają duszę?"… No właśnie, czy mają? *
Dla nas świat przesycony jest sacrum, rozumianym tak czy inaczej, wierzymy więc w obecność świętości, która przenika wszystko. Więc także pingwiny mają duszę oraz kotki z youtube też.

**

**Pytanie na koniec. Co Was najbardziej kręci? Żyjecie z wielką pasją, macie szalone, niewiarygodne pomysły! Jesteście pozytywnie zakręceni!

Ostatnio siedzieliśmy z Asią i zastanawialiśmy się, co tak naprawdę nas bawi w życiu, czy jest jakiś stały element, coś co bez względu na to, co robimy zawsze występuje? I doszliśmy do wniosku, że jest to… nieprzewidywalność. Dlatego pewnie nie mamy stałych zawodów, ani jednej pracy. Nie planujemy. Nie bierzemy żadnych długich zobowiązań. Wolimy pracować z pasją i z ciekawością, a w naszym wypadku jest to możliwe tylko wtedy, gdy ciągle uczymy się. Nauka ma w sobie ów element nieprzewidywalności – nie wiesz, co odkryjesz, nie wiesz jak to, co zrozumiałeś zmieni cię. Dzięki temu nasze rozumienie świata ciągle się poszerza, coraz częściej też wiemy, że nic nie wiemy, cytując klasyka. A tak naprawdę to chyba najbardziej nas kręci to, że ten sposób życia, który wybraliśmy pozwala nam na byciu w ciągłej podróży. Geograficznej, intelektualnej i emocjonalnej. Bo podróż to stan umysłu, a nie sprawa geografii.

(Marbo)

Zobacz także: Asia i Edi Pyrek: Światy równoległe *
| *
Edi Pyrek
- podróżnik, trener, terapeuta, wykładowca, przez kilka lat zajmował się organizacją wyborów w Polsce i za granicą, po 09.11 pracował jako negocjator pokojowy pomiędzy szefami afgańskich plemion. Dziennikarz, stały współpracownik m.in. National Geographic, Nowe Media. Autor kilku książek w tym „Do Indii za 30 dolarów”, „Celem jest Orient” i „Wszyscy jesteśmy Indianami”. Kręci filmy dokumentalne (min.dla TVP i Discovery), pisze sztuki teatralne. Tancerz Słońca zaadoptowany przez kanadyjskie plemię Czarnych Stóp. W poszukiwaniu śladów procesów inicjacji w różnych kulturach dotarł do druidów, szamanów Syberii, Azji, Ameryki i czarowników Afryki. Asia Pyrek - jest muzykiem, numerologiem, fotografem i podróżnikiem. Laureatka I miejsca w pierwszym Wielkim Konkursie Fotograficznym National Geographic, autorka zdjęć do trzech książek tego wydawnictwa, współautorka „Encyklopedii Podróżniczej”, współautorka „Terapii Baśniowej”. Od kilkunastu lat zgłębia numerologię, szamanizm, a także dietetykę i
dzieli się tym wszystkim z innymi – podczas warsztatów i sesji indywidualnych. Autorzy 8 książek, m.in. "Niech cały świat myśli, że jesteś szalony - czyli do Indii za 30 dolarów", "Inicjacja, rzecz o poszukiwaniu wizji", "Celem jest..." oraz "Rytuały, wtajemniczenia, inicjacje - przewodnik", "Rytuały, wtajemniczenia, inicjacje - praktyka") i wydanych przez National Geographic: "Ale o co chodzi? Czyli w poszukiwaniu Graala, Elfów i św. Mikołaja" i "Światy równoległe. Czyli w sześć miesięcy prawie dookoła świata". *Podróże Ediego Pyrka, m.in.: *Przejście piechotą pustyni z Etiopii do Kenii (260 km) - bez mapy, kompasu, wody, jedzenia, przewodników; Wędrówka po Syberii (2 tygodnie) - bez mapy, kompasu, przewodników, jedzenia; Podróż lądem do Indii przez Europę Wschodnią, Turcję, Iran, Pakistan (trzy razy); Podróż lądem do Indii przez Rosję, Chiny (cztery razy); Podróż lądem z Polski przez Rosję, Mongolię, Chiny, Wietnam, Kambodżę (autostop, helikopterem), Tajlandię, Malezję do Singapuru i powrót (autostop
statkiem) z Singapuru na Kamczatkę i stamtąd lądem do Polski; Kenia, Etiopia - głównie piechotą i autostopem (trzy miesiące); USA i Kanada - autostopem (pół roku); Podróże do Rosji, by poznać jej wszystkie zakątki (10); Kilkanaście podróży do Azji. Badania - proces inicjacji - druidzi, szamani syberyjscy, azjatyccy (Birma), afrykańscy (Kenia, Etiopia), szamani Czarnych Stóp (Kanada), Navaho i Majów (USA), szamani pejotlowi Huichole. |
| --- |

d30zfvk
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d30zfvk