Trwa ładowanie...
20-09-2012 14:28

Marta Sziłajtis-Obiegło: Odkryłam zew Północy

„Kilka tygodni na Spitsbergenie, parę morsów, fok, lodowców i lodowcowych drinków, fiordy, wichury i oficjalnie uważam Svalbard za zdobyty, a nasz żeglarski projekt dookoła Skandynawii przekroczył półmetek!" - opowiada Marta Sziłajtis-Obiegło w wywiadzie dla WP. Turystyka WP objęła patronatem redakcyjnym rejs dookoła Skandynawii.

Marta Sziłajtis-Obiegło: Odkryłam zew PółnocyŹródło: Anna Janik
d4dzd4z
d4dzd4z

„Kilka tygodni na Spitsbergenie, parę morsów, fok, lodowców i lodowcowych drinków, fiordy, wichury i oficjalnie uważam Svalbard za zdobyty, a nasz żeglarski projekt dookoła Skandynawii przekroczył półmetek!" - opowiada Marta Sziłajtis-Obiegło w wywiadzie dla WP. Turystyka WP objęła patronatem redakcyjnym rejs dookoła Skandynawii.

Złapaliśmy Cię podczas wyprawy żeglarskiej dookoła Skandynawii, po drodze masz takie atrakcje, jak norweskie fiordy, lodowce Spitsbergenu, sztormy i pływy na Morzu Północnym. Opowiedz jak jest?

- Dopłynęłam właśnie do mroźnej stolicy Spitsbergenu - Longyearbyen. Surowa, dzika przyroda jest dokładnie taka, jaką chciałam zobaczyć od zawsze. Nigdy wcześniej tu nie byłam i dlatego będę długo wspominać: obrazy z górami lodowymi i moim pierwszym poważnym lodowcem, spotkania z polarnikami, czy z morsem. Ogromne wrażenie robi możliwość zobaczenia: renifera, morsa, a nawet niedźwiedzia w naturalnym środowisku, a nie na wybiegu w zoo. To dużo lepsze niż safari. Spitsbergen jest całkowicie naturalny! Chyba właśnie brak cywilizacji robi największe wrażenie- prawdziwie dzika Arktyka!

A jak sobie radzisz w tej dziczy z kontaktem ze światem?

- Na Spitsbergenie łączność ze światem jest ograniczona, sygnał GSM jest słaby, a Internet dostępny tylko w centrum miasteczka w hotelu czy w restauracji.

Nie każdy żeglarz zdecydowałoby się popłynąć w rejs za koło podbiegunowe, w okolice 80 stopnia szerokości geograficznej…

- Rzeczywiście ze Spitsbergenu jest bliżej na Biegun Północny, niż do domu. Właśnie stąd rozpoczynały się podboje bieguna na przełomie XIX i XX wieku. W Ny Alesundzie pomnik Amundsena upamiętnia pierwszy lot Zeppelina Norge i pomoc w poszukiwaniu włoskiej ekspedycji Nobile, podczas której Amundsen zginął ratującej włoskich lotników. Atmosfera wypraw polarnych i podboju Arktyki miesza się tutaj z ciężkim, traperskim życiem naukowców, których fascynuje zamrożony świat. Naukowcy szukają odpowiedzi na pytania o historię dziejów Ziemi, prognozę zmian klimatycznych, są na tropie nieznanych gatunków żyjątek. Wszystkiego można się spodziewać po wyspie, na której grzyby są wyższe od drzew! A słońce nie zachodzi od kwietnia do sierpnia.

Ale po kolei, wymieńmy dokładnie po jakich wodach pływałaś w ramach wyprawy: „Ocean Przygody- Zew Północy”.

- Budując pomysł na ten rejs, chodziło nam głównie o dużą różnorodność klimatyczną. Zaczynaliśmy w kwietniu i maju w uroczych śródziemnomorskich portach Hiszpanii, odwiedzaliśmy stare miasteczka atlantyckiego wybrzeża Portugalii i Francji. Początek lata przywitaliśmy na Morzu Północnym, żeglując przez Anglię i Belgię w pięknym słońcu w kierunku Kanału Kilońskiego. Potem Bałtyk - przywitał nas sztormowo i rozpoczął się etap z Gdyni (z portu macierzystego naszego jachtu) przez Zatokę Fińską – ten odcinek nie należał do łatwych. Ale tak naprawdę w Sankt Petersburgu rozpoczął się najpoważniejszy odcinek naszej wyprawy. Ten, co do którego było najwięcej niewiadomych i niepewności: o pozwolenia, trudności celne, specyfikę formalności w Rosji. O dziwo wszystko poszło sprawnie i zaskakująco łatwo, a Rosję i jej wody śródlądowe będziemy wspominać jako najcieplejszy etap wyprawy. Teraz odmrażamy sobie nosy na Spitsbergenie i nie możemy się doczekać norweskich fiordów w malowniczych barwach jesieni.

Opowiedz dokładniej, jak wyglądała trasa przez Rosję, jak udało Ci się dostać pozwolenia na żeglugę po wodach śródlądowych jachtem pod obcą banderą?

- Formalnie rzecz ujmując nasz Operon był pierwszym jachtem w historii, który żeglował po Rosji w myśl nowych, bardziej liberalnych przepisów, umożliwiających zagranicznym jednostkom pływanie po rosyjskich akwenach. Dostaliśmy specjalny list od Dimitrija Miedwiediewa, wówczas jeszcze urzędującego prezydenta Rosji, zapewniający o otwartości wód i chęci promocji piękna Rosji wśród żeglarzy z innych krajów. W rzeczywistości partnerzy ze strony rosyjskiej czuwali nad sprawną realizacją trawersu dwóch największych jezior Europy czy terminowego pokonywania otwieranych na krótko mostów na kolejnych rzekach. Dzięki formule regat zorganizowanych przez rosyjską firmę przebywaliśmy w Rosji w grupie dziewięciu jachtów z różnych krajów. Opiekowali się nami lokalnie obeznani żeglarze i to oni na swoje barki wzięli cały ciężar negocjowania trasy, miejsc postojowych, wyjaśniania wszelkich niedomówień z lokalnymi władzami.

Jak wspominasz Rosję od strony wody?

- Trzy tygodnie płynęliśmy Newą, Swirem, przez Jezioro Onega, Ładoga, dalej Kanałem Białomorsko- Bałtyckim na Morze Białe. Czas na rzekach to jedyna okazja na opaleniznę i wypoczynek z drinkiem w ręku. Nie zapomnimy kopuł cerkwi w skansenie na Kiżskich Szkierach – swoistego symbolu Rosji, ale i największej chmary komarów na świecie! Petersburg nocą jest piękny, a otwierające się dla nas mosty w feerii kolorowych świateł były symbolicznymi wrotami do nieznanej nam jeszcze Rosji. Tej zapomnianej, skromnej i niemal bezludnej. W sklepach nie było świeżych owoców, za to wszędzie dostępna była wódka o wdzięcznej nazwie „ Putinka”… ;-)


Wyspy Sołowieckie to archipelag znany z monastyru z niesamowitą historią.

- Żeglując coraz bardziej na wschód, w głąb Rosji, dotarliśmy wreszcie na skraj Morza Białego. Wypływając na zatokę Onega obraliśmy kurs do archipelagu Wysp Sołowieckich. Wyspy leżą jakieś 30 mil od stałego lądu i jednocześnie zaledwie 90 mil od koła podbiegunowego. Na całej zatoce rozsianych jest ponad 100 przeróżnych wysepek; malutkich, czasem bezimiennych, w większości bezludnych, porośniętych tajgą, z licznymi jeziorkami i torfowiskami. Na Wielkiej Sołowieckiej znajduje się Monastyr Wniebowstąpienia pochodzący z XV wieku, który przez długi czas uchodził za największą twierdzę w północnej części Imperium Rosyjskiego. Kompleks otoczony jest dwukilometrowym murem z 7 bramami, zbudowanym z głazów o wadze dochodzącej do czternastu ton i grubości do ośmiu metrów! Twierdza rzeczywiście jest ogromna i zrobiła na nas kolosalne wrażenie. Pobieżne zwiedzanie kilku najważniejszych miejsc z lokalnym przewodnikiem zajęło nam bagatela – pięć godzin. Historia tego miejsca jest niezwykle burzliwa. Już w czasach carskich
archipelag był miejscem zsyłek więźniów politycznych, zaś w Rosji sowieckiej – pierwszych łagrów oraz więzienia NKWD. W latach sześćdziesiątych XX w. na terenie Monastyru powstało Muzeum Sołowieckie, tymczasem wojsko rosyjskie opuściło wyspy dopiero dwie dekady później. Archipelag otrzymał wówczas status rezerwatu, a w mury klasztoru powrócili mnisi kościoła prawosławnego. W latach 90-tych XX w. twierdza oraz okoliczne wyspy zostały wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, jako przykład osadnictwa monastycznego w niegościnnym środowisku północnej Europy, które w sposób godny podziwu odzwierciedla wiarę, nieustępliwość i przedsiębiorczość społeczności religijnych późnego średniowiecza.

d4dzd4z

Według oficjalnych danych na wyspy co roku dociera około 15 tysięcy pielgrzymów i turystów. Nikomu z nich zapewne nie przeszkadza to, iż wciąż nie ma tu dróg asfaltowych, jest tylko jedna filia rosyjskiego banku, poczta, lekarz i fryzjer przyjmują tylko w sezonie letnim, za to jest lotnisko! Wszędzie wokół, jak od wieków, królują szutrowo-gliniaste dukty wijąc się wyboiście między czystymi lasami i systemem kanałów zbudowanym przez mnichów.

Kanał Białomorski uważany jest za jeden z najbardziej tajemniczych i niedostępnych kanałów na świecie...

- To prawda. W zamyśle kanał miał połączyć strategicznie dwa odległe akweny: Bałtyk i Morze Białe. Plany jego budowli rozważane były już na początku XIX w, ale sygnał do rozpoczęcia prac dał dopiero Józef Stalin. Budowa miała pokazać potęgę systemu komunistycznego i jednocześnie utworzyć drogę wodną do szybkiego przerzucania rosyjskiej floty wojennej. Kanał powstał w rekordowym czasie zaledwie dwudziestu miesięcy, w latach 1930-1933 nadludzkim wysiłkiem tysięcy więźniów; skazańców politycznych i karnych, nierzadko małoletnich. Zamiast stali i betonu używano wyłącznie drewna, kamieni i gliny. Sam kanał liczy sobie dokładnie 227 km, dzięki śluzom pokonuje się różnicę 103 m wysokości. I tak naprawdę nigdy nie pełnił swoich podstawowych funkcji. Jest zbyt płytki dla statków wojskowych.

Co ciekawe, kiedy wpłynęliśmy już na właściwy tor kanału nie spotkaliśmy po drodze żadnej innej łodzi czy jachtu płynącego w przeciwną stronę, nikogo również nie wyprzedziliśmy. Trasa z Petersburga do Białomorska nie jest może najbardziej atrakcyjna czy kluczowa gospodarczo, ale patrząc na popularność wodnych dróg w Rosji, było to dla nas zaskoczeniem. Od samego Petersburga zarówno na rzece Newie, Swirze jak i na obu jeziorach co rusz mijały nas wycieczkowce, liniowce ze stałym rozkładem jazdy, barki, kontenerowce, holowniki, najróżniejsze statki towarowe, mnóstwo lokalesów. Tymczasem tutaj autentycznie nic, ani jednej łódki…

Jak wygląda ta budowla dzisiaj? Kanał ma smutną historię.

- Kanał pokonywaliśmy przez kilka kolejnych dni. Wszystkie dziewiętnaście śluz jest dziś wyremontowanych, betonowych, z polerami cumowniczymi. Wyglądają na bardzo zadbane, ale i dobrze strzeżone, pilnują ich uzbrojeni żołnierze. Podczas pokonywania kolejnych śluz nie wolno nam było robić zdjęć, schodzić z jachtu, również pracujący na śluzach cywile nie należeli do specjalnie rozmownych. Możliwe, że argumentem przeciwko nam była znaczna ilość łódek - w sumie aż dziewięć jachtów, około 60 osób. Z załogą jednego jachtu można sobie nieoficjalnie pogadać, ale już z grupą lub przy takiej widowni – to trudne. Ludzie z obsługi śluz palili tylko w ciszy Białomory, czyli lokalne papierosy, które swą nazwę zawdzięczają właśnie kanałowi. Budowa kanału pochłonęła ponad 300 tysięcy ofiar. Przynajmniej jeden zabity na metr pracy… Tych wszystkich, którzy tam zginęli upamiętniają pojedyncze kaplice lub samotne krzyże.

*Koniec Twojej przygody z Rosją miał miejsce w połowie lipca w Archangielsku. Nowa załoga popłynęła już przez Morze Barentsa przecinając krąg polarny na Spitsbergen. *
- Tak, sztorm przytrzymał nas kilka dni na lądzie. Z każdą kolejną milą na północ temperatury spadały i warunki robiły się trudniejsze. Kolejne dni żeglugi w ciężkich warunkach pogodowych nagrodzone zostały dopiero wizytą w stacji polarnej w Hornsundzie. Polscy polarnicy przywitali nas serdecznie i chętnie pokazali najbliższą okolicę. Skąd Polacy na dalekiej północy? – zapytacie. Otóż pewnie nie wszyscy w Polsce wiedzą, że możemy poszczycić się naprawdę sporą liczbą placówek badawczych na dalekiej północy. Żeglując po Spitsbergenie spotykaliśmy naukowców z Lublina, Wrocławia, Torunia, Warszawy czy Poznania. Jest tu również sporo polskich nazw – pokłosie pierwszej polskiej wyprawy arktycznej z 1934 r., np. Waweltoppen, Warszawaryggen, Zawadzkibreen, Kopernikusfjellet – mamy tu „nasze” góry, szczyty, przełęcze, a nawet lodowce!

*Przed Tobą Norwegia i to co w niej najcenniejsze dla żeglarzy- 25 tysiące kilometrów linii brzegowej! *
- Dla Norwegów natura jest religią. Piękna, dzika, nieskażona, prawdziwa. Tych uroków można zasmakować kotwicząc w cudownie cichych zatoczkach lub wędrując w całkiem bezludnych plenerach. Malownicze górzyste tereny Norwegii to nasz plan na jesień. Śmiałków zapraszamy na pokład do żeglowania razem z nami.

*A jak żegluje się przez fiordy? *
- Do takiej wyprawy trzeba się dobrze przygotować, bo każdy akwen na trasie jest wymagający. Mocny silnik to z pewnością atut naszego jachtu. Mapy z zaznaczonymi prądami i wirami to konieczność. Zapasy wody i prowiantu muszą wystarczyć na wiele dni żeglugi pośród dzikiej przyrody. Dla dużego jachtu ekspedycyjnego, takiego jak nasz, to żaden problem. Mamy własne źródło energii i ponad dwie tony słodkiej wody, której wystarcza na prysznice i gotowanie dla załogi nawet przez cały miesiąc. Błądzić wśród norweskich gór wystających prosto z morza to nasze marzenie. Zagłębiać się w wąskie, długie fiordy - głębokie, dookoła cisza, spokój i zapierająca dech przyroda.

*Dlaczego ciągnie Cię do żeglowania pośród lodu, nie przyjemniej byłoby podczas rejsu w ciepłym klimacie? *
- Na Karaibach, Seszelach mogę żeglować zimą. Owszem jest wygodnie, przyjemnie, wszystko przygotowane jest dla szerokiego grona turystów. Tutaj, na północy, nie ma nic. Jest surowo i niedostępnie. O paliwo, prowiant, wodę pitną trzeba się starać, trzeba dobrze przygotować jacht. To prawdziwie wymagająca wyprawa w rejony autentycznie można się poczuć jak odkrywca czy eksplorator Arktyki. Tak szczerze, to zaczęłam „chorować” na te lodowate podróże po lekturze pamiętników Amundsena i kilku dzienników, pisanych przez żony polarników. W tym lodowatym świecie jest coś, co wydobywa z ludzi masę siły, dobra i ciepła. Tutaj, jeśli już gdzieś dopływasz, pojawiasz się i witany jesteś jak zdobywca, a nie, jak kolejny klient mariny. Na Spitsbergenie jestem pierwszy raz i powiem szczerze, te niezwykle niebieskie, trzaskające lody robią na mnie ogromne wrażenie. Śmiejemy się, że to rozpusta pić whisky, w której lód jest starszy od trunku! To jedno z piękniejszych zjawisk jakie widziałam- góry lodowe, nie drinki. Ja tak
naprawdę bardzo nie lubię zimna i strasznie tu marznę, ale to miejsce jest bajkowe i warto dla jego uroków poświęcić komfort czy wygodę. Daleka północ skrywa jeszcze jedną niezwykłość – zorze polarne! I marzę je zobaczyć tej jesieni.

*Nordkapp - miejsce wśród szalejących sztormów i lodowatej, wilgotnej mgły... Jest dla żeglarzy północy punktem równie ważnym, co przylądek Horn... Jak było? *
- Tym razem nie było wcale łatwiej. Silny południowy wiatr zmusił załogę do pływania w naprawdę niełatwych warunkach. Ale mieliśmy również swoje pięć minut – jak dotychczas tylko tam, właśnie przy Nordkappie, udało nam się spotkać wie-lo-ryby.

*W takich lodowatych warunkach lodówka na jachcie chyba jest niepotrzebna? *
- Nie, mamy lodówkę. Mamy również ogrzewanie, pralkę, DVD i ekspres do kawy. Stałą łączność ze światem zapewnia nam telefon satelitarny. XXI wiek bardzo ułatwia eksplorowanie najdalszych zakątków świata, choć o jednym zawsze trzeba pamiętać – niezależnie od liczby posiadanego sprzętu, udogodnień, czy atomowych wynalazków natura potrafi być nieobliczalna. Żeglowałam już po różnych zakamarkach świata i mam wielką pokorę do morza i dzikiej przyrody.


Piszesz na swoim profilu na FB: "Kilka tygodni na Spitsbergenie, parę morsów, fok, lodowców i lodowcowych drinków, fiordy, wichury i oficjalnie uważam Svalbard za zdobyty, a nasz żeglarski projekt dookoła Skandynawii przekroczył półmetek!" Właśnie, opowiedz jeszcze o naturze. Co widziałaś?

- Wieloryby spotkaliśmy na Nordkappie. Na Morzu Barentsa udało nam się wypatrzeć biełuchy, czyli wale białe – niezwykle sympatyczne stworzenia. Mówi się czasem o nich „kanarki morskie” ze względu na charakterystyczny śpiew, słyszalny czasem nawet ponad powierzchnią morza. Biełuchy nie mają płetwy grzbietowej jak inne gatunki waleni, są też dużo mniejsze i bardziej towarzyskie, łączą się w trwałe stada po kilkanaście osobników. Mają za to nietypowy kształt pyska – nadmiar podskórnego tłuszczu na czole, który pełni ważną rolę przy korzystaniu z echa akustycznego. Naukowcy uważają, że biełuchy wykazują dużo lepsze zdolności echokacji nawet od delfinów. Ich śpiewu nie słyszeliśmy, ale towarzyszyły nam w żegludze dobre parę mil. Na ponowne spotkanie wielorybów mamy jeszcze szansę na norweskich Lofotach. Tam organizowane są nawet specjalne morskie safari, podczas których można podziwiać nie tylko kaszaloty czy humbaki, ale również orki i delfiny. Na Morzu Białym niedaleko wysp Sołowieckich widzieliśmy pierwsze
foki. Tutaj, na Spitsbergenie, spotkaliśmy także renifery, foki i morsy. Jak dotychczas nie było tylko niedźwiedzia polarnego…

O właśnie, podobno w Arktyce jesteś na tropie misia…

- Napotkany niedźwiedź polarny to tak naprawdę przede wszystkim realne zagrożenie. Zdrowe, dorosłe osobniki zazwyczaj same unikają ludzi. Do człowieka podchodzą tylko chore, stare lub głodne i te potrafią być niebezpiecznie zdesperowane. Starając się o zgodę na żeglowanie po wodach arktycznych w pierwszej kolejności trzeba uzyskać pozwolenie na broń, które następnie przedstawia się w biurze Sysselmana, tj. gubernatora Svalbardu. Na tej podstawie należy na miejscu wynająć sztucer z amunicją i mieć go pod ręką zawsze, wyruszając poza tereny zabudowane. Niejednokrotnie spacerując po okolicy w Longyearbyen czy w Ny Alesundzie spotykaliśmy na skraju drogi specjalne tabliczki ostrzegające przed misiami: „Nie idź dalej bez broni”. Nie wolno tego bagatelizować. Za to koniecznie trzeba pamiętać, że jest to gatunek pod ochroną. W przypadku ataku oczywiście trzeba strzelać do misia, ale następnie bezzwłocznie powiadomić biuro Sysselmana. Odpowiednie służby pojawiają się wówczas na miejscu i szczegółowo badają zasadność
użycia broni. To rozsądna polityka, bo chroni obie strony i ogranicza ewentualne nadużycia. Za nieuzasadniony odstrzał grożą wysokie kary.

Opowiedz o planach na przyszły sezon żeglarski – znów na północ?

- Z pewnością pożeglujemy raz jeszcze przez Kanał Białomorski. Chcielibyśmy również odwiedzić Islandię i dotrzeć do brzegów Grenlandii, ale kuszą nas także wakacyjne krajobrazy Morza Śródziemnego jak z pocztówek… Niewykluczone, że część oferty Oceanu Przygody będzie obejmować cudownie ciepłe wyspy greckie, antyczną Turcję, zagadkową Albanię, wybrzeża Afryki… Trasa powoli się krystalizuje, ale już dziś mogę zapewnić, że znów będzie ciekawie, nieszablonowo i egzotycznie. Zapraszam na pokład!

Na koniec podsumujmy, co to znaczy, że odkryłaś zew Północy?

- Są miejsca, do których chce się wracać po wielokroć. Czasem ze względu na klimat, częściej krajobraz, nierzadko na ludzi, nieraz historię… Do Rosji - wrócę z pewnością, w rejony arktyczne - koniecznie. Również Kanał Białomorski będzie naszym celem w przyszłym sezonie. Nie jest to może rejon topowy, jeśli chodzi o stosowaną tam formę żeglarstwa (wody śródlądowe, jeziora zamiast bezmiaru morza, liczne śluzy), ale jest to miejsce nam - Polakom bardzo bliskie, główne ze względu na trudną historię. Wiele osób zgłaszało się do nas z chęcią uczestnictwa w tegorocznej wyprawie i większość otwarcie deklarowała powody osobiste, rodzinne, a nie tylko zapał żeglarski. Również na trasie spotykaliśmy się niejednokrotnie z Polakami mieszkającymi w Rosji od kilku pokoleń. Przesympatyczne popołudnie spędziliśmy choćby z dziennikarzami wydającymi polską gazetę w Petersburgu czy z przedstawicielką Polonii w Archangielsku. O historii, kolejach losu i trudach życia przegadaliśmy z Albiną dobrych parę godzin! Natomiast daleka
północ przyciąga mnie jak magnes ze względu na niezwykłe lodowe krajobrazy. Żałuję bardzo, że nie było czasu i możliwości popłynąć dalej, poza 80 stopień!

d4dzd4z

(Marbo)

| *Marta Sziłajtis-Obiegło *(ur. 1985 w Poznaniu) - kapitan jachtowy, najmłodsza, 23-letnia Polka, która samotnie opłynęła świat. Uprawiała żeglarstwo w Yacht Klubie Stal w Gdyni. Egzamin kapitański zdawała w ostatniej sesji wg starych zasad w roku 2005 i tak w wieku 19 lat została najmłodszym w Polsce kapitanem ze starym patentem.Ukończyła studia na wydziale Turystyki i Rekreacji na Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu. Uczestniczyła w Kobiecych Regatach Dookoła Świata. Zdobyła również patent Master of Yachts Ocean (International Yacht Training) oraz została radiooperatorem SRC, brała udział w kursach STCW organizowanych przez Akademię Morską w Gdyni. Zorganizowała i prowadziła kilkadziesiąt rejsów szkoleniowych i turystycznych. Była oficerem na żaglowcach STS Pogoria i Gedania. Przepłynęła dotychczas ponad 42 tysiące mil morskich. |
| --- |

d4dzd4z
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4dzd4z