Trwa ładowanie...
23-10-2011 11:28

Albania - w krainie bunkrów i mercedesów

Na każdej drodze doskonale widać dwa oblicza Albanii. Osiołek z gigantyczną stertą drewna na grzbiecie i nowy mercedes mają tu równe prawa. Nikt nie trąbi na rowerzystę jadącego pod prąd lub wóz zaprzężony w chudego konika, który wlecze się skrajem szerokiej asfaltowej drogi. Dewizą Albańczyków wydaje się być powiedzenie: żyj i pozwól żyć innym!

Albania - w krainie bunkrów i mercedesówŹródło: Poznaj Świat
d3zir4x
d3zir4x

Na każdej drodze doskonale widać dwa oblicza Albanii. Osiołek z gigantyczną stertą drewna na grzbiecie i nowy mercedes mają tu równe prawa. Nikt nie trąbi na rowerzystę jadącego pod prąd lub wóz zaprzężony w chudego konika, który wlecze się skrajem szerokiej asfaltowej drogi. Dewizą Albańczyków wydaje się być powiedzenie: żyj i pozwól żyć innym!

Z Czarnogóry do Albanii wjeżdżam wąską gruntówką. Przejście graniczne w Muriqan to kilka małych kiosków, paru policjantów i ludzie w białych kitlach strzegący tego kraju przed świńską grypą. Niedługo wszystko się zmieni. Za płotem powstaje nowoczesne przejście gra- niczne z solidną infrastrukturą. Podróż przez rozległą dolinę pomiędzy Shkodrą a Tiraną jest niczym przeprawa przez gigantyczny plac budowy. Buduje się domy, drogi, sklepy, a w Durres nad brzegiem morza – także hotele i apartamentowce.

Zadziwia skala inwestycji. Chociaż dziwią też autostrady, na których zamiast wiaduktów zbudowano ronda lub rumowiska zawalonych – bo byle jak budowanych hoteli w Sarande czy Ksamil. Często w trakcie przebudowy drogi nie wyznacza się objazdów, więc rozkopane jezdnie mogą pokonać wyłącznie ciężarówki i samochody terenowe. Warto wówczas przyglądać się Albańczykom, jaką obierają drogę i podążać za nimi, klucząc wśród zaułków i wąskich uliczek. Jadąc za nimi niezawodnie ominie się wszelkie ograniczenia w ruchu.

Albania - pozorny chaos
Powoli zbliżamy się do pierwszego ronda w Tiranie. Ruch jest powolny, ale płynny. Uważnie przyglądam się sposobowi jazdy. Oczywiście nikt nie stosuje się do nakazów znaków drogowych. Kierowcy wjeżdżają na rondo w dowolnym momencie. Jednak robią to delikatnie, mocno pomagając sobie klaksonem. Już po chwili wiem, że należy nie tylko obserwować i wsłuchiwać się w kolejne trąbnięcia, ale dawać też jasno do zrozumienia, że chcę przez to rondo przejechać. Można to uczynić tylko w jeden sposób: trzeba jechać! Ruszam delikatnie do przodu, oczywiście trąbiąc. Sygnał dźwiękowy w Albanii ma wiele znaczeń. Kierowca może w ten sposób dziękować, ostrzegać, pytać co robisz, lub sygnalizować: uwaga wyprzedzam! Może też najzwyczajniej pozdrowić.

d3zir4x

Nie znam jeszcze dokładnie tego dźwiękowego języka, ale cieszę się, że klakson w moim aucie jest silny i donośny. Przejeżdżam przez to rondo, potem kolejne i jeszcze następne. Bez kłopotów. W Albanii jest mało znaków drogowych, ale kierowcy doskonale sobie radzą z nasilającym się ruchem. Policja drogowa swoją częstą obecnością daje do zrozumienia: „w razie problemów jesteśmy”, ale z reguły nie ingeruje w ten samoporządkujący się organizm. I zapewne dlatego ruch toczy się wartko, bez większych problemów.

Własny biznes
Tankuję na nowej stacji na krańcu Vlore. Jest to pierwszy dzień pracy chłopaka obsługującego ten dystrybutor. Przez kilka chwil razem rozgryzamy system przycisków i gu- ziczków tego ultranowoczesnego urządzenia. Wreszcie paliwo popłynęło! W tej części Albanii stacje benzynowe stoją nieomal co 200 m. Nadal powstają następne. Coraz częściej z klimatyzowanymi sklepami, restauracjami i niewielkimi motelami. Zdaniem wielu Albańczyków własna stacja benzynowa lub restauracja są najlepszymi sposobami na dobry i pewny biznes. Zatem jednych i drugich nie brakuje. Podobnie jak niewielkich ręcznych myjni samochodowych. O auto trzeba dbać!

Tony spotkany w zabytkowym Beracie twierdzi jednak, że własny biznes w Albanii to głupota. Jego zdaniem wszędzie panuje korupcja, a politycy doprowadzają kraj do ruiny. Nie ma pracy, dlatego tak wielu Albańczyków musi pracować za granicą – przede wszystkim we Włoszech. Żali się, że jego ziomkowie są źle postrzegani na całym świecie i zupełnie nie rozumie dlaczego? A na koniec ze smutkiem stwierdza, że nawet nie może znaleźć dziewczyny, bo ma mało pieniędzy i nie ma nowego niemieckiego auta. Jednak Tony Berat zna doskonale i staje się moim przewodnikiem. Wędrujemy razem po zaułkach starego miasta i twierdzy, a na koniec spaceru jemy wspólny obiad z obowiązkowym beftek vienez – jak twierdzi Tony tradycyjną potrawą z Beratu. * W góry, miły bracie! *
Kruja, Berat, Gjirokastër i Shkodra – te cztery miasta mają w planie prawie wszystkie wycieczki odwiedzające Albanię. Z pewnością warto je poznać. Kruja swą bazarową aleją przyciągnie miłośników zakupów, Berat nęci muzeum z ikonami Onufrego, Gjirokastër – zadziwi twierdzą, uroczym starym miastem oraz przypomni ponurą przeszłość – domem miejscem narodzin Enwera Hodży – komunistycznego władcy Albanii, a Shkodra fascynuje swoimi pogranicznymi klimatami. Jednak tylko podróż górskimi drogami do małych wsi, gdzie czas biegnie znacznie wolniej jest niezawodnym sposobem na pełne poznanie tego kraju.

Poznanie jest o tyle kłopotliwe, że bariera językowa jest nader często nie do przekroczenia (o ile nie zna się języka albańskiego). Problemy są także z dokładnymi mapami. O cyfrowych mapach w nawigacjach samochodowych GPS najlepiej od razu zapomnieć! Są skrajnie nieaktualne i niedokładne. Dlatego jazda górskimi dróżkami ma wiele wspólnego z pionierskim odkrywaniem Nieznanego. Często zupełnie nie wiadomo, dokąd tak naprawdę poprowadzi szlak, na który właśnie wjeżdżamy. Jednak wrażenia z takich podróży są oszałamiające! Nagle spotkamy głębokie kaniony górskich rzek, wodospady, a wysoko w górach małe wioski, w których każdy gość, ten z bliska i ten z daleka, jest powodem do radości i małego święta.

d3zir4x

Najlepsze zaczyna się za tunelem *
To za tunelem stojącym na południowych krańcach *
Vlore
zaczyna się inna – piękniejsza Albania. Bez rozgrzebanych budów, policjantów, stacji benzynowych, ale za to z wysokimi górami i na wpół dzikim morskim wybrzeżem. Wprawdzie nowa szosa stopniowo zastępuje wąską górską ścieżkę, łączącą do niedawna Vlorę z Sarandą. Na niej z trudem mijały się dwa auta, więc przejazd dostarczał sporo adrenaliny. Teraz pozostało już tylko kilka takich wąziutkich odcinków, głównie w górskich wsiach.

Za przełęczą Llogara zaczyna się inna strefa klimatyczna. Z wyniosłych zboczy znikają sosny, a w ich miejsce pośród wysuszonych skał pojawiają się opuncje i agawy. Droga biegnie pośród małych wsi przyklejonych do stromych skał, wznoszących się prawie pionowo z Morza Jońskiego. W dole widać puste plaże z niekończącymi się liniami małych i dużych bunkrów. Tutaj jeszcze nie docierają turyści. Większości pośród nich wystarczy kilkudziesięciokilometrowa piaszczysta plaża w okolicach Durëss z mnóstwem restauracyjek, hoteli i dyskotek.

Przystajemy nad niewielką zatoczką tuż za Himare. To rybackie miasteczko jest całkowicie zasypane pyłem z przebudowywanej drogi, więc tu nad morzem oddychamy z ulgą. Samotne gospodarstwo, piękna woda i cisza. Znakomite miejsce na odpoczynek. Dopiero po chwili dowiadujemy się, że dom należy do kompleksu wojskowego nad Zatoką Porto Palermo, który zaczyna się za kolejnym wzgórzem. Port z podziemnymi hangarami, do których kiedyś wpływały łodzie podwodne oraz okręty stoi pusty, ale jest pilnowany przez kilku wartowników. Za kilkadziesiąt leków wręczonych strażnikom można go zwiedzić. Jedziemy jednak dalej. Nad szczytami zbierają się gęste chmury.

d3zir4x

Między morzem a jeziorem
Ksamil leży nad zatoką, której perspektywę zamyka widok na grecką wyspę Korfu. Miasto zajmuje przesmyk pomiędzy Morzem Jońskim, a jeziorem Butrinti. Do niedawna była to bezludna strefa nadgraniczna. Funkcjonował tu wojskowy posterunek straży granicznej oraz mały port rybacki. Teraz jest to wielki plac budowy. Nad brzegiem morza powstaje promenada. Ma być gotowa jeszcze przed letnim sezonem. Powyżej budowane są nowe hotele i pensjonaty. Nieopodal budów walają się stosy cuchnących śmieci. Ale plaże są czyste. Sprzątają je właściciele tawern ulokowanych w ich sąsiedztwie.

Tak biały piasek wydaje mi się podejrzany – czy na pewno prawdziwy? Okazuje się, że jednak jest naturalny. Lazurowa woda, kolorowa łódka i biały piasek – widok niczym z plaż dalekich Karaibów. Tuż za Ksamil w starożytnym Butrinti żółwie wygrzewają się na fragmentach antycznych budowli wystających z wody. Płoszy je nadchodząca wycieczka. Według Wergiliusza miasto zostało założone przez uciekinierów ze zniszczonej Troi. Archeolodzy twierdzą, że miejsce to było zamieszkane już w XII w. p.n.e. Za zwiedzanie tego obiektu z listy UNESCO trzeba słono zapłacić – 700 leków dla turysty zagranicznego. W zamian można powędrować wśród pozostałości po teatrze, świątyniach i miejskich murach oraz odwiedzić niewielkie muzeum. Słynne mozaiki w baptysterium przykryte są grubą warstwą piachu. Moje próby sprawdzenia czy są tam rzeczywiście (niektórzy twierdzą, że zostały zniszczone przez wielką powódź w 2005 r.), błyskawicznie przerwał czujny strażnik. Oficjalnie są tam nadal. W górach na jednym z wiejskich cmentarzy widzę
stojące obok siebie nagrobki różnych wyznań: chrześcijańskie, muzułmańskie i te oznaczone czerwoną gwiazdą. W Albanii osoby różnych wyznań żyją blisko siebie. Na tyle blisko, że za życia i po śmierci nie przeszkadzają sobie nawzajem. I po tej lekcji tolerancji ze smutkiem opuszczam Albanię.

Tekst i zdjęcia Marek Waśkiel

d3zir4x
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3zir4x