Trwa ładowanie...
26-06-2013 14:38

Barcelona - fiesta z piekła rodem

Ziejące ogniem diabły i smugi dymu, z którego wyłaniają się gigantyczne postacie. Wszechobecna radość, która udziela się tłumnie zgromadzonym widzom. Najweselsze święto Barcelony to zarazem symbol jedności i wspólnoty Katalończyków. Wykrzykiwane na placach i fiestach słowo „independencia” staje się coraz głośniejsze.

Barcelona - fiesta z piekła rodemŹródło: Leszek Świerszcz
d1n0ny8
d1n0ny8

- Jesteśmy zwyczajnie gorzej traktowani przez Hiszpanów – tłumaczy nam zagadnięty w pociągu Katalończyk, jak się potem okazało profesor historii. Starszy pan o budzących zaufanie rysach odkłada na bok książkę, którą kurczowo trzymał w ręku od momentu naszego wejścia do jadącego wzdłuż wybrzeża Katalonii pociągu Renfe. – Tą nierówność widać w różnych dziedzinach życia – kontynuuje – W restauracjach Katalończycy i Hiszpanie siedzą oddzielnie, a małżeństwa zawarte między Hiszpanem, a Katalonką nie są mile widziane. Tak nie może być, dlatego jestem za niepodległością. La Merce rok w rok udowadnia, że profesor wie, o czym mówi, a tradycja i przywiązanie do kultury to dla Katalończyków więcej niż puste słowa.

W podziękowaniu Matce Boskiej

Korzenie najważniejszego święta w regionie związane są z religią katolicką. To dzień, w którym mieszkańcy Barcelony dziękują swojej patronce i opiekunce Matce Boskiej Łaskawej (kat. La Mare de Déu de la Mercè). Oficjalnie władze miasta zatwierdziły obchody w XIX wieku, ale kult Najświętszej Panienki trwa od średniowiecza. Ratowała od klęsk, chorób i szarańczy. Teraz ratuje turystów od nudy, a mieszkańcom przyprawia uśmiechy na twarzach. Chociaż coraz więcej ludzi odchodzi od Kościoła, to religijne nazewnictwo i katolicka tradycja mają się dobrze.

La Merce to obecnie bardziej obchody ostatniego dnia lata niż lokalny odpust. Świętowanie trwa kilka dni, a kulminacja następuje 24 września. Warto zagłębić się w zagmatwaną historię Katalonii. Mieszają się tu bowiem islam i chrześcijaństwo, wiara i rewolucja, dobro i zło.

W rytmie Starego Miasta

Kolorowe i gwarne ulice zupełnie nas olśniły. Było pięknie i nic nie zapowiadało piekła, które miało nadejść. Nagle ludzkie śmiechy i rozmowy zastąpił rytmiczny dźwięk. Coraz bliżej i bliżej – głośne – bum, bum, bum! Zdawało się, że stare ceglane mury ożyły, przydeptane tysiącem stóp kocie łby ugięły się pod oporem przechodniów, a kamienne schody obsuwały się w hipnotyzującym rytmie. Stare Miasto wyłoniło swoje serce, bijące rytmicznie jak dźwięk pierwszych bębniarzy, którzy pojawili się tuż zza wysokiego muru. Wśród nich starzy i młodzi, jak w transie wybijali nadawane dźwięki. Kołyszący się tłum zmierzał za muzykami, którzy kierowali się w stronę centrum gotyckiej dzielnicy, Plaça del Rei.

d1n0ny8

Gdzie diabeł mówi dobranoc

Kiedy w końcu zagubiliśmy się w labiryncie licznych barcelońskich zaułków, a muzyka nieco przycichła – niebo rozbłysło tysiącem iskier. To znak, że rozpoczyna się correfoc, czyli parada demonów i diabłów. Udaliśmy się w miejsce skąd dochodziło najwięcej hałasu, czyli na ulicę Via Laietana.

Correfoc to wywodząca się z pogańskich czasów tradycja mająca odgonić złe duchy. Katalończycy przebierają się za demony, diabły, smoki, malują sobie twarze, a w rękach mają sprzęt pirotechniczny – race, pochodnie i wszechobecne zimne ognie. Nagle znaleźliśmy się w centrum wydarzeń. Gęsty dym gryzie w oczy, przed nami ziejące ogniem diabły, a wokół dziesiątki Barcelończyków ubranych w ochronne chustki i okulary. Bębniarze, którzy w międzyczasie dobrnęli do ognistej parady, zaczęli wybijać szturmowe marsze dla rozszalałych stworów. Żywy ogień i gąszcz iskier nie odstraszyły dzieci. Wręcz przeciwnie dorośli podawali im zapałki i pochodnie by mogły jeszcze zacieklej kąsać widzów strzelającymi zabawkami. Zbliżał się zmierzch, a my za tłumem doszliśmy do skraju ulicy, na Plaça de Antoni Maura. Pośrodku ustawiona była ogromna brama, ozdobiona szkaradnymi wizerunkami potworów. Robiło się już zupełnie ciemno, a bębniarze wciąż odgrywali swój koncert, nie dając zasnąć umęczonym turystom.

Po długim wyczekiwaniu, brama się otworzyła a wraz z nią wprost na tłum rozbiegło się stado demonów. Wszystkie bez skrupułów obmywały ludzi ognistymi strumieniami. Diabły i potwory solidnie sobie pofolgowały. Robią tak od XII wieku, z krótką przerwą na czas rządów generała Franco. Nawet one musiały wtedy podporządkować się dyktaturze. Teraz jednak raz do roku znowu pokazują rogi. Wraz ze wschodem słońca uciekają w otchłań, a ich miejsce zajmują giganci.

Patrząc z góry

Dotychczas sądziliśmy, że zasłużonym ludziom stawia się pomniki. W Barcelonie wszystko jednak musi być „bardziej”. Bardziej żywe i widowiskowe. Zupełnie jak styl Gaudiego. Dlatego też pomniki ożywają i tańczą razem z przechodniami. To piękny zwyczaj zwany Gigantes. Setki olbrzymich figurek maszeruje przez miasto w rytm wesołej melodii. Każdy z gigantów reprezentuje ważną i zasłużoną dla regionu osobę.

d1n0ny8

Witają nas królowie, rycerze, święci i znani aktorzy. Nie może zabraknąć Krzysztofa Kolumba czy Jakuba I Zdobywcę. Dumnie kroczy Saracen z wielką szablą i piękną damą u swego boku. Niektóre postacie chodzą na szczudłach, inne ledwie drepczą pod ciężarem wielkiej głowy (tzw. Cabezudos). Każda postać dziarsko skacze i kręci się w wąskich uliczkach. Czasem uda nam się kogoś rozpoznać, w większości jednak to nieznane karykatury postaci. Zdarzają się też mityczne stwory. Do dziś zastanawia nas kim była postać z głową gołębia, a ciałem kobiety odsłaniającej piersi.

Wieże nad ludzkimi głowami

Mijamy tłumy zmierzające w kierunku starej części Barcelony. Jest gorąco, a bliskość ludzi wcale nie ułatwia nam przemieszczania się po i tak już niesamowicie wąskich uliczkach Barri Gòtic. Dochodzimy do Placu św. Jakuba (Plaça de Sant Jaume), dawnej agory, czyli już od czasów rzymskich najważniejszego miejsca w mieście. Tuż przed ratuszem i pałacem Generalitat (Palau de la Generalitat) ma się rozpocząć katalońska uczta w najsmakowitszym wydaniu.

Masy ludzi czekają w napięciu, dzieci obserwują plac wzniesione na ojcowskie barki, a kobiety umilają sobie chwile oczekiwania równomiernym trzepotem kolorowych wachlarzy. Nagle znad oczekujących głów zdają się wystawać ludzie. Jeden na drugim, na którego wchodzi trzeci i czwarty itd. Castells, wieże z ludzi, popis akrobatyki. Choć ta widowiskowa tradycja wywodzi się z Tarragony, spotkać je można w całej Katalonii. Ludzkie ciała tworzą jakby piętra, na które wspinają się kolejni uczestnicy zabawy. Wieże uznaje się za udaną, jeśli najmniejszy członek zespołu, najczęściej dziecko, wejdzie na sam czubek i wyciągnie w górę dłoń z czterema wyprostowanymi palcami. Symbolizują one cztery czerwone pasy z flagi Katalonii. Rekordowe wieże mają nawet do 10 pięter!

Tłum wiwatował, ale oszalałe krzyki radości na chwilę zamarły, gdy na budynku sąsiadującym z placem grupka młodych ludzi spuściła ogromną flagę Katalonii. Zajściu przyglądała się lokalna władza, oglądająca pokazy z balkonu ratusza. Po chwili ciszy plac wypełnił się gromkimi brawami, którym wtórował rytmiczny dźwięk słowa „independencia!”.

Tekst: Agata Panas, Leszek Świerszcz

d1n0ny8
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1n0ny8