Trwa ładowanie...
06-06-2012 15:40

Beata Pawlikowska: Blondynka w Chinach

Przedstawiamy fragment najnowszej książki słynnej, polskiej podróżniczki!

Beata Pawlikowska: Blondynka w ChinachŹródło: National Geographic Polska, fot: WP
dckwmug
dckwmug

Przedstawiamy fragment najnowszej książki słynnej, polskiej podróżniczki!

Podróżniczy Eliksir

Wsiąkam. Zanurzam się. Jak kropla wody, która z deszczem wpada do oceanu. Nie wiem już jak było w mojej chmurze, jakie tam było powietrze i kolory. Nie pamiętam zapachu poranków i wieczornego lasu. Ani smaku herbaty parzonej w szklanym dzbanku. Ani rytmu, jaki moje palce wybijały na klawiaturze komputera, kiedy pracowałam nad rozdziałem nowej książki. Nie pamiętam nic, bo nie chcę pamiętać. Kiedy wyruszam w podróż, zapominam o miejscu, z którego przybyłam. Nie zabieram rozmów ani zdarzeń, przyzwyczajeń ani ulubionych przekąsek. Czuję się jak skoczek na szczycie niebotycznej trampoliny, który wie tylko tyle, że w dole znajduje się ocean na tyle głęboki, że może do niego wskoczyć. Nabieram więc powietrza w płuca i czuję drżenie na całej skórze. Tak działa podróżniczy eliksir. Czuję go w każdej komórce ciała.

To dziki sok składający się ze strachu, ciekawości, radości i oczekiwania. Wiem, że niczego nie wiem i że wszystko może się zdarzyć. Opuszczam bezpieczne i znajome miejsce, zostawiam wygodny fotel i wszystko, czym lubię zajmować się na co dzień. Wkraczam w świat kompletnie nieznany, nowy, nieprzewidywalny. Być może będę ryzykować życiem, może ulegnę chorobie, może spotkam złych ludzi. Na pewno będę się też zachwycać rzeczami, których istnienia dzisiaj nawet nie mogłabym zgadnąć – zaskakującymi smakami owoców i potraw, blaskiem słońca i widokiem nieba w innej szerokości geograficznej.

Wiem, że przeżyję chwile oszałamiającego piękna, zaznam przyjaźni i ludzkiej dobroci. Ale też zmęczenia, zimna, obezwładniającego upału i głodu. To wszystko tworzy mieszankę tak fascynującą, jednocześnie cudowną i straszną, że czuję się jak astronauta przed wyprawą w kosmos. Wiem tylko tyle, że będę poznawać nieznane, uczyć się, podziwiać, bać i odkrywać prawdę we wszystkich wymiarach – prawdę o ludziach, ich obyczajach, sposobie myśleniu, kuchni i historii, ale także prawdę o sobie – moich ograniczeniach i sile, na jaką potrafię się zdobyć.

dckwmug

Tak jest przed każdą podróżą. Do chwili, kiedy przychodzi moment jej rozpoczęcia. Wtedy wszystko dzieje się już samo. Wpadam jak kropla deszczu do oceanu i uczę się pływać. W małych wioskach i wielkich miastach – takich jak Szanghaj na fotografii po prawej stronie – spotykałam niezwykłych ludzi.

Oswojenie Szanghaju

Zbiegłam po schodach, kupiłam bilet w automacie, przeszłam przez bramkę. Jak co dzień rano minęłam wielkie podświetlone reklamy, na których dziewczyna w krótkich spodenkach i różowym kapeluszu promowała najnowszy model sportowych butów. Zeszłam na dół na peron, rzuciłam okiem na tablice, żeby się upewnić, że stoję po właściwej stronie i nagle… Uświadomiłam sobie, że jestem tu u siebie!

Byłam w Szanghaju dopiero trzeci dzień, ale czułam się u siebie! To niesamowite jak szybko można stać się częścią zupełnie innego świata. Jeszcze trzy dni temu Szanghaj był dla mnie tylko wielkim, obcym miastem, o którym nie wiedziałam nic z wyjątkiem tego, co można przeczytać w przewodniku. Ale białe strony zadrukowane równymi rzędami liter w niczym nie przypominają ruchliwych ulic, zapachu miejskich toalet albo zaułków, gdzie leżą czerwone z gorąca pieczone kaczki.

Pamiętam pierwszą podróż metrem w Szanghaju. Przez kilkanaście minut rozgryzałam system. Jak kupić bilet w automacie wyświetlającym tylko chińskie znaki, jak przejść przez bramkę, jak znaleźć docelową stację na jedenastu liniach.

dckwmug

Uczyłam się chińskich słów i wyrażeń. Jak zamówić herbatę i ryż z warzywami, prosić o rachunek, dziękować. Drugiego dnia już wiedziałam jak przełączyć w automacie chińskie znaki na język angielski. W kieszeni miałam przygotowane cztery monety. Znałam drogę na peron i pamiętałam kolejność stacji. Trzeciego dnia byłam już u siebie. I to właśnie jest niezwykłe. Ludzie patrzą na mnie i myślą, że tu mieszkam. Pracuję w jakiejś dużej firmie albo może prowadzę własne studio artystyczne. Wsiadam do metra, czytam książkę. Wiem gdzie wysiąść. To niesamowite, że można tak szybko poznać – a właściwie zawrzeć znajomość i zaprzyjaźnić się z nowym miejscem i nauczyć się być w nim tubylcem!

I jakie zabawne z tej perspektywy wydaje się to, że kiedy człowiek próbuje sobie wyobrazić siebie w obcym mieście, czuje lęk i bezradność. Tymczasem wszystkie miasta na świecie są podobne. Ulica – dom – środek transportu – przechodnie. Sklepy – restauracje – przystanki. Wystarczy kilka godzin, żeby je oswoić. Albo jeszcze lepiej: pozwolić, żeby ono oswoiło ciebie. Ja tak zwykle robię. Tak też zrobiłam w Szanghaju pierwszego dnia.

Fragment książki Beaty Pawlikowskiej "Blondynka w Chinach".

dckwmug
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dckwmug