Trwa ładowanie...
16-11-2009 11:25

Cicha zgoda

Jeszcze kilka lat temu słyszała o Małym Cichym jedynie grupka wtajemniczonych. Odkąd jednak w 2004 roku na zboczu Zgorzeliska otwarto tu stację narciarską, przestało być największym sekretem Podhala. Wciąż za to jest jednym z jego najcenniejszych skarbów. Małe Ciche jest rzeczywiście małe i faktycznie bywa ciche – zwłaszcza tuż przed sezonem, w listopadzie, zanim zjadą tłumy wyposzczonych po letniej przerwie narciarzy.

Cicha zgodaFot: Voyage
dzrfk7i
dzrfk7i

Samo Zgorzelisko nie ma ani budzących respekt kształtów, ani imponujących rozmiarów. Wierch, który wygląda jak rozdeptany stożek, jest podobny do Gubałówki. Ma też zbliżoną do zakopiańskiej góry wysokość: 1106 metrów. Pewnie dlatego wpadł w oko Andrzejowi Bielawie, trenerowi olimpijczyków, który postanowił jego zachodnie zbocze przekształcić w ośrodek narciarski. O niewielkich, tatrzańskich rozmiarach, za to na alpejskim poziomie. Optymistycznie założył, że uda mu się przekonać miejscowych, iż warto zrezygnować z obrony własnego interesu w imię wspólnego. I przystąpił do negocjacji.

Interesujący Bielawę teren był podzielony między 150 właścicieli, pertraktacje trwały więc aż 3 lata. Zakończyły się stuprocentowym, nietypowym jak na Polskę sukcesem: górale zgodzili się wpuścić narciarzy na swoją ojcowiznę. Bielawę wsparło kapitałowo dwóch biznesmenów pochodzących z Małego Cichego: Józef Galica oraz Franciszek Pawlikowski. Z kilkudziesięciu prywatnych skrawków łąki i wykarczowanego lasu udało się zszyć szeroką na ponad 100 metrów przestrzeń dla wszystkich kochających zimowe sporty. Ze szczególnym uwzględnieniem tych, co w owych sportach stawiają pierwsze kroki.

Na Zgorzelisku proces nauki przebiega wyjątkowo bezpiecznie. Łagodne zbocze to w zasadzie ośla łączka, tyle że mamucich rozmiarów. Główna trasa ma 1300 metrów długości i jest uzbrojona w czteroosobowe krzesło Doppelmayra – nowiutkie, a nie otrzymane w spadku po alpejskim większym bracie. Są również orczyki, wypożyczalnia ekwipunku narciarskiego i snowboardowego, narciarskie przedszkole. Kilka góralskich karczm serwuje zestaw sprawdzonych podhalańskich hitów: grillowanego oscypka, rydze na maśle i herbatę z prądem. Wystarczy, żeby zadowolić narciarskie towarzystwo.

Najsympatyczniejsza z knajp, U Olejorzy, znajduje się przy górnej stacji wyciągu, na wielkim placku. Nazwanym tak samo jak i sam wierch: polaną Zgorzelisko. Z tarasu Olejorzy rozciąga się widok jak pocztówka: na szereg tatrzańskich szczytów na horyzoncie, Małe Ciche rozlane w dolinie i wystającą zza piętra lasu sąsiadkę, wieś Murzasichle. A na pierwszym planie schodzący w dół, dopiero co wyratrakowany stok. Świeży śnieżny dywan bez ani jednej kreski.

dzrfk7i

Pierwsze kreski, wstążki i szerokie pasy zdartego ze zbocza śniegu pojawiają się dopiero tuż przed 9.00, gdy na nietknięte zbocze wyskakują poranni narciarze. Szczęśliwcy zameldowani w położonym na polanie Zgorzelisko hotelu Tatry przychodzą na piechotę, rozluźnieni i w pełnym rynsztunku. Szast-prast, wpinają się w deski ku zazdrości wszystkich tych, którzy mocując się z ABS-em na zmrożonej drodze Oswalda Balzera, właśnie dotarli na parking. Zaliczają swój pierwszy poranny zjazd – 1300 metrów na pełnym furkocie. Pięć minut i są na dole, pierwsi w kolejce do właśnie startującego wyciągu.

Oficjalne wydanie internetowe www.voyage.pl

dzrfk7i
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dzrfk7i