Herbatka z liści koki to nie narkotyk
Suszone liście koki pomagają turystom w wędrówkach po Andach, ponieważ zwalczają objawy choroby wysokościowej. W Peru czy Boliwii, gdzie są legalne, można je kupić na targu za grosze, ale słono zapłacić za przywiezienie choćby jednego listka do Polski.
Koka. Ta roślina, która nic złego nikomu nie zrobiła, a mimo to jest uważana za zło całego cywilizowanego zachodniego świata. Jej uprawy są regularnie niszczone. Dla Indian w Ameryce Południowej to jednak roślina święta. Z poziomu dyskusji światopoglądowych zejdę jednak szybko na parter. Do kuchni. Napar z liści koki można pić tak, jak pija się kawę, czy herbatę.
Liście koki w takiej postaci, czyli suszone, zwija się, wkłada pod policzek i ssie. Po kilku minutach zaczynają wypuszczać sok. Smakują jak trawa albo cokolwiek innego zielonego. Jeśli ktoś w dzieciństwie wcinał na łące koniczynę albo mlecz, to koka ma mniej więcej podobny trawiasto-żaden smak. Nic specjalnego. Niczego specjalnego też po zażyciu liści nie należy się spodziewać. Ot, pozwalają lepiej znosić zmęczenie, duże wysokości, głód, a nawet pragnienie. Mają też wiele innych dobroczynnych właściwości. Dlatego od dawna używają jej Indianie. Przede wszystkim w górach. Ale można je kupić na niemal każdej wysokości w andyjskiej części Ameryki Południowej.
Żeby poczuć jakie właściwości ma koka, kilka listków można zalać też gorącą wodą. W filiżance, jak herbatę. Ma specyficzny zapach i smak. Mi bardzo odpowiada. Ale to kwestia gustu. Doskonale pobudza rano, podobnie jak kawa. W sklepach w Peru można kupić też „Mate de coca” w saszetkach, czyli herbatkę do zaparzania ekspresowego. Taka przemysłowa wersja wiele traci. A przede wszystkim nie wygląda tak oryginalnie.
fot. darez, www.kropkinamapie.pl
Co ciekawe, jeszcze kilka lata temu jeden z peruwiańskich producentów tego napoju chciał nawet go sprowadzać do Polski. Masowego zaopatrzenia w herbatkę z koki u nas niestety nie ma, ale można ją znaleźć w imporcie prywatnym, w niewielkich sklepikach z egzotycznym jedzeniem.
W peruwiańskich marketach można jeszcze kupić zmielone na pył liście koki. Do stosowania jako dodatek do zup, sosów czy sałatek. W tej formie, roślina, może i zachowuje ciągle swoje właściwości, ale smakuje paskudnie. Co innego cukierki z koki. To tuż obok marketowej „Mate de coca”, jeden z najbardziej pożądanych prezentów w kraju po powrocie z Peru.
Wszystkie te przetworzone przemysłowo produkty z koki możecie z Peru czy *Boliwii *wwieźć legalnie do kraju. Liście suszone, kupione od Indian na targu - jeszcze raz podkreślę - nie. W niektórych krajach *Ameryki Południowej *koka osiągnęła status symbolu popkultury i wykorzystywana jest w przemyśle turystycznym. Zamiast koszulek z liściem marihuany turyści kupują koszulki z liściem koki. Listki zatapiane są też w biżuterii.
Ale na peruwiańskiej wyspie Taquile, na jeziorze Titicaca , koka zachowała swój tradycyjny status. Mieszkańcy na „dzień dobry” wymieniają się kilkoma listkami. Witają się i przekładają sobie wzajemnie do torebek czy woreczków.
W Cuzco, dawnej stolicy Inków, jest niewielkie muzeum koki. Do Cuzco z Limy możesz dolecieć samolotem albo dojechać nocnym autobusem z Arequipy.
Tekst i zdjęcia: darez, www.kropkinamapie.pl /if/udm