Trwa ładowanie...
29-07-2013 13:51

Jakub Rybicki - Niebiańska plaża

Reportaże z siedemnastu niezwykłych podróży można przeczytać w książce "Poza utartym szlakiem", która powstała ze wspólnej inicjatywy Wydawnictwa Mercator i portalu o niezależnym podróżowaniu Peron4.pl. Dziś prezentujemy jej fragment autorstwa Jakuba Rybickiego.

Jakub Rybicki - Niebiańska plażaŹródło: Jakub Rybicki
d2qhpcs
d2qhpcs

Jak zostałem nielegalnym robotnikiem

Cóż począć, zostanę robotnikiem – pomyślałem i poszedłem do „Bajkalskich Diun”. Andriej wstawił się za mną u Lubwi Innokentiny, dyrektor turbazy i w ten sposób zdobyłem swoją pierwszą pracę w Rosji. Robota prosta – tu pomalować, tam przenieść, drewno porąbać, liście zgrabić. W zamian za to jedzenie do syta, dach nad głową, plus rozliczne rozrywki typu bania nad Bajkałem, szachy, ping-pong i cicha wódka w nocy u dziewczyn. Zupełnie jak na koloniach w Łebie w siódmej klasie podstawówki.

Większą część pracowników stanowiła zresztą młodzież w wieku średniolicealnym. Lubow nie pozwalała im pić, dlatego robili to w nocy. O godzinie 23 wyłączano generatory i zapadała czarna jak smoła noc. Ciemność rozpraszały tylko ogniki papierosów. Na dwadzieścia osiem osób pracujących w turbazie nie paliły tylko dwie. Jedną z nich byłem ja.

W bazie, jak to w bazie, każdy ma swoją historię, którą chętnie dzieli się ze mną, kosmitą z kraju „Czterech pancernych”. Nastia jest menedżerem sprzedaży okien, ale tymczasowo bardziej opłaca jej się gotować dla turystów. Podkochuje się w Andrieju, którego żona czeka wiernie (?) w Ułan-Ude. Andriej, złota rączka i dobry duch całej ekipy, na razie nie zwraca na nią uwagi. Ale to przecież dopiero pierwszy tydzień wspólnej pracy. Artiom, inteligencik, po robocie, zamiast pograć w siatkówkę, czyta książkę. Jest synem kolejarza i obiecuje, że odwiedzi mnie w Polsce. W końcu może dojechać za darmo aż do Brześcia. Anton to kulturysta, pieniądze zarobione w bazie wyda na suplementy diety. Mieszka w małej wsi przy trasie kolei transsyberyjskiej. Za całą siłownię służy mu trzepak przed domem, kilka hantli i sztanga kupiona za ciężkie pieniądze w Irkucku. Jura pochodzi z zapyziałej osady gdzieś na północy i opowiada o wielkich polach marihuany zaraz za wsią. Sasza ma szesnaście lat, z czego trzy zdążył już
przesiedzieć w poprawczaku. Mówi, że ma trudny charakter, chociaż w pracy tego nie widać. Śpiewa szanson, czyli piosenki więzienne. Lubow Innokentina to najbardziej szanowana osoba w zatoce. Ma czterdzieści lat, a jej dziadek był Polakiem. Profil etniczny bazy w pewnym stopniu odzwierciedla społeczeństwo tej części Syberii. Większość Ruskich, a zaraz po nich Buriaci. Oprócz Ruskich i Buriatów są też przybysze zupełnie obcy na tej ziemi. To trzech Uzbeków – gastarbajterów. Piękny to i dumny naród, tacy są też jego przedstawiciele w turbazie. Stary Achmed mówił mało, ale widać, że przeżył dużo. Ze łzami opowiadał, jak wojsko tłumiło zamieszki w jego rodzinnej dolinie Fergańskiej, zrzucając na wioski bomby z helikopterów. Było to zaledwie kilkanaście lat temu. Ilham mówił dużo i dowcipnie, najczęściej o swoich przygodach po paleniu trawy. Nigdy nie miały one sensu. (Na przykład: jedzie Ilham motorem, jedzie, jedzie, aż zapomniał, że jedzie i spadł). Rahid nie mówił nic, bo nie umiał po rosyjsku. Miał
dopiero szesnaście lat i urodził się już w niepodległym (nie mylić z wolnym) Uzbekistanie. Wszyscy pracowali tu nielegalnie – podobnie jak i ja.

Ludzie znad morza

Buriaci to rdzenni mieszkańcy Przybajkala i główny powód wyjątkowości tych ziem. Przecież to nie Rosjanie ochrzcili Bajkał „Świętym Morzem”, nie oni nadali znaczenia górom, skałom i drzewom. Nie oni wieszają w świętych miejscach kolorowe chorągiewki. Rosjanie nie modlą się w dacanach* – często w ogóle się nie modlą – a szamanów traktują jako sympatyczny folklor. Ale przecież teraz i tak jest nieźle. Za czasów imperium radzieckiego Buriaci, podobnie jak wszystkie inne „zacofane” narody, byli siłą nawracani na wiarę socjalistyczną. Tak jak zamykane były cerkwie, tak samo zakazywano obrzędów szamańskich.

d2qhpcs

Narzędziem „postępu”, podobnie jak kiedyś w Ameryce Północnej, była woda ognista. Ludy zamieszkujące tajgę mają organizmy nieprzystosowane do trawienia wysokoprocentowych napojów z pszenicy, dlatego ławo się upijają i są podatni na alkoholizm. Dumni Buriaci, Ewenkowie, Jakuci, Karakałpacy, Mordwini, Nieńcy, Eńcy, Nganasanie – wszyscy oni karłowacieją po zetknięciu z butelką wódki. „Nigdy nie zadzieraj z pijanym Buriatem” – ostrzegają Ruscy. I mają rację, bo to człowiek zupełnie nieprzewidywalny. Chociaż Rosjanie przyszli i zbezcześcili „Święte Morze” – m.in. przez budowę kombinatu celulozowego na jego południowym brzegu – to przecież przegrali walkę o tożsamość tych ziem. Podporządkowali sobie tutejsze narody, ale nie wyplenili całkowicie wiary ich przodków. Od upadku komunizmu odradza się szamanizm (choć często tylko w wersji dla turystów), a wyznawcy lamaizmu budują nowe dacany. Rosjanie, często z domieszką regionalnej krwi, szanują mistykę tych terenów, zdając sobie sprawę, że za miastem kończy się ich
panowanie.

Nic dziwnego, że pierwotne wierzenia przetrwały lata prześladowań, skoro nawet my, młodzi sceptycy z Europy, szybko daliśmy się ponieść magii tego miejsca. Zresztą nie tylko my. Niejaki Walentin Rasputin, dwukrotnie odznaczony Orderem Lenina, tak pisał o „Świętym Jeziorze”:

„Nad Bajkałem doświadczasz rzadkiego uczucia uniesienia i uduchowienia. Stajesz wobec Prawdy, zbliżasz się do przed-wiecznej tajemnicy istnienia. Jesteś wyróżniony już tym, że stoisz na tym brzegu, oddychasz tym powietrzem i pijesz tę wodę. Nigdzie indziej nie odczujesz tak pełnej jedności z przyrodą. Odurzy cię to powietrze, zakręci i uniesie nad tą wodą tak szybko, że nie zdążysz się opamiętać”**. Nic dodać, nic ująć.


Na czas wyjazdów nasz racjonalizm zostawialiśmy na wieszaku w akademiku. W kwietniu zdarzyło się nam być na Olchonie – wyspie świętej, szamańskiej. Nic to, że szaman przyjeżdża tu tylko w sezonie wakacyjnym, by robić przedstawienia dla turystów. Wyspa szamańską jest i koniec – tłumaczył buriacki przewodnik. Na dowód tego wskazał las, który miał być miejscem pochówku pokoleń czarowników. Problem w tym, że kilka dni później musieliśmy przez ten las przejść, chcąc dotrzeć na najwyższe wzniesienie wyspy. Jak już wspomniałem, na wędrowca w tajdze czyha wiele niebezpieczeństw: niedźwiedzie, brak ścieżek, kleszcze olbrzymy, drapiące krzaki, kłusownicy i osobnicy o bliżej nieokreślonych, acz podejrzanych zamiarach. Najgorsze są jednak duchy szamanów.

d2qhpcs

Ileż to razy niezastąpiona dr Kośko, wybitna specjalistka od ludów Syberii, opowiadała nam, studentom, o zgubnych skutkach naruszania spokoju duchów! Ileż badaczy rozkopujących bez pamięci groby szamanów zmarło później w niewyjaśnionych okolicznościach! Pół biedy, jeśli człowiek jest nieświadomy, że te kilka pniaków, które widzi przed sobą, po których być może stąpa – to w rzeczywistości miejsca wiecznego spoczynku. Nie zdawać sobie sprawy z zagrożenia, to czuć się bezpiecznym. Niestety, gdy tylko weszliśmy w las, od razu przypomniały nam się slajdy, dzięki którym wiedzieliśmy, co grobem szamańskim jest, a co nie. Od razu zrobiło się ciemno, złowieszczo i jakoś tak zimno. Drzewa – niczym w kreskówkach – zdawały się złośliwie uśmiechać. Zamiast rozglądać się za ścieżką, patrzyliśmy pod nogi – żeby tylko nie zobaczyć tego cholernego grobu! Oczywiście poskutkowało to tym, że wkrótce zgubiliśmy się zupełnie, jeszcze bardziej zwiększając prawdopodobieństwo natknięcia się na pochówek. W końcu jednak trafiliśmy na
jakichś kłusowników, przed którym oczywiście nawet słowem nie zająknęliśmy się o naszych fobiach. Oto, co odpowiednia sceneria i nadmiar wiedzy może zrobić z człowiekiem!

Tekst: Jakub Rybicki

_ dacany - Buddyjskie świątynie w Buriacji. * W. Rasputin, Bajkał, Bajkał, Moskwa 1982. Tłumaczenie J. Rybicki. _

d2qhpcs
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2qhpcs