Trwa ładowanie...
03-12-2012 14:40

Mirosław Olszycki: Aztekowie - czyli orzeł pożerający węża

Kim tak naprawdę byli Aztekowie? Skąd przyszli i jakie okoliczności zaczęły im sprzyjać w tworzeniu państwa na ziemiach, których prawie w ogóle nie znali, na ziemiach rozwarstwionych społecznie, zróżnicowanych krajobrazowo i klimatycznie? Poniżej prezentujemy kolejny fragment książki Mirosława Olszyckiego pt. Meksyk. Szlakiem zdobywców.

Mirosław Olszycki: Aztekowie - czyli orzeł pożerający wężaŹródło: Mirosław Olszycki
d1ea1s7
d1ea1s7

Kim tak naprawdę byli Aztekowie? Skąd przyszli i jakie okoliczności zaczęły im sprzyjać w tworzeniu państwa na ziemiach, których prawie w ogóle nie znali, na ziemiach rozwarstwionych społecznie, zróżnicowanych krajobrazowo i klimatycznie? Poniżej prezentujemy kolejny fragment książki Mirosława Olszyckiego pt. Meksyk. Szlakiem zdobywców.

Jadąc metrem w stronę dworca autobusowego, z którego zamierzaliśmy wyruszyć do starożytnego miasta Teotihuacan moje spojrzenie zatrzymało się w pewnym momencie na młodym mężczyźnie z dzieciątkiem Jezus na rękach. Młodzieniec ściskał w dłoniach gipsową figurkę jak najdroższy skarb, wyglądał jak ojciec trzymający na rękach niemowlę, któremu nie może się stać żadna krzywda. Obok niego stała młoda Meksykanka o śniadej skórze, korpulentnych kształtach i swoim ciałem ochraniała mężczyznę, albowiem w metrze panował duży ścisk. Przedziwny to był widok dla nas, mieszkańców z Europy, w większości chrześcijańskiej Europy, bo gdzież w naszych tramwajach, autobusach lub metrze można zobaczyć taki widok?

Wielki Tydzień dobiegał końca, był piątek i do świąt Wielkiej Nocy zostały tylko dwa dni. Święta zamierzaliśmy spędzić w górzystym rejonie Meksyku, w stanie Chiapas, w mieście o nazwie - San Cristobal de Las Casas. Przedtem jednak zapragnęliśmy odwiedzić Teotihuacan, święte miasto Azteków i właśnie w tym kierunku zmierzaliśmy.

Jadąc zatłoczonym metrem, obaj mieliśmy świadomość tego wspaniałego czasu, jakim był Wielki Tydzień i zbliżające się święta. Poddając się łagodnemu kołysaniu podziemnego pociągu, wspominałem rodzinę i wszystko to, co wiązało się w moich rodzinnych stronach z okresem poprzedzającym Wielkanoc. Palemki, śmingusówki, petardy, zapach ciasta oraz ciepły powiew wiosny, to wszystko kojarzyło mi się ze świętami. Jakże radosny to był okres w moim życiu.

d1ea1s7

Wspominając okres świąt w Polsce, nawet nie zauważyłem, jak pociąg metra zatrzymał się i w ciągu kilkunastu sekund zrobiło się w nim pusto. Była to ostatnia stacja i dalej do Teotihuacan, należało już jechać autobusem. Wychodząc z podziemia, wmieszałem się wraz z Janem w tłum ludzi i razem z nimi wyszedłem wprost na stanowiska autobusowego dworca. Bez trudu odnaleźliśmy odpowiedni pojazd i zajęliśmy w nim miejsca. Czekając na włączenie silników, wyjrzałem przez okno. Na jednym ze stanowisk rozpoznałem kobietę i mężczyznę z metra, którzy opiekowali się białą figurką Pana Jezusa. Stali nieruchomo w oczekiwaniu na autobus. Odprowadziłem ich spojrzeniem zza szyby mojego autobusu, który ruszył ze stanowiska, na początku wolno, a później coraz szybciej, aż całkowicie straciłem ich z oczu. Rozłożywszy się wygodnie na siedzeniu przez chwilę jeszcze myślałem o meksykańskich opiekunach dzieciątka Jezusa, po czym moje myśli uleciały znów w stronę Corteza, jego walecznej drużyny oraz w stronę pełnego obaw o losy państwa
i własne, króla Azteków- potężnego Moctezumy.

Zanim jednak rozpocząłem w myślach penetrować dzieje tego kraju, w których zawarte są losy mieszkańców Tenochtitlan oraz ich władców zadałem sobie najpierw pytanie, kim tak naprawdę byli Aztekowie? Skąd przyszli i jakie okoliczności zaczęły im sprzyjać w tworzeniu państwa na ziemiach, których prawie w ogóle nie znali, na ziemiach rozwarstwionych społecznie, zróżnicowanych krajobrazowo i klimatycznie? Być może właśnie to rozwarstwienie, brak jedności i różnorodność stworzyły przybyszom z północy odpowiednie warunki do zbudowania swojego królestwa właśnie w tym miejscu, w dolinie, która potrafiła nakarmić zgłodniałych i dać schronienie bezdomnym. Bo przecież takim ludem byli Aztekowie, byli włóczęgami bez domu, wędrowcami i stepowymi wojownikami, gotowymi znosić wszelkie niewygody spowodowane brakiem stałego miejsca zamieszkania.

Według legendy w okresie wielkiej wędrówki ludów w Ameryce, w siódmym wieku naszej ery, Aztekowie opuścili swą mityczną praojczyznę Aztlan, położoną nad brzegami Rio Gila na plażach Zatoki Kalifornijskiej i wraz z innymi plemionami z tych rejonów ruszyli na południe. Ich wędrówka do Doliny Meksyku trwała bardzo długo, bo aż siedemset lat, do roku 1375, kiedy to na wyspach Jeziora Texcoco założyli swoje miasto i dali mu nazwę Tenochtitlan.

Jak wynika z licznych wykopalisk przeprowadzonych przez archeologów, centralny Meksyk, przed Aztekami, zamieszkiwały kolejno cztery różne grupy ludności. Pierwszą z nich były ludy nieznane, archaiczne, najprawdopodobniej przybyłe z Alaski lub z północno- wschodniej Azji, drugą z nich stanowiły plemiona Otomi, a trzecią- plemiona Tolteków. Ci ostatni, blisko spokrewnieni językowo z Aztekami, wykształcili system władzy oraz religię, które w dużej części stały się wzorem do naśladowania dla Azteków.

d1ea1s7

To jednak ani nie Aztekowie, ani nie Toltekowie pozostawili po sobie w Dolinie Meksyku najwięcej spektakularnych pozostałości. Pozostawił je po sobie lud Otomi, których szczątki przetrwały do dziś w środkowym i zachodnim Meksyku. Epokę tę, którą ograniczał przedział lat pomiędzy 100 r. p.n.e., a 600 r. n.e. charakteryzuje w Dolinie Meksyku wszechstronny rozwój techniki i sztuki oraz wznoszenie świątyń. To za panowania Otomi powstaje szereg gigantycznych budowli o przeznaczeniu religijnym, wśród których wyróżnia się olbrzymi kompleks świątyń w miejscowości zwanej Teotihuacan, co oznaczało w tłumaczeniu „U bogów”.
To gigantyczne miasto stworzone dla kapłanów i bogów zbudowane zostało na osi północ- południe, a jej wyznacznikiem jest długa na 6 kilometrów ulica, wzdłuż której wznoszą się ogromne budowle, przypominające kształtem egipskie piramidy. W samym centrum tego zbudowanego z kamienia grodu wznosi się świątynia słońca. Jest to piramida zbudowana na planie kwadratu, którego boki u podstawy sięgają ponad 210 metrów długości. Stoki tej budowli wysokiej na około 60 metrów przecinają 3 tarasy, nad czwartym z nich wznosiła się niegdyś właściwa świątynia zawierająca ołtarz. Zapewne ołtarz ten, podobnie jak w innych rejonach Meksyku był zbudowany z drewna i nie zachował się, spłonął zapewne w pożodze wojen plemiennych lub został zniszczony przez Hiszpanów.

Południowe krańce miasta zajmuje piramida boga Quecalkoatla tj. Węża Ozdobionego Piórami, z której wyrasta wspaniale rzeźbiona głowa węża. W dwa lub trzy wieki po powstaniu tego olbrzymiego kompleksu piramid jego świątynie zostały przebudowane. Gwałtowna reforma religijna, która przetoczyła się przez lud Otomi zmieniła dawną symbolikę i formę kultu. Nowa religia boga Teskatlipoka, tj. Dymiącego Zwierciadła usunęła na bok stary kult Quetzalkoatla. Wojny religijne, towarzyszące tej zmianie osłabiły miejscową ludność, rozproszyły ją i były początkiem jej upadku. Wojny te urosły także w pamięci potomnych do rozmiarów legendy, która wiele lat później miała zaciążyć nad losami całej meksykańskiej cywilizacji.

Po upadku kultury Teotihuacan jej miejsce zajęła kultura ludów północy, ludów porozumiewających się pomiędzy sobą dialektami rodziny językowej Nawa. Nastąpiło to pomiędzy rokiem 600, a rokiem 900 n.e. Głównym centrum zdobywców stało się miasto Tollan, to znaczy „Wśród Sitowia”, dziś miasto Tula, położone o 50 km na północ od Mexico City. Mieszkańcy tej stolicy to Toltekowie. W Tollan miał panować mityczny bóg- król Quetzalkoatl, twórca kultury, wynalazca magii, założyciel stanu kapłańskiego, protoplasta wszystkich cywilizacji Meksyku. Stąd wypędził go Teskatlipok, bóg wojowników i w ten sposób legenda sięgająca czasów Teotihuacan znalazła swe miejsce wśród ludów Tolteka.

d1ea1s7

Wiek XII pogrążył Dolinę Meksyku w zamęcie nowej wojny, którą rozpaliły plemiona z północy - Cziczimekowie. Pod ich naciskiem Toltekowie emigrują na południe do Jukatanu, gdzie wtapiają się w potężną i dobrze rozwiniętą społeczność Majów. W ciągu dwóch wieków od chwili odejścia z Doliny Meksyku Tolteków następuje synteza kulturalna elementów tolteckich i cziczimeckich, z której wyłania się lud noszący nazwę Azteków.

Aztekowie, podobnie jak Cziczimekowie byli narodem koczowników, przenoszącym się z miejsca na miejsce, koczującym od lat na zarośniętych kaktusami stepach północy. To wojownicze plemię rządzone było teokratycznie przez najwyższego kapłana, który w bezpośrednim znajdując się kontakcie z bóstwem odbierał od niego rozkazy. Bóstwo to, krwiożerczy Hitzilopochtli, zwany także Mexitli, poleciło wznieść swemu ludowi stolicę na kawałku ziemi otoczonej wodą, tam gdzie znajdą na krzaku nopalu orła trzymającego w szponach węża. Wyrocznia spełniła się. W roku 1375 Aztekowie, po stuleciach poszukiwań i długich wędrówek, założyli miasto Tenochtitlan, tzn. „Wśród Kaktusów”, założyli go na samym środku wielkiego jeziora, według legendy w miejscu, w którym ujrzano orła tenochtli siedzącego na kaktusie i pożerającego węża.

Mieszkańcy miasta zbudowanego na jeziorze przez długi czas pozostawali wasalami potężniejszych sąsiadów. W XIV wieku największą potęgą w zachodniej części doliny było miasto Colhuacan, położone o kilkanaście kilometrów na południe od Tenochtitlan, a także, leżące 10 km na północny zachód, Azcapotzalco. Od obu miast Aztekowie doznawali różnych cierpień i zniewag, ale wojowniczy ich duch nigdy nie zaginął, posiadali wewnętrzną dyscyplinę i organizację, dzięki którym przetrwali najgorsze, aby około roku 1429 zatryumfować. Dzięki mądrej polityce czwartego władcy Tenochtitlan - Ickoatla, „Węża z Obsydianu”, polegającej na zawieraniu przymierzy z sąsiadami, pokonali w bitwie przy udziale miast Texcoco i Tlacopan władców Azcapotzalco, które wcześniej podporządkowało sobie Colhuacan i w ten sposób Aztekowie stali się prawdziwymi panami Doliny Meksyku. Na gruzach potęgi Azcapotzalco ugruntował się sojusz trzech miast: Tenochtitlan, Texcoco i Tlacopan, który przez lat dziewięćdziesiąt był podstawą stosunków
politycznych na obszarze centralnego Meksyku i w takiej formie przetrwał do czasów konkwisty.

d1ea1s7

Okres sojuszu to czas największego rozkwitu potęgi politycznej, militarnej i kulturalnej państwa Azteków. Stworzyli oni wielkie imperium, obejmujące dzisiaj swym zasięgiem od północy do południa rejon od północnego Meksyku po Gwatemalę, a w kierunkach na zachód i wschód granicą stały się oba oceany. Centrum życia politycznego i kulturalnego kraju przeniosło się do Tenochtitlan, które zaczęło pełnić rolę stolicy i z biegiem lat rozrosło się ponad przeciętność. Wystarczy powiedzieć, że w najlepszym okresie swojego rozwoju liczba mieszkańców miasta sięgała 300 000. Moctezuma, młodszy syn, szóstego władcy Azteków- Axayacatla, zdobył całkowitą hegemonię w sojuszu i uważał się za niepodzielnego pana sprawującego kontrolę nad swoim państwem. Jednym z pierwszych jego kroków po wstąpieniu na tron było usunięcie wszystkich gubernatorów prowincji i urzędników zmarłego poprzednika. Swoje rządy przekształcił w najbardziej okrutną formę despotyzmu, uważając się za pełnomocnika bogów na ziemi.

Na początku XIV wieku organizacja społeczna Azteków oparta była na zupełnej demokracji. Ziemia należała do plemienia i była równo dzielona pomiędzy jego członków. Urzędy obsadzano drogą wyborów, a podatkami obciążano wszystkich bez wyjątku. Nie było podziału na klasy społeczne. Każdy z mieszkańców czuł się równoprawnym obywatelem swojego państwa.
I choć za rządów Moctezumy nadal istniały demokratyczne wybory w obsadzaniu wysokich stanowisk, a także obowiązywał system równego podziału ziemi pomiędzy członków plemienia, to jednak zaczął się rysować wyraźny podział klasowy wśród mieszkańców imperium. Uchwałami króla praktycznie zamknięto drogę do kariery dla plebejuszy, zaczęto przywiązywać uwagę do hierarchii, a więc liczyła się pozycja społeczna, pochodzenie oraz stan posiadania. Wybory stały się z czasem formalnością, gdyż wybierano ludzi z tej samej rodziny, a ponadto powstał zastęp dostojników mianowanych przez króla. Ziemia pozostała wprawdzie w rękach ogółu, ale przestała być znakiem zamożności, gdyż wobec rozwoju handlu przejawem bogactwa stały się kosztowności, które przechodziły z ojca na syna.

Panowanie Motecuhzomy zaznaczyło się despotyzmem i powszechnym poniżaniem ludzi ubogich żyjących w miastach oraz chłopstwa. Bajeczny przepych, jakim otaczał się władca, pochłaniał liczne daniny i podatki ściągane z najdalszych regionów państwa. Owe przymusowe trybuty nakładane na wasali niepomiernie rosły, a poborcy azteccy bez miłosierdzia grabili wszystko, co się tylko dało. Ślepa żądza władcy domagała się także ciągle nowych ofiar na ołtarze bogów, co doprowadziło do tego, że młodzież zniewolonych plemion żyła pod stałą groźbą okrutnej śmierci, a co za tym idzie rosła nienawiść do Moctezumy.

d1ea1s7

Tenochtitlan zatem opinał szeroki pas wzbierającej niechęci, a wręcz nienawiści. Nogi złotego tronu króla Azteków wbijały się z każdym rokiem w grunt co raz bardziej mu niepewny, stawały się punktem zapalnym i celem dla przeciwników monarchii. System polityczny państwa utrzymywał się tylko dzięki sile oręża oraz niezgodzie między potencjalnymi wrogami.

Czy sam Moctezuma zdawał sobie z tego sprawę? Nie wiemy, możemy jedynie przypuszczać, że władca Azteków, niewolnik tradycji i religijnej wiary, zadufany w sobie, odgrodzony szczelnym murem dworskiej etykiety od codziennego życia na prowincji, nie znał swojego społeczeństwa. Ten absolutny pan życia i śmierci, pan o nieograniczonych możliwościach, namiestnik bogów, któremu nie wolno się było przeciwstawić, nie dążył do zbliżenia z tłumem. Dla ludzi sobie poddanych miał jedynie pogardę, jeśli w ogóle czuł przed kimś respekt, to chyba tylko przed figurami bogów, z którymi rozmawiał podczas halucynogennych seansów w prywatnej kaplicy. Wtedy naprawdę się bał, przynajmniej do momentu otrzeźwienia. Kiedy wychodził ze swojej kaplicy był już ponownie sobą, dumnym i wzbudzającym respekt władcą, do którego nie należy zwracać się wprost, nie należy odwracać tyłem i zawsze należy padać przed nim na kolana. Przed wejściem do pałacu króla należało zdjąć bogate szaty i założyć na siebie skromniejsze, zdejmowano obuwie, aby
przed obliczem władcy stanąć na boso.

Jedynie nieliczni nie musieli przestrzegać tych nakazów, niewątpliwie poniżających każdego, kto musiał się do nich dostosować. Bez wątpienia należeli do tej uprzywilejowanej grupy członkowie Rady Koronnej, a więc siwakoatl, czyli „kobieta- wąż”, najwyższy sędzia i zarządca skarbu koronnego, osoba wybierana zawsze pośród bliskich krewnych króla, tlakoczkalkatl, czyli „stróż domu oszczepów”, tlakatekatl, czyli „wódz wojowników” oraz arcykapłan reprezentujący stan kapłański. Rada Koronna decydowała o najważniejszych kwestiach w państwie, o obsadzeniu wysokich stanowisk w armii, w sądownictwie oraz w państwowej administracji, decydowała o wysokości podatków, a także mogła wybierać króla, jeśli umarł lub zginął panujący. W rzeczywistości jednak najważniejsze słowo należało do Moctezumy i zawsze uczyniono tak, jak on chciał.

d1ea1s7

Za jego panowania zakres władzy króla nie był ściśle określony, wiadomo było, że król miał reprezentować państwo na zewnątrz, kierować jego polityką zagraniczną, czuwać nad sprzymierzeńcami, dowodzić wojskiem i brać udział w oficjalnych ceremoniach religijnych. Nieoficjalnie zakres ten był znacznie szerszy i właściwie obejmował wszystkie dziedziny życia Azteków. Bez jego zgody nie podjęto żadnej ważnej decyzji w państwie, nawet tej najprostszej, związanej z poszerzeniem ulic w mieście, czy ustalenia ilości jeńców poświęconych na ołtarzach. Z jednej strony można było współczuć władcy, albowiem od rana do wieczora nagabywany był o różne sprawy i w każdej z nich pragnął wyrazić swoją wolę. Biorąc pod uwagę wielkość azteckiego królestwa ,można sobie wyobrazić, jak wiele takich spraw mogło się nagromadzić. Z drugiej jednak strony należało podziwiać Moctezumę, że nie wzbraniał się od rozstrzygania trudnych spraw, jako zwierzchnik państwa wiedział o wszystkim, o czym chciał wiedzieć, każdego dnia rozmawiał ze
swoimi doradcami i kładł się na spoczynek z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Polityka ta sprzyjała rozwojowi państwa, władza skupiona w jednym ręku spowodowała, że Aztekowie na przełomie XV i XVI wieku stanowili siłę nie do pokonania. Hierarchia świecka i duchowna, a także bogata warstwa kupców stanowiła trzon państwa, powodując powiększanie się miast i rozbudowę miejsc sakralnych. Karawany kupców wyruszały na prowincję, aby wymienić obsydian, szkło wulkaniczne, tkaniny i sznury na pióra ptaków, turkusy i kakao. Kwitło rzemiosło, powstawały wielkie korporacje rzemieślników, które zajmowały się rozdzielaniem pracy, a tej nie brakowało. Budowa i wyposażanie świątyń oraz pałaców dla króla i arystokracji wymagały wielkich zastępów rzemieślników- artystów, którzy wyrabiali ozdoby z piór, zajmowali się szlifowaniem drogich kamieni, a także murowali, rzeźbili, malowali i tkali materiały. Używając dzisiejszej terminologii ,nastąpił w tym okresie w państwie azteckim prawdziwy boom gospodarczy. Nie sposób było
nie dostrzec bogacącej się ludności, szczególnie tej w miastach i opływających w dostatku członków królewskiej rodziny.

Oto jak opisuje ówczesne życie na dworze króla Moctezumy jeden z członków wyprawy Corteza- Bernal Diaz del Castillo, który wraz z innymi Hiszpanami dotarł w roku 1519 do stolicy Azteków i był przez Azteków podejmowany: „...Na posiłki kucharze króla przygotowywali ponad trzydzieści rodzajów potraw, przyrządzonych wedle ich przepisu i zwyczaju, stawiali je na glinianych rozżarzonych płytkach, aby nie wystygły. Dla stołu wielkiego Moctezumy przygotowywano ponad trzysta półmisków, zaś ponad tysiąc dla straży. Słyszałem jak mówiono, że kucharze zwykli przyrządzać swemu królowi mięso młodzieniaszków, ale jako że była taka rozmaitość różnych potraw i tyle ich, nie zdołaliśmy sprawdzić, czy było to mięso ludzkie, czy coś innego. Codziennie pieczono mu kury, indyki, bażanty, jelenie, dziki, gołębie, zające, króliki i wszelkiego rodzaju ptaki żyjące w tym kraju...Dość jednak o tym, powiedzmy teraz, w jaki sposób usługiwano mu podczas obiadu. Jeżeli było zimno, rozpalano wielki ogień, z węgla i kory drzewnej, który
nie dawał dymu, ale rozsiewał miłą woń, aby nie dawał ciepła więcej, niźli sobie władca życzył, kładziono przed nim jakby zdobnie wyrabianą płytę, na której wyobrażone były postacie bożków. Stół nakrywano białym obrusem i kilkoma serwetami z tej samej tkaniny, a cztery kobiety, bardzo piękne i czyste, podawały wodę do umycie rąk w naczyniach ze złota...”

| *Mirosław Olszycki *– absolwent wydziału reżyserii i wydziału operatorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi, absolwent wydziału filologicznego Uniwersytetu Łódzkiego. Autor książkowych esejów i powieści historycznej (m.in. „Peru. Konkwista, złoto Inków i zdobycie Kanionu Colca”, „Bramy Szeolu”), autor licznych artykułów prasowych o tematyce podróżniczej i historycznej. Twórca telewizyjnego programu podróżniczego, współautor i autor wielu filmów dokumentalnych oraz spotów reklamowych emitowanych w różnych stacjach telewizyjnych i radiowych. Pracował m.in. w Studiu Filmowym „SEMAFOR” w Łodzi w charakterze animatora filmów rysunkowych. Od lat swój zawód związany z realizacją filmów i pracy w charakterze reżysera oraz operatora filmowego, a także grafika komputerowego, łączy z pasją podróżowania tropem cywilizacji. Zrealizował m.in. tematyczne wyprawy (filmowo- fotograficzne) do Meksyku, Peru, Gwatemali, Paragwaju, Argentyny, Chile, Brazylii, a w latach 2008/2009 brał udział (w charakterze operatora filmowego) w zdobywczej i ekstremalnie trudnej, polsko- amerykańsko- peruwiańskiej wyprawie pod nazwą „Colca Condor”, która- jako pierwsza na świecie, pokonała i zbadała naukowo ostatni dziewiczy oraz nie zdobyty do roku 2008, 20- kilometrowy odcinek Rio Colca w peruwiańskich Andach. Mirosław Olszycki jest także twórcą Międzynarodowego Festiwalu Cywilizacji i Sztuki Mediów MEDIATRAVEL. |
| --- |

d1ea1s7
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1ea1s7