Trwa ładowanie...
06-08-2012 15:26

Na longu do Hongkongu cz. 2: w krainie kebapczy

Prawie 3 tysiące kilometrów, 6 państw, 8 dni. Longboardowa podróż, choć jak na razie z przewagą autostopu, dotarła do pierwszej bazy – Turcji.

Na longu do Hongkongu cz. 2: w krainie kebapczyŹródło: Cropp'n'roll
d1yfpmo
d1yfpmo

Prawie 3 tysiące kilometrów, 6 państw, 8 dni. Longboardowa podróż, choć jak na razie z przewagą autostopu, dotarła do pierwszej bazy – Turcji.

Jak to z Turcją bywa, wszystko zaczęło się w Istambule, mieście w którym można tego samego dnia zjeść śniadanie w Europie, pokręcić się po Azji, wrócić na obiad na Stary Kontynent i jeszcze wieczorem posiedzieć na plaży z widokiem na Europę.

*Istambuł po raz pierwszy *W Istambule każdy z nas był już wcześniej, lecz mimo to z niecierpliwością oczekiwaliśmy powrotu. Nasz pierwszy punkt docelowy na mapie, pierwsze w tym roku spotkanie z Azją, pierwszy prawdziwy kebap... byliśmy ciekawi czy Turcja okaże się przyjazna dla czterech kółek i kawałka deski. Nasze wątpliwości rozwiały się zaraz po przyjeździe. Po dotarciu do centrum i znalezieniu taniego hostelu z miejsca ruszyliśmy na longboardach w poszukiwaniu śniadania, no i tak jakoś wyszło, że objechaliśmy całą dzielnicę Sultanahmed, po drodze oglądając Haga Sofię, Błękitny Meczet i kilka innych zabytków.

Co ciekawe, miasto ma stanowczo bliżej do europejskich metropolii niż niektóre z krajów półwyspu bałkańskiego, które odwiedziliśmy podczas drogi. Doskonała komunikacja miejska, pełna kultura na ulicach i fakt, że longboarding jest tu dość znany nieco nas zaskoczyły. Po zwiedzeniu okolicy, dodatkowo trafiając na pachnący Spice Bazaar i największy rynek podróbek, czyli Grand Bazaar, postanowiliśmy przyjrzeć się współczesnym atrakcjom miasta. Zachęcani przez naszego lokalnego przewodnika Mustafę, ewakuowaliśmy się w nieco bardziej młodzieżowe rejony wieży Galata. Codziennie toczy się tam konkretna impreza, grają folkowe kapele, można podziwiać popisy różnego rodzaju ulicznych artystów, kawiarnie i kluby działają do rana. Do rana też z zapałem je sprawdzaliśmy, gdyż Jackowi właśnie tu wypadły urodziny, a okazji nie wypadało zmarnować.

d1yfpmo

*Kapadocja *Nasze plany w Turcji były dość szerokie, chcieliśmy zajechać na południe kraju i na nieco dzikszy wschód, lecz niestety przez wydłużony okres oczekiwania na wizę do Indii musieliśmy je poważnie ograniczyć. Zdecydowaliśmy się odwiedzić Kapadocję, niesamowitą krainę e centrum kraju, pełną fantastycznych formacji skalnych.
Oczywiście nie zamierzaliśmy rezygnować z autostopu, tym bardziej, że w Turcji działa on naprawdę super. Około godzinę czekaliśmy na naszą pierwszą podwózkę, a złapany kierowca tak się przejął naszymi planami, że sam zaczął poszukiwać następców, którzy zabiorą nas dalej. Dość szybko zorganizował nam transport aż pod Ankarę. W jej okolicy, gdzieś na stacji benzynowej, rozbiliśmy obozowisko, i korzystając z takich luksusów w namiocie jak bezprzewodowy internet i donoszona co chwilę herbata, spędziliśmy radośnie czas do rana, kiedy to bez problemu złapaliśmy stopa prawie do celu.

Kapadocja to kraina, gdzie Matka Natura totalnie popuściła wodze fantazji w kwestii ukształtowania terenu. Cała okolica pokryta jest skalnymi stożkami i innymi przedziwnymi formacjami wulkanicznymi. Jakby tego było mało, mieszkańcy od dawna wykuwali w nich mieszkania i kościoły, więc ciężko znaleźć skałę, w której nie ma drzwi lub okien. Zamieszkaliśmy na campingu w nieco zjedzonym przez turystykę Goreme, lecz nasze pierwsze wyprawy longboardowe zaprowadziły nas do małego miasteczka Cavusin, gdzie życie płynie spokojniej, a dzieciaki strasznie chętnie próbowały swoich sił na deskach. Pierwsza szkółka jazdy okazała się pełnym sukcesem. Kolejne wypady też należały do udanych, choć niestety pogoda czasem krzyżowała nam plany. A >>tu<< można obejrzeć film z Kapadocji

*Istanbuł po raz drugi *Mini wczasy w Kapadocji niestety szybko dobiegły końca. Musieliśmy stawić czoła pierwszej z misji zleconej przez czytelników bloga i zostać sprzedawcami tureckich dywanów na Grand Bazaar w Istambule. Na szczęście trafiło nam się pokaźne wsparcie pod postacią Okana, który gościł nas u siebie w domu przez kilka dni, oraz koleżanki z Trójmiasta, Gosi, trenującej tu windsurfing.

W takim składzie nie mogliśmy zawieźć. Nie było łatwo znaleźć stoisko, które zgodziło się nas przyjąć „na staż”, ale w końcu jeden ze sprzedawców, Tahir, pozwolił nam wesprzeć go w swoich handlowych działaniach. Nie jest to łatwy biznes, samo zaciągnięcie turysty do sklepu zajmuje kilka godzin, a jak już się uda, to należy z zapałem i uśmiechem przedstawiać towar jako antyczny i wyjątkowy, przy okazji trzymając się dobrej ceny. Oczywiście, takowy klient jest bardzo oporny i z zapałem domaga się różnego rodzaju zniżek, czego należy jak nadłużej unikać, bo przecież trzeba jakoś zarobić na kebap powszedni. Weźcie to pod uwagę, zwiedzając to największe w Turcji targowisko, handel dywanami to ciężka praca! Kilka godzin zajęło nam sprzedanie mini dywanika i kilku poduszek, lecz misja została zakończona sukcesem. Film z misji do obejrzenia >>tutaj<<.

d1yfpmo

Ostatnie dni w mieście na granicy Europy i Azji, kilka podróży interkontynentalnych dziennie, pożegnanie ze znaną nam kulturą i ruszyliśmy dalej. Dokąd? Do Kapsztadu? Kathmandu? Katowic? Napiszemy już niedługo!

Aktualne położenie podróżników można śledzić dzięki aplikacji Cropp'n'roll (http://www.facebook.com/croppcloting/app_230786180360760 ), oraz na blogu ( longandroll.blogspot.com )

Autor: Adam Szostek

d1yfpmo
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1yfpmo