Narciarstwo pozatrasowe w Tatrach
W zimie możemy liczyć na puch – śnieg, który stanowi rodzaj narciarskiej ambrozji dostarczającej nieprawdopodobnych przeżyć podczas jazdy. Jadąc w puchu ma się wrażenia jakby każdy ruch odbywał się w zwolnionym tempie, to coś pomiędzy zjazdem a lotem w powietrzu.
Dla wielu narciarzy w Polsce Tatry kończą się na Kasprowym Wierchu. Nie wiedzą co tracą! Zjazd na przywyciągowej trasie żadną miarą jest nieporównywalny do tego jaki można odbyć w dziewiczym śniegu. To prawda, że podejście trwa pół dnia, a sam zjazd kilka lub kilkanaście minut. Jednak ci, którzy przełamali wewnętrzny opór przed podchodzeniem o własnych siłach chórem ripostują: Warto, po stokroć warto się męczyć! Zresztą nie chodzi tylko o dziką przyjemność zjazdu, ważniejsze pozostaje obcowanie z górami. Po prostu. A te, w zimie są wyjątkowo piękne. W Polsce najlepszym poligonem dla narciarzy skiturowców i freeriderów pozostają Tatry. Jako góry typu alpejskiego oferują cały wachlarz zjazdów, od łatwych po ekstremalnie trudne.
Narciarstwo pozatrasowe w Tatrach ma długą historię….. Dziś jesteśmy w nieco innej sytuacji niż nasi poprzednicy sprzed kilkudziesięciu lat. Miałem okazję jeździć, choć bardziej pasowałoby tu określenie ślizgać się, na drewnianych nartach bez krawędzi. Po tym doświadczeniu mój szacunek wobec pionierów narciarstwa poszybował do niebotycznego wręcz poziomu. Zjazdy, które dziś zdają się być trudne, przed wojną były arcytrudne. Ekstremalne, naprawdę! Zmiany zaszły nie tylko w sferze sprzętu, ale także w dostępności „dzikich” terenów zjazdowych. W Tatrach mamy teraz wiele schronisk, które znacznie „przybliżają” nam góry. Jednego trochę zazdroszczę pionierom narciarstwa – prawdziwej wolności w poruszaniu się po górach. Dzisiaj trzeba liczyć się z ograniczeniami jakie narzuca nam Tatrzański Park Narodowy. Nie są to jednak ograniczenia, które mogłyby całkiem zabić ducha pozaprasowego narciarstwa. Według obowiązujących przepisów wolno poruszać się na nartach po wszystkich dopuszczonych do ruchu szlakach
turystycznych. Tu trzeba wspomnieć o zasadach jakimi powinien kierować się narciarz.
Po pierwsze należy ustępować miejsca pieszym na szlaku, po drugie – zjeżdżając – należy „trzymać” się szlaku. Nie znaczy to, że musimy zjeżdżać dokładnie po ścieżce, ale nie należy też przesadzać i poruszając się kilometr od tego miejsca narażamy się na mandat.
Przygodę z tego typu górską działalnością najlepiej zaczynać wiosną. Zakładając narty na dach samochodu pod koniec kwietnia albo w maju możecie liczyć na coś więcej niż tylko pełen pobłażania uśmieszek pojawiający się na ustach sąsiada. Zwykle o tej porze w Tatrach jest mnóstwo śniegu! Ale nie ilość jest tu najważniejsza. Wiosną dzięki specyficznym warunkom pogodowym tworzy się specjalny rodzaj śniegu – firn. Panująca przez kilka, bądź kilkanaście dni z rzędu wyżowa pogoda powoduje nadtapianie śniegu w ciągu dnia i zamrażanie nocą. Śnieżna breja jaką wszyscy znamy z roztopów zmienia się w „cukrowatą” substancję z kryształków lodu. Wiosenny śnieg ma szereg zalet i są one szczególnie istotne dla żółtodziobów. Jest to bardzo łatwy śnieg. Nie trzeba dużych umiejętności żeby móc po nim jeździć. Jest stosunkowo twardy, więc narty się nie zapadają, a skręty wykonuje się na nim niezwykle lekko. Firn jest już względnie stabilny i zagrożenie lawinowe jest z reguły dużo mniejsze niż zimą. Jeśli do tych atutów sezonu
wiosennego dodamy znacznie dłuższy dzień oraz panującą często słoneczną pogodę to otrzymujemy wręcz sielski obraz na pierwsze pozatrasowe szusy. Nie należy jednak tracić czujności, bo w Tatrach może być niebezpiecznie nawet w środku lata, a pogoda potrafi zmienić się błyskawiczne.
Zimowe narciarskie wyrypy to już inna bajka. O ile w maju nie tak rzadko zdarza się, że na podejściu zostajemy w samej tylko koszulce, mając jednocześnie śnieg pod nartami, to w styczniu czy w lutym nie ma co liczyć, że pogoda będzie choć w części tak dla nas łaskawa. Góry wtedy są znacznie bardziej wymagające. Szlaki bywają nieprzetarte, zagrożenie lawinowe jest nieporównywalnie większe i czasu żeby wrócić do schroniska będziemy mieli znacznie mniej. W zimie możemy za to liczyć na puch – śnieg, który stanowi rodzaj narciarskiej ambrozji dostarczającej nieprawdopodobnych przeżyć podczas jazdy. Jadąc w puchu ma się wrażenia jakby każdy ruch odbywał się w zwolnionym tempie, to coś pomiędzy zjazdem a lotem w powietrzu. Przy każdym skręcie śnieg wręcz przesypuje się przez narciarza, a ten niemal niknie w tym momencie pod jego powierzchnią. Ktoś, kto kreśli pierwsze ślady w puchu może czuć się nieco zagubiony. Nie jest to bowiem tak łatwy śnieg jak firn, ale przy odrobinie wprawy daje się ujarzmić. Puch choć
wspaniały do jazdy może być też bardzo groźny jako lawina, dlatego po świeżym opadzie należy dzień lub dwa odczekać żeby się nieco uleżał.