Natasza Caban: kobieta, która opłynęła świat
32-letnia Natasza Caban jest jedną z najmłodszych kobiet, które podjęły się wielkiego wyzwania, jakim jest samotny rejs dookoła świata. Na niecodzienną wyprawę wyruszyła w lipcu 2007 roku i zakończyła ją 1 grudnia 2009 r. w Honolulu.
32-letnia Natasza Caban jest jedną z najmłodszych kobiet, które podjęły się wielkiego wyzwania, jakim jest samotny rejs dookoła świata. Na niecodzienną wyprawę wyruszyła w lipcu 2007 roku i zakończyła ją 1 grudnia 2009 r. w Honolulu.
Opłynęła Ziemię po dwóch latach i czterech miesiącach. Pokonała 26 tysięcy mil morskich. Jak wyglądała samotność na morzu? W swoim blogu pisała za piosenką Riedla, "że to straszna trwoga"…
- Swój samotny rejs dookoła świata zakończyłaś w grudniu 2009. Opowiedz jak było, każdy dzień był walką? Za tę wyprawę zostałaś nominowana do nagrody Travelery 2009 National Geographic w dwóch kategoriach: Wyczyn Roku i Blog Travelerowca.
Hm, tak teraz przyszło mi do głowy, czy rzeczywiście wyróżniono mnie właśnie za samotny rejs dookoła świata. Wiemy, że w podobnym czasie świat opłynęli również inni żeglarze. Czyżby moja wyprawa wyróżniała się w jakiś szczególny sposób?
Okres przygotowań do wypłynięcia to czas wytężonych starań o realizację marzenia. Czas spędzony na morzu - to walka z siłą żywiołu, zmieniającymi się jak w kalejdoskopie warunkami pogodowymi, walka z własnymi słabościami, pokonywanie pojawiających się problemów technicznych, to obcowanie ze strachem i samotnością. To zabieganie z etapu na etap o środki na kontynuację wyprawy, aż wreszcie wysiłki mające na celu realizację marzenia podopiecznych fundacji „Mimo wszystko”.
- Opłynęłaś świat po dwóch latach i czterech miesiącach. Pokonałaś 26 tysięcy mil morskich. Jak wyglądała samotność na morzu, w swoim blogu cytujesz za piosenką Riedla, "że to straszna trwoga"…
Samotność bywa czasem tak dotkliwa, że zdaje się być „namacalna”, każda samotność ma swoje własne oblicze. Nie jest dobrze, gdy stajemy się jej ofiarą; inaczej jest, gdy mówimy o samotności z wyboru – takiej jak w moim przypadku. Moja „morska samotność” czasem sprawiała, że tęskniłam bardzo intensywnie, ale czułam się wolna, czułam się samodzielna. Gdy było ciężko, czułam, że jestem sama, ale nigdy samotna – serdeczne myśli moich bliskich bardzo mi pomagały przetrwać trudne chwile. Samotność w moim rejsie kojarzy mi się z niezależnością. W portach byłam otoczona życzliwymi ludźmi, ich energia pomagała mi dopłynąć do kolejnego portu. Zresztą, uważam, że w dzisiejszych czasach nie ma samotnych żeglarzy – na morzu jest teraz dostęp do radia, telefonów, e-maili. Rzeczywiście, nie ma kto nam zrobić herbaty, gdy cierpimy na „lenia”, ale sama świadomość, że w każdej chwili można skontaktować się z rodziną chroni nas od prawdziwej samotności. Chylę czoło przed prawdziwymi samotnikami jakimi byli moi poprzednicy:
Teresa Remiszewska, Leonid Teliga... Piękni ludzie, żeglarze, samotnicy.
- A jaka sytuacja była najtrudniejsza?
Staram się nie przywoływać tych trudnych chwil, Ale z pewnością tej sytuacji jeszcze długo nie zapomnę, gdzieś pomiędzy Panamą a Galapagos musiałam zmierzyć się z największym wrogiem samotników – nie z siłą żywiołu, ale z ciężkim zatruciem pokarmowym. Było bardzo źle, wstrząs pozbawił mnie przytomności, ciało odmawiało współpracy, nawet nie byłam w stanie sięgnąć do apteczki po leki. Wtedy zakiełkowała w mojej głowie myśl, że mogę już z morza nie wrócić. Sytuację dodatkowo komplikował fakt, że miałam na jachcie niesprawne urządzenie służące do wysyłania pozycji, a dryfująca z nieprzytomnym kapitanem na pokładzie „Tanasza Polska Ustka” prędzej czy później zostanie zepchnięta na ląd...
- Przez cały czas trwania rejsu prowadziłaś blog, na którym opowiadałaś o swych przygodach i ciężkich momentach, żartowałaś ze swoich błędów, fobii i słabości. Podobno boisz się rekinów?!
Tak, boję się rekinów. Ale nie pozwoliłam, aby strach powstrzymał mnie od odwiedzenia miejsc, które słyną z żerowisk żarłaczy błękitnych bądź innych chrzęstno-szkieletowych. ;-) Myślę, że strach jest rzeczą ludzką, ale można próbować go pokonać albo trochę go oszukać. Jestem licencjonowanym płetwonurkiem i żeby zmierzyć jak wielkie oczy ma mój strach przed rekinami, wzięłam udział w sesji, podczas której nawet karmiliśmy „bestie”! Przestudiowałam wnikliwie wiele książek poświęconych rekinom, żeby wiedzieć więcej o nich, lepiej je rozumieć.
- Współpracujesz z fundacją Anny Dymnej "Mimo Wszystko", w czasie przystanków na Wyspach Kokosowych i Karaibach zabierałaś na pokład swojego jachtu niepełnosprawne dzieci, aby w ten sposób ziściły się ich marzenia o podróżach i żeglowaniu. To piękne...
I nadaje zupełnie inny wymiar temu, co zrobiłam. Obie akcje charytatywne „Rejs z Nataszą” i „Medivet Rejs z Nataszą” to efekt wytężonej pracy wielu zaangażowanych w mój projekt osób, bez których pomocy nie dałabym sobie rady.
Ktoś kiedyś powiedział, że popłynęłam dookoła świata po uśmiech dziecka, myślę, że miał w tym wiele racji.
- Skąd Twoja miłość do żeglowania? Czy ona ma związek z dzieciństwem spędzonym w Ustce? Przygodę z żeglarstwem rozpoczęłaś jako 7-letnia dziewczynka. I prawie połowę swojego życia spędziłaś na morzu...
Moja miłość do morza narodziła się oczywiście w pięknej, rodzinnej Ustce. To właśnie w tym nadbałtyckim kurorcie znalazłam swoje „okno na świat”. To tutaj pod okiem mojego pierwszego instruktora żeglarstwa kapitana Zenona Jasika wskoczyłam na żaglówkę.
- Żeby osiągnąć swoje cele zabierałaś się za różne zajęcia. Opowiedz o pracy na jachtach, byłaś takielarzem…
Zdawałam sobie sprawę, że sama na oceanie, będę musiała sobie poradzić ze wszystkimi trudnościami. Musiałam umieć posługiwać się narzędziami czy naprawiać takielunek. W czasie mojej wędrówki po świecie w poszukiwaniu doświadczenia dotarłam do Nowej Zelandii, gdzie przyjęto mnie do zespołu Southern Spars odpowiadającego za przygotowanie takielunku dla jachtów biorących udział w zawodowych regatach Volvo Ocean Race albo America’s Cup. To była naprawdę pouczająca lekcja pracy zespołowej i profesjonalizmu na najwyższym światowym poziomie. Od tamtej pory nigdy już nie rozstawałam się ze swoim niezbędnikiem, czyli wielofunkcyjnym nożem żeglarskim.
* - Oprócz żeglarstwa, masz czas na inne pasje. Znalazłaś czas na przykład na zdobycie prawa jazdy na ciężarówki - tiry. Inne hobby to: paralotnie, konie, gitara, nurkowanie, windsurfing, siatkówka, tenis... Robi wrażenie. A jakie masz plany na przyszłość?*
Najpierw chciałabym pomóc w sprowadzeniu jachtu „Tanasza Polska Ustka”, na którym opłynęłam świat. Myślę tu nie tylko o dorastającym pokoleniu „wilków morskich”, ale także o dzieciach w jakiś sposób odsuniętych od aktywnego życia w społeczeństwie, o dzieciach z domów dziecka czy sprawnych inaczej. Żeglarstwo jest pięknym sportem, najlepszą szkołą charakteru. Chciałabym pomóc dzieciakom uwierzyć w siebie, tak jak ja mogłam uwierzyć żeglując dookoła świata.
- Podobno jesteś zakochana w Rapa Nui.
Wyspa Wielkanocna rzeczywiście jest moim ulubionym lądem. Na tej małej, odizolowanej bezkresnym oceanem od reszty świata wyspie, jest bardzo dużo magii i zagadkowej historii. Trafiłam na Rapa Nui w drodze z Nowej Zelandii na Karaiby, a więc po długim okresie żeglowania. Zwiedziłam ją całą, jeżdżąc konno. Poznałam tam ludzi, którzy nie mieli prawie nic, ale czuli się szczęśliwi; nie tracili życia w pogoni za „więcej” ani „lepiej”. Po prostu cieszyli się słońcem i mieli czas dla siebie i dla przyjaciół. Podobało mi się, że ludzie mówią tam w kilku językach, że jest tam mnóstwo dzikich koni, że są pyszne winogrona i że gdziekolwiek spojrzałam, widziałam morze i horyzont.
| *Dossier * Natasza Caban (ur. w Słupsku w 1977 r.). Zaczęła uprawiać żeglarstwo mając 7 lat. Mając 11 lat zdobyła patent żeglarza jachtowego, potem kolejno: sternika jachtowego oraz jachtowego sternika morskiego. Następnie zdobyła zawód takielarza – specjalisty od olinowania żaglowców. W 2002 roku zajęła 5 miejsce na S/Y DREAMLAND wraz z międzynarodową załogą na regatach Sydney-Hobart. Na jachcie „Tanasza Polska Ustka” w lipcu 2007 roku Natasza wyruszyła w samotny rejs dookoła świata i ukończyła go 1 grudnia 2009 r. po przepłynięciu ponad 26 tysięcy mil morskich. Trasa wiodła etapami z Hawajów na Zachód, dookoła Afryki i przez Kanał Panamski. Jako żeglarka współpracująca z fundacją Anny Dymnej „Mimo Wszystko”, w czasie przystanków na Wyspach Kokosowych i Karaibach zabierała na pokład niepełnosprawne dzieci, aby w ten sposób ziścić ich marzenia. Za swój rejs Natasza Caban otrzymała: II Nagrodę „Rejs Roku 2009” i Jachtsmen 2009. |
| --- |
| *Z bloga Nataszy: * „26 listopad - Naprawdę nie wiem, co napisać. 448 mil jeszcze. 27 listopad - mój żołądek coś przestał przyjmować pożywienie, słaba jestem strasznie, co za „niefart”. Znowu jest coś nie tak z silnikiem, ale to jakaś nowa rzecz, więc nie wiem czy uda mi się naprawić. Słońce potrzebne mi jest jak zbawienie, żeby móc ładować baterie. 28 listopad – Naprawiłam! Sama nie wiem jak. Dziś, w zasięgu mojego radia był jacht wzywający pomocy, ale gdzieś po drugiej stronie dużej wyspy, znaczy się daleko i nie mogłam pomóc. A jeszcze straż przybrzeżna ogłaszała, by wypatrywać jakiegoś obiektu, który sobie dryfuje na północ”. * * * *Przedostatni dzień w drodze do Honolulu. * "Zaraz po zachodzie słońca dostało mi się pięciogodzinnym szkwałem, a raczej regularnym sztormem?! Nie sądzę, by jakakolwiek prognoza pogody to przewidziała. To była najgorsza noc, jaką przeżyłam w całym swoim rejsie. Bardzo się bałam, było bardzo źle. Nie chcę już więcej o tym pisać. (...) Dziś zobaczyłam też ląd - wyspę
Molokai (i w tym miejscu, korzystając z okazji przesyłam wiadomość dla Karolinki - pozycja listu: 21 19N, 156 16W). Jest północ, mam jeszcze 67 mil do przejścia kanału Kaiwi". Więcej: www.blog.nataszacaban.com |
| --- |