Polka mieszka za kołem podbiegunowym. "Lato przechodzi w jesień już z początkiem sierpnia"
Kiedy inni marzą, aby choć raz zobaczyć zorzę polarną, dla niej to niemal codzienność. O tym, jak wygląda zima za kołem podbiegunowym i o prawdziwych Lofotach opowiada w rozmowie z WP Marta Jaroszyńska.
Sylwia Król: Mieszkasz za kołem podbiegunowym, na Lofotach. Jak tam trafiłaś?
Marta Jaroszyńska: Początkowo wyjazd do Norwegii miał być jedynie kilkumiesięczną przygodą. Kiedy zdecydowałam się na podróż, byłam tuż po obronie pracy magisterskiej. Przyleciałam prosto do Bodø, stamtąd wsiadłam na prom na Lofoty. Prom płynął 3,5 godziny i były to chyba najdłuższe 3,5 godziny w moim życiu, w trakcie których zastanawiałam się, co ja właściwie robię.
Moja przygoda z archipelagiem zaczęła się na Hamnøy. To były czasy, kiedy Lofoty były jeszcze nieodkryte, Instagram w Norwegii dopiero raczkował. Pamiętam, że tuż po przyjeździe stanęłam na plaży w Bunes o godz. 23 w nocy, która w zasadzie była dniem, bo było lato, a więc wciąż trwał dzień polarny. Byłam w kurtce puchowej, wiatr smagał mi twarz. Pamiętam, że znaleźliśmy wtedy żebro wieloryba i tak przesiedzieliśmy tam prawie do trzeciej nad ranem.
To jeden z najwspanialszych jarmarków w Europie. Od zapachów aż kręci się w głowie
Jak wygląda zima na Lofotach? Ile trwa? Kiedy pogoda robi się szczególnie wymagająca?
Choć w teorii mamy na Lofotach cztery pory roku, zima to zdecydowanie najdłuższa z nich. Zaczyna się w październiku lub listopadzie i może trwać nawet do maja. Pamiętam 2022 r., kiedy to śnieg sypał jeszcze w czerwcu. Wiosna tak naprawdę przychodzi niezauważona, a bardzo krótkie lato płynnie przechodzi w jesień już z początkiem sierpnia. To, co charakteryzuje zimę na Lofotach, to na pewno sztormy.
Na Lofotach, jeśli mowa o pogodzie, to naprawdę wiadomo tyle, że nic nie wiadomo. Zawsze powtarzam, że Lofoty mają dwie twarze. Tę miłą i tę drugą, prawdziwą. Z doświadczenia wiem, że najgorsze sztormy przypadają w okresie od stycznia do marca. Ale ostatni, który był niecały tydzień temu, również był bardzo mocny. Wiatr wiał z prędkością około 80 km na godz., z podmuchami dochodzącymi nawet do 140 km na godz. Szkoły zostały zamknięte, podobnie mosty. Promy i samoloty odwołano. Sama czekałam z rodziną przed mostem Gimsøybrua prawie 2,5 godziny. Podmuchy były tak silne, że przesuwały nam auto. Zdarza się, że jesteśmy odizolowani. Zostajemy wtedy w domu, poddajemy się Lofotom i czekamy, aż się przestaną być złe i nadąsane.
Wiele osób, gdy tylko usłyszy, że ktoś mieszka za kołem podbiegunowym, wyobraża sobie ciemność i ogromne ilości śniegu. Jak to wygląda u was? Często zdarzają się śnieżyce?
Na pewno klimat na Lofotach jest dużo łagodniejszy niż w głębi lądu. Po pierwsze Lofoty to archipelag, w dodatku okala go ciepły prąd zatokowy - Golfsztrom, który podnosi temperaturę o średnio 4 st. C w porównaniu do innych miejsc położonych na tej samej szerokości geograficznej. Średnie temperatury zimą oscylują w granicach od -4 lub -2 do nawet 2-3 st. C. Najzimniejszy obszar to wyspa Austvagoy.
Pracuję jako przewodnik już od ok. sześciu lat i z doświadczenia wiem, że w Kabelvag, w małym miasteczku, tuż przed Svolvær, jest najzimniej. Niedawno temperatura spadła tam do -16,5 st. C. Śnieżyce na Lofotach zdarzają się od października do czerwca. Ale najwięcej śniegu mamy tutaj w okresie od stycznia do kwietnia.
Jak na Lofotach wygląda noc polarna i ile trwa? Jak mieszkańcy sobie z tym radzą?
Na Lofotach występuje zarówno noc polarna, jak i dzień polarny. Dzień polarny trwa dłużej, bo ok. sześciu lub siedmiu tygodni koło cieśniny Raftsundet, czyli granicy archipelagu od wschodu, do około pięciu tygodni na wyspie Røst od zachodu. Noc polarna jest krótsza i wbrew pozorom wcale nie jest tak ciemna, jak wiele osób to sobie wyobraża. Nie panuje totalna ciemność, jak np. na Svalbardzie. Tutaj, mimo iż ostatni wschód słońca występuje teoretycznie na początku grudnia, nadal mamy kilka godzin światła w ciągu dnia.
Najciemniejszy dzień w roku przypada na okres świąteczny, dlatego nie odczuwamy aż tak mocno braku światła. Noc polarna dla mieszkańców archipelagu to przede wszystkim okres rodzinny, gdyż magia świąt jest tutaj odczuwalna. To też czas wyciszenia i zbierania energii na nadchodzący rok. Jeździmy wtedy na nartach, chodzimy do pracy, palimy ogniska, a na niebie świeci nam księżyc i zorza polarna.
Coś, co niezmiennie fascynuje w sezonie zimowym za kołem podbiegunowym, to zorze polarne. Na Lofotach też można je obserwować?
Tak, oczywiście. Zawsze powtarzam, że zorza polarna to zjawisko, które każdy powinien zobaczyć chociaż raz w swoim życiu.
Na Lofotach "sezon na zorzę" trwa od września do końca marca. W kwietniu, z racji tego, że jesteśmy coraz bliżej dnia polarnego, noce stają się już na tyle jasne, że nie jest to tak spektakularne show, jak w pozostałych miesiącach. Na naszej szerokości geograficznej, czyli od 67 do 68 stopnia N, możemy ją podziwiać nawet przy bardzo niskiej aktywności. Wyprawy zorzowe to jednak nie jest wyjście na taras w kapciach. Trzeba się do nich odpowiednio przygotować.
Masz jakieś praktyczne rady dla poszukiwaczy zorzy?
Przede wszystkim należy pamiętać, że zorza może pojawić się nagle i równie szybko zniknąć. Często więc trzeba "odstać" nawet kilka godzin. Ciepłe ubrania i buty to podstawa, najlepiej na cebulkę – czyli kilka warstw. Termos z herbatą, dodatkowa para rękawiczek, ciepły wełniany sweter i skarpety, dobre zimowe buty. I chyba najważniejszy punkt - cierpliwość.
Jeszcze dekadę temu, aby zrobić dobre zdjęcie "królowej północy", trzeba było mieć porządny sprzęt. Dzisiaj tak naprawdę wystarczy telefon. Do oglądania zorzy najlepsze są miejsca bez zanieczyszczenia światłem miejskim. Ale nawet w Ramberg, gdzie to zanieczyszczenie jest spore, widać ją gołym okiem, zwłaszcza na plaży. Zorza wtedy tańczy, wiruje. Najczęstsze kolory to zielony, biały i fioletowy. Ale zdarzają się również odcienie czerwieni. Najlepszy czas to okolice północy, w tym roku najpiękniejsza zorza, jaką widziałam, pojawiła się na niebie na początku stycznia. To było coś naprawdę niesamowitego. Chociaż widziałam tysiące zórz, za każdym razem, gdy znów tańczy na niebie, wzruszam się.
Czy okres zimowy to dobry czas, żeby odwiedzić Lofoty?
Zima na Lofotach to prawdziwe wyzwanie, nie tylko dla turystów, ale także dla mieszkańców. W północnej Norwegii jeździmy na kolcach, a drogi odśnieżane są do białej pokrywy. Jest ślisko.
W ciągu tygodnia prawie codziennie widzę po kilka aut w rowach. Brak poboczy i stosunkowo wąskie drogi nie ułatwiają kierowcom życia. Zawsze powtarzam, jeśli nie masz doświadczenia w jeździe po lodzie, nie siadaj u nas za kółkiem, bo stwarzasz zagrożenie nie tylko dla siebie, ale także dla innych.
Jako zawodowi przewodnicy, którzy wożą turystów wzdłuż archipelagu, mamy specjalne prawo jazdy, uprawniające nas do przewozu ludzi. Od kilku lat niestety obserwujemy na Lofotach prawdziwy "Dziki Zachód", jeśli chodzi o turystykę zorzową. Wiele osób przyjeżdża, często nie posiadając wystarczających uprawnień, nawet w swoim kraju. Niestety tyczy się to też Polaków.
Do czego najtrudniej przyzwyczaić się zimą na Lofotach?
To zależy. Osobiście uwielbiam zimowe Lofoty. Czasami żartuję, że moi przodkowie pochodzą stąd, bo czuję się tutaj jak w domu. Nigdy nie miałam też problemu z ciemnością, kiedy panuje noc polarna.
Ale zima na Lofotach to nie jest okres dla każdego. Zimą, kiedy wieje północy wiatr, odczuwalna temperatura potrafi spaść nawet o kilkanaście stopni, za to pogoda jest wtedy bardziej stabilna. Z kolei południowy wiatr jest bardziej nieobliczalny i statystycznie przynosi najwięcej sztormów.
Zima na Lofotach to na pewno wyzwanie, czasami czas izolacji, kiedy drogi są nieprzejezdne, ale to też gra świateł, zorzy i perłowych chmur na niebie. Krajobraz często wygląda wtedy jak z bajki. Lofoty są piękne o każdej porze roku, ale te zimowe są być może najbardziej prawdziwe. Zima na Lofotach to także czas refleksji, bez zbędnych rozpraszaczy i chyba to jest w tym wszystkim najpiękniejsze.