Szczeliny - często niedoceniane niebezpieczeństwo
Być może to niewinny wygląd wielu płaskich lodowców skłania liczne rzesze turystów do beztroskiej wędrówki. Szeroki, wydeptany ślad może nas łatwo zwieść. Nie daje jednak żadnej gwarancji, że unikniemy wpadnięcia do szczeliny. Stu turystów może zrobić ślad przypominający autostradę, po czym… sto pierwszy wpadnie do niewidocznej szczeliny.
Beztroskich turystów można poznać na lodowcu po sposobie wiązania się liną i jej prowadzeniu. Ci, którzy poruszają się prawidłowo, to albo osoby po kursie lodowcowym, albo takie, które wpadły już kiedyś w rozłam w lodzie. Mądrość przychodzi z doświadczeniem. O ile dane jest komuś ją jeszcze zdobywać. Najdziwniejszą rzeczą, jaką zdarzyło mi się kiedykolwiek zaobserwować, był pewien czteroosobowy zespół na lodowcu Feegletscher w Alpach Walijskich.
Turyści szli w odstępie 1,5 m, połączeni nawet nie cienką liną czy repsznurem, a sznurkiem pakowym (!). Sprawdziliśmy, faktycznie był to zwykły sznurek, którego używa się do pakowania paczek. Każdy członek zespołu miał go dwukrotnie owinięty wokół dłoni. To wszystko. Gdybym gdzieś o tym usłyszał, nigdy bym nie uwierzył. Widzieliśmy to jednak na własne oczy. We czterech. Rokrocznie wpada do szczelin lodowcowych szereg niezwiązanych liną turystów. Najczęściej są to wypadki ze skutkiem śmiertelnym. Tych z udziałem członków Towarzystwa Alpejskiego jest na szczęście coraz mniej. Podczas gdy w latach osiemdziesiątych dochodziło rocznie, wśród zespołów niezwiązanych liną, do pięciu i więcej wpadnięć do szczeliny, aktualnie odnotowuje się takich zdarzeń co najwyżej dwa. Tak więc tendencja jest malejąca. Niektóre lata mogą być wyjątkowe, ale należą do rzadkości. Jeśli już, to dzieje się tak w okresach letnich z długimi okresami ładnej pogody.
Wówczas na szlakach pojawia się więcej turystów, co potencjalnie może skutkować większą liczbą wypadków. Kuriozalne są wszystkie te wpadnięcia do szczeliny, gdy pechowcy rozwiązywali się z liny „w bezpiecznym miejscu” i schodzili ze szlaku „za potrzebą”, na odległość zaledwie kilku metrów. Zazwyczaj nikt w ogóle nie zauważał wpadnięcia, ponieważ reszta grupy zerkała w tym czasie wstydliwie w inną stronę. Zdarzały się również wpadnięcia do szczeliny z liną w plecaku. Partnerzy byli wówczas bezradni. Mogli jedynie sprowadzić pomoc. Do tego typu wypadków doszło w 1988 roku, na górnej odnodze lodowca Mer de Glace i w 1990 roku w dolinie Vallée Blanche (grupa Mont Blanc).
W obu wypadkach lina znajdowała się w szczelinie. Jednemu turyście nie udało się przeżyć. Drugi doznał obrażeń i był mocno wychłodzony. Jak powiedział jeden z ratowników: „(…) takie rzeczy trzeba właśnie ustalać wcześniej: kto wpada do szczeliny, a kto ma linę w plecaku”.
Tak samo tragicznie zakończyło się w 1991 roku zejście ze szczytu Grosser Löffler (Alpy Zillertalskie). Oddajmy głos ocalonej: „(…) Nagle po lodowcu zaczęły staczać się kamienie, mój mąż rozwiązał się z liny i uciekł z toru lawiny (…)”. Wpadł jednak do szczeliny. Mężczyzny nie udało się uratować.
Panuje opinia, że przewodnicy górscy mają nosa do szczelin. Jednak i oni mogą się mylić. Pewien francuski przewodnik wchodził w 1982 roku ze swoimi pięcioma klientami poza drogą normalną na Grossvenedigera. Niezwiązany liną wpadł do głębokiej na 25 metrów szczeliny. Dla niego również było za późno na jakąkolwiek pomoc.
Nieszczęścia chodzą parami
Nie ulega wątpliwości, że jazda na nartach, gdy jest się związanym liną, bywa co najmniej uciążliwa. Dlatego większość narciarzy turowych rezygnuje z niej podczas zjazdów w uszczelinionym terenie. Rokrocznie odnotowuje się przypadki wpadnięcia do szczelin. Wiem, że ciężko uwierzyć w opisane poniżej wypadki, ale naprawdę do nich doszło. Gwarantem ich autentyczności jest naczelnik górskiego pogotowia ratunkowego w Zermatt.
■ Pewien przewodnik chciał zjechać ze swoim klientem z przełęczy Schwarztor (między Breithornem i Polluxem) na lodowiec Gornergletscher. Najpierw przewodnik napomniał turystę, aby ten koniecznie podążał po jego śladach, a następnie niezwiązani liną rozpoczęli zjazd. W końcu przewodnik znał lodowiec jak własną kieszeń. Według wszelkich prognoz „nic nie mogło pójść źle”. Nienaruszona pokrywa śnieżna okazała się jednak tak wielką pokusą, że klient zjechał ze śladu i wpadł do przysypanej śniegiem szczeliny. Przewodnik wezwał przez radio górskie pogotowie. Wkrótce pojawił się na niebie helikopter. Przewodnik, próbując naprowadzić pilota, cofnął się trzy kroki i… wpadł do zakrytej szczeliny. Ratownik opuścił się związany liną z pokładu unoszącego się tuż nad lodowcem helikoptera „w bezpieczne miejsce”, zrobił trzy kroki i… podzielił los przewodnika. Wpadł do zakrytej szczeliny. Całą trójkę, bez większych obrażeń, udało się uratować.
Wystrzelony jak z katapulty
W szczelinach lodowcowych znajdowano już całe zespoły. Jedna osoba wpadała, po czym pociągała za sobą resztę. Szczególne niebezpieczeństwo istnieje podczas zejścia ze stromego lodowca. A oto kilka wypadków:
■ Günter Hauser, ówczesny dyrektor generalny Niemieckiego Towarzystwa Alpejskiego (DAV), został znaleziony martwy wraz ze swoim partnerem wspinaczkowym - Hansem Tiede - w 1981 roku w szczelinie lodowcowej na zboczu andyjskiego wulkanu Osorno. Jak udało się ustalić, obaj przeżyli upadek do szczeliny. Nie byli jednak w stanie się z niej wydostać.
■ Podczas zejścia przez mocno uszczeliniony *lodowiec Bondasca (Bergell) *wpadł do szczeliny w 1989 roku pierwszy na linie z dwuosobowego zespołu. Jego partner został – według relacji drugiego zespołu – wystrzelony jak z katapulty i wciągnięty do wnętrza szczeliny. Dla obu okazała się ona grobem.
■ W szczelinie na lodowcu Charpoua (grupa Mont Blanc) znaleziono zwłoki dwóch wspinaczy. Obaj byli związani liną.
■ W rejonie schroniska Hollandiahütte (Alpy Berneńskie) znaleziono w 1977 roku w szczelinie lodowcowej przewodnika górskiego i czworo turystów. Wszystkich martwych.
Zaginieni
Rokrocznie dochodzi również do wpadnięć do szczelin bez jakichkolwiek świadków. Pechowcy zapadają się pod ziemię. Uznawani są wówczas za zaginionych. Dopiero po latach albo nawet dziesięcioleciach, gdy lodowiec „oddaje” ciała, można wyjaśnić los ofiar. Zazwyczaj są to samotni turyści, a w wypadku zespołów dwuosobowych, często małżeństwa. Słabsza żona nie jest w stanie wyłapać przeważnie cięższego męża.
■ Niemieckie małżeństwo, które w 1991 roku udało się na lodowiec Morteratschgletscher (Grupa Bernina), uważa się za zaginione.
■ Wspinacza ekstremalnego z Monachium, który próbował w 1962 roku samotnie zejść od schroniska *Marco e Rosa *po lodowcu o tej samej nazwie, uważa się od tamtej pory za zaginionego.
■ Niemieckiego wspinacza, który latem 1985 roku wybrał się samotnie w Alpy Oetztalskie, uważa się od tamtej pory za zaginionego.
■ Niemieckie małżeństwo przepadło bez wieści w 1981 roku między schroniskiem Tracuithütte a Bishornem (Alpy Walijskie). Od tego czasu uważa się je za zaginione.
■ Między schroniskami Refuge Tête- Rousse i Refuge du Goûter przepadło bez wieści w 1982 roku troje mieszkańców Innsbrucku. Od tego czasu austriackich turystów uważa się za zaginionych.
■ Tylko na samym lodowcu Hallstatter najprawdopodobniej zaginęło czworo turystów, dwóch z Bad Ischl w 1979 roku, wiedeńska studentka w 1975 roku i wspinacz z Linzu w 1938 roku.
■ Włoski zespół dwuosobowy przepadł bez wieści w 1957 roku poniżej wschodniej ściany Monte Rosy. Od tego czasu obu wspinaczy uważało się za zaginionych. Dopiero 21 lat później, w 1978 roku, lodowiec „oddał” jedno z ciał. Po drugim nie ma śladu do dziś.
■ Małżeństwo z Frankfurtu zamierzało w sierpniu 1965 roku wejść na Wildspitze w Alpach Oetztalskich. W czasie próby zdobycia wierzchołka natrafili na załamanie pogody z wielodniowymi opadami śniegu. Dopiero w 1990 roku, a więc 25 lat od zdarzenia, lodowiec „oddał” ich ciała.
■ Na morenie w rejonie przełęczy Pfandlscharte (Grossglockner) znaleziono w 1953 roku zwłoki przewodnika górskiego który w roku 1905, a więc 48 lat wcześniej, wpadł do szczeliny.
■ W 1910 roku zaginęło w rejonie przełęczy Claridenpass (Alpy Glarneńskie) dwóch Niemców. Szczątki ciał i resztki sprzętu znaleziono dopiero w 1975 roku, a więc 65 lat później.
■ Od 1959 roku uważano pewnego wspinacza z Bruck nad Murą za zaginionego. Przepadł bez śladu na lodowcu Hallstätter w masywie Dachsteinu. Bezskuteczne poszukiwania trwały 5 dni, po czym akcję ratowniczą zakończono. Dopiero 17 lat później, w 1976 roku, znaleziono zaginionego. W celu identyfikacji zwłok poproszono małżonkę o przyjazd do Hallstatt. Na podstawie znalezionych rzeczy zmarłego, kobieta zidentyfikowała ciało. Ku uldze żony udało się w ten sposób wyjaśnić tajemnicze zaginięcie współmałżonka. Po zniknięciu mężczyzny zaczęła bowiem krążyć plotka, że ulotnił się ze sporą sumą pieniędzy.
Niekiedy tego rodzaju przypuszczenia okazują się w kontekście zaginionych turystów wcale nie chybione. Taki przypadek podobno wydarzył się w Szwajcarii. W szczelinie lodowcowej znaleziono dobytek zaginionego turysty, co było podstawą do uznania poszukiwanego za zmarłego. W tym momencie firma ubezpieczeniowa powinna wypłacić małżonce gwarantowaną sumę ubezpieczenia. Lata później znajomy zaginionego rzekomo spotkał go przypadkiem na Południowym Pacyfiku. Podobno od tamtej pory szwajcarscy ubezpieczyciele, jeśli nie ma ciała zmarłego, nie wypłacają ubezpieczonym żadnych pieniędzy.
Autor: Pit Schubert, "Bezpieczeństwo i ryzyko w skale i lodzie. Tom 1"
Polecamy przewodnik "Bezpieczeństwo i ryzyko w skale i lodzie. Tom 1" wydawnictwa Sklep Podróżnika