Trwa ładowanie...
d3hvenk
29-06-2007 09:49

Targ Świetlistego Spokoju

Targ Świetlistego Spokoju (Qingping Shichang) funkcjonuje w Guangzhou już od wielu lat. To największy tego typu targ w Chinach, gdzie sprzedaje się wszystko, co można zjeść lub z czego da się zrobić lekarstwo.

d3hvenk
d3hvenk
(fot. Globtroter)
Źródło: (fot. Globtroter)

– Czy chcesz ze mną zjeść potrawę o nazwie trzy krzyki myszy? – pyta pan Liang. – Daje ona siłę i energię i jest bardzo pożywna. Należy tylko postępować dokładnie według zaleceń, aby myszce nie wyrwał się czwarty krzyk. – A czy pogniewasz się, jeśli odmówię?!

– Żartowałem, wiem, że Europejczycy mają inne gusta kulinarne, lecz we Francji jada się przecież żaby.
– Tak, ale mimo wszystko one już nie rechoczą na talerzu i są, no... całkiem nieżywe.
– Nowo narodzone myszki kładziemy na półmisku. Pierwszy krzyk myszy rozlega się, kiedy ją podnosimy pałeczkami, drugi – gdy myszkę zanurzamy w sosie, a trzeci... domyślasz się, trzeba tylko dobrze pogryźć, żeby nie usłyszeć czwartego, już z żołądka – miła twarz pana Lianga promienieje.
– A znasz ulubioną potrawę Polaków, zwaną tatarem? – próbuję jeszcze trzymać fason, ale czuję, że przewaga kantończyka wzrosła niebotycznie, bo nie mam za dużo przykładów, nie przygotowałam się do tej szermierki kulinarnej. – A poza tym polscy mężczyźni szaleją za kaszanką i flakami – dodaję.

d3hvenk

Rozmowę tę prowadzimy już od dobrej godziny, siedząc w hali nowego portu lotniczego Błękitne Chmury w Guangzhou. Widzę, że wzmianka o flakach wyraźnie zbiła pana Lianga z tropu i że stracił pewność siebie.

Teraz pojedziemy zobaczyć coś ekstra – tutejszy słynny targ, przecież znajdujemy się w prowincji Guangdong, gdzie jada się wszystko, co lata i nie jest samolotem, wszystko, co pływa i nie jest łodzią podwodną, i wszystko, co ma cztery nogi, a nie jest stołem.

Guangzhou (dawny Kanton) to ośrodek prowincji Guangdong (dawniej również określanej mianem Kanton), niegdyś Królestwa Południowego Yue, wcielonego do Chin w II w. Osadnictwo chińskie na tych terenach rozpoczęło się dopiero w XII stuleciu. Do tego najbardziej otwartego na handel z cudzoziemcami miasta chińskiego kupcy arabscy docierali od II w., przywożąc m.in. kość słoniową i liczne towary na wymianę z miejscowymi handlarzami. Znaleziska na tych terenach, np. monety irańskie z II w., stanowią potwierdzenie licznych kontaktów handlowych miejscowej ludności z mieszkańcami dalekich lądów. Takie kontakty były możliwe dzięki temu, że Kanton leży w dorzeczu Rzeki Perłowej, wpadającej do Morza Południowochińskiego. Tu rozpoczynał się drugi historyczny handlowy jedwabny szlak drogą morską. Wielkie ilości towarów mogły być swobodnie przewożone na statkach i łodziach. A statki były ogromne. Mogły pomieścić duże ilości porcelany, jedwabiu i herbaty, które wywożono z Chin, a w zamian sprowadzano egzotyczne towary z
dalekich krajów.

Kanton słynie z niezwykle bogatej kuchni, rozsławionej także przez licznych emigrantów z tych terenów, którzy od XIX w. zasiedlali m.in. Stany Zjednoczone i inne państwa, tworząc dzielnice pełne sklepików z tajemniczymi ziołami, medykamentami i dziwnymi przedmiotami oraz licznych barów i restauracyjek, gdzie podaje się kantońskie potrawy. Chlubą Kantonu jest najsławniejsza chińska porcelana, spełniająca niezwykle surowe kryteria jakości i charakteryzująca się wyszukaną paletą barw.

(fot. Globtroter)
Źródło: (fot. Globtroter)

Targ Świetlistego Spokoju (Qingping Shichang) funkcjonuje w Guangzhou już od wielu lat. To największy tego typu targ w Chinach, sprzedaje się na nim wszystko, co można zjeść lub z czego da się zrobić lekarstwo. Pan Liang ma bardzo zadowoloną minę, mogąc nareszcie pokazać mi kuchnię kantońską… od kuchni. Przechadzamy się wzdłuż wystawionych przy restauracji pojemników z wężami i innymi stworzeniami, które można wskazać palcem po to, aby miejscowy kucharz przyrządził z nich świeży posiłek. Przynajmniej wiemy, co będziemy jedli. Dalej stoją stragany z przyprawami, suszonymi roślinami, grzybami, owocami, ziołami, rybami (m.in. konikami morskimi), rozgwiazdami i owadami (wielkimi czarnymi muchami). Im dalej, tym robi się bardziej makabrycznie. Pojawiają się suszone części zwierząt: penisy jeleni, łapki, a także coś, co z wyglądu przypomina wysuszone mózgi. Pytam pana Lianga, jakiego zwierzęcia jest ten mózg. A on
odpowiada, że to suszone łożyska po porodach kobiet. Odkrycie o tyle szokujące, że łożyska te, tak jak pozostałe artykuły lecznicze, są najczęściej wystawiane w płóciennych workach. Wszystkie towary zgromadzone w tej części targu służą do wyrobu lekarstw.

d3hvenk

Można też przebadać się u dyżurujących tu medyków i z wydaną przez nich receptą pójść do sprzedawców. Porada nie jest droga – kosztuje około pięciu euro. Następnie kupuje się określone towary i w specjalnych punktach sporządzają nam odpowiednie mieszanki. Można także zmielić kilogram suszonych penisów jelenia i mieć zapas cudownego medykamentu na całe życie. Ale nie wszystko trzeba mielić, gdyż np. suszona wielka mucha musi zostać skonsumowana w całości, bez popijania. Podobno wspaniale leczy ból gardła. Gdy masz chrypkę, połykasz muchę – i po kłopocie.

Podążamy dalej i dochodzimy do sprzedawczyni, która ma ręce zanurzone po łokcie w ogromnej misce wypełnionej skorpionami – żywymi! Tutaj ustawiła się już kolejka chętnych do zakupów. Pan Liang tłumaczy mi, że tu sprzedaje się skorpiony dzikie, które są skuteczniejszym lekarstwem na choroby, niż znajdujące się w sąsiedniej misce skorpiony podobno hodowlane.

– Jak skonsumować te skorpiony? – pytam pana Lianga.
– Żywe skorpiony potrafią zwalczyć najcięższe choroby, przede wszystkim raka. Należy je po prostu zjeść – odpowiada pan Liang z kamienną, jak na Chińczyka przystało, twarzą – słyszałem o przypadku, że pewien mężczyzna wyleczył się z raka po zjedzeniu dwunastu świeżych skorpionów.

d3hvenk

Na razie nie mam więcej pytań do pana Lianga, dotyczących skorpionów. Na tym można by właściwie zakończyć ten spacer i nie komentować cudów medycyny chińskiej. Ale czy nie pozostałby niedosyt?
– A co z łapami niedźwiedzia? – zagaduję.
– Nie handluje się już łapami niedźwiedzia, to zakazane – mówi pan Liang. Chyba żeby taki miś szedł akurat po „czarnym rynku”, potknął się i nieszczęśliwie złamał wszystkie cztery kończyny – dodaję w myślach. Nie pytam już o inne dzikie zwierzęta, gdyż wśród wysuszonych różnych części zwierzęcych, które rozłożył blisko nas, bezpośrednio na chodniku, starszy człowiek przybyły z pewnością z głębi Państwa Środka, widzę łapy tygrysa.

Na Targu Świetlistego Spokoju jest mnóstwo żywego towaru przeznaczonego do konsumpcji, m.in. małpy, psy, stłoczone w klatkach sowy. Nie będę opisywała ich rzezi. Ale nie bądźmy hipokrytami, pomyślmy o europejskich krasulach, świnkach, owieczkach kończących w rzeźniach. Wydaje się, że wegetarianizm to jedyna słuszna opcja. Jednak z punktu widzenia Kantończyka jest ona absurdalna. Natura oferuje takie bogactwo pożywienia, dlaczego więc z niego nie skorzystać? A czy żyjąca na krawędzi ubóstwa większość Chińczyków ma inny wybór niż konsumowanie wszystkiego tego, co tylko może się nadawać do jedzenia? Czy usłyszymy ostatni krzyk myszek pożeranych przez rozpędzoną machinę?

_ Źródło: Anna van der Kotteck / Globtroter _

d3hvenk
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3hvenk