Tu wszystko pochodzi stąd. Nawet nie próbuj zamówić coli
Uciekasz w wakacje od tłumów, przereklamowanych atrakcji, szukając autentycznych doświadczeń i kontaktu z naturą? Podróże w duchu "slow" to coraz popularniejszy trend, także wśród Polaków. "Inne Włochy" czyli Południowy Tyrol to szansa na odpoczynek w ciszy i w zgodzie z naturą.
Wybrałam się na północ od popularnego Bergamo, miasta ukochanego przez polskich turystów, do Południowego Tyrolu, by sprawdzić, jak może wyglądać taka przygoda na autentycznej rodzinnej farmie. Szukałam miejsc ze znakiem czerwonego koguta.
Marka Roter Hahn – po polsku Czerwony Kogut – łączy gospodarstwa, które żyją z ziemi i z gości. Ma to być odpowiedź na potrzebę ratowania charakteru Południowego Tyrolu, jego niewielkich i rozproszonych gospodarstw prowadzonych przez pokolenia rodzin, które żyją tu od wieków. Otwarcie się na turystów, pokazanie im stylu życia "blisko ziemi i natury" to źródło drugiego dochodu, które pozwala zachować tożsamość tego regionu.
Wino z domowej winnicy i rozmowy przy kieliszku
Zatrzymujemy się w gospodarstwie St. Quirinus, witają nas dzwonki owiec i gdakanie kur, ale to miejsce słynie najbardziej z produkcji swojego wina - trunek zyskał wyróżnienie w kilku konkursach. Na miejscu można zwiedzić winnicę, usłyszeć od gospodarzy o uprawie winorośli, degustować i rozprawiać o winie.
Enoturystyka nie jest dla was? Czerwony Kogut widnieje na bramach i furtkach wielu farm, które oferują inne, równie autentyczne doświadczenia. Szukacie relaksu i regeneracji? Wiele miejsc oferuje tu SPA z... owczą wełną w roli głównej. "Kąpiele" w sianie, specjalne masaże, aromaterapia, drewniane sauny z widokiem na zbocza porośnięte winem, a nawet bose spacery w potoku.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Słońce, cudne widoki i tanie loty. Turyści wybierają na potęgę
Nie przyjechaliście do tak pięknego miejsca, by jedynie "leżeć plackiem"? Odwiedzam gospodarstwo Nofnerhof, w którym poznam kolejne oblicze idei Czerwonego Koguta. Dumny właściciel farmy oprowadza nas po swoich włościach. Apartamenty dla gości są przestronne, ładnie urządzone, każdy ma balkon z widokiem na góry. Skrzypienie drewnianych podłóg (te są obowiązkowe, by być pod parasolem marki Roter Hahn) przypomina, że to nie luksusowy pięciogwiazdkowiec, a dom na południowotyrolskiej wsi.
Ale to nie przyjemne wnętrza są największym skarbem tego miejsca, a konie. Na miejscu znajduje się stadnina z pięknymi okazami. Niewysokiego i spokojnego konia bierzemy za uzdę i prowadzimy na spacer do lasu. Gdy przyjeżdżają większe grupy z dziećmi, gospodarz organizuje wieczorne spacery z końmi przy świetle pochodni, zakończone ogniskiem.
Chcę poznać jeszcze jedną stronę dziedzictwa tego regionu: to, co trafia tu na stoły. Jadę krętymi górskimi ścieżkami do gospodarstwa Infanglhof, w prastarej dolinie Pfossen, w środku parku przyrody masywu Texel na wysokości aż 1 430 m n.p.m.
Od razu po wyjściu z auta może zakręcić się w głowie od świeżego powietrza i zapierających dech widoków. Tu rodzina Rainer z wielkim oddaniem od kilku lat prowadzi to wyjątkowo wysoko położone gospodarstwo górskie i produkuje tu serowe przysmaki. Mleka na te wyroby dostarczają , dziewięć krów, a także trzy owce. Na mój talerz trafia nie byle co: przede mną lądują porcje sera, który otrzymał tytuł Produktu Roku. Kremowy, intensywny w smaku krążek obsypany jest płatkami kwiatów z okolicznych łąk.
Jedzenie, które naprawdę pochodzi stąd: zasady Czerwonego Koguta
Zadaję gospodyni pytanie, co jest dla niej najważniejsze: - Zależy, by wszystko, co produkujemy, pochodziło stąd. Z naszego ogrodu, pola, lasu i łąki.
To zdanie dobrze oddaje założenia, na których opiera się idea Czerwonego Koguta. Gospodarstwa zrzeszone w tej sieci pielęgnują prostą, lokalną codzienność: gotowanie ze świeżych, sezonowych składników, wspólne jedzenie przy jednym stole, szacunek do tradycyjnych przepisów – choć niekiedy podanych w nowej odsłonie.
Ważna jest nie tylko jakość jedzenia, ale i atmosfera: spotkania, rozmowy, przekazywanie wiedzy. Tu kuchnia, natura i gościnność tworzą spójną całość – i mają wspólny mianownik: wszystko pochodzi stąd.
Tę filozofię można dosłownie poczuć i posmakować, np. w jednej z gospód spod znaku Czerwonego Koguta. Odwiedzam Ebnicher Hof, miejsce otwarte w wybrane miesiące, tylko przez kilka dni w tygodniu. Karta jest krótka, oparta na tym, co akurat jest dojrzałe, zebrane, ukiszone albo wypieczone. Gotuje gospodyni – nie zawodowa szefowa kuchni, ale ktoś, kto zna smak tej ziemi od dzieciństwa.
By tu dotrzeć, trzeba wjechać dość stromą i krętą jezdnią na wysokość 800 m n.p.m. Widoki znad talerza są po prostu bezcenne. A co w karcie? Kiełbasy, pierożki z nadzieniem z sera, ziemniaków, mięsa, knedle i... sałatka z mniszka. W karcie nie znajdę na pewno jednej rzeczy: coli czy innego napoju gazowanego.
To część zasad, które muszą spełniać gospody działające pod znakiem Czerwonego Koguta. Zamiast napojów z hurtowni, oferują domowe soki – minimum trzy rodzaje, tłoczone z lokalnych owoców. Takich szczegółów jest więcej: dania muszą być przygotowywane na miejscu, ręcznie, z produktów pochodzących z własnego gospodarstwa albo od innych rolników z regionu. Żadnych gotowców, żadnych półśrodków. Krótka karta to nie ograniczenie – to znak, że gotuje się z tego, co naprawdę jest na miejscu.
Wizyta w tych gospodarstwach to nie była ucieczka od świata, tylko spojrzenie na niego z innej perspektywy – spokojniejszej, bardziej przyziemnej. Może właśnie tego dziś coraz częściej szukamy – nie nowych wrażeń, ale prawdziwego kontaktu. Z miejscem, z ludźmi, z tym, co mamy na widelcu.
Basia Żelazko, dziennikarka Wirtualnej Polski
Niezależna opinia redakcji. Materiał został zrealizowany podczas wyjazdu na zaproszenie Roter Hahn.