Życie przy wschodniej granicy Polski, czyli fraszka "Na gruszę"

Takich wiosek, miasteczek, mieścin w całej Polsce są dziesiątki. W każdym jest jakaś grusza, jabłoń czy lipa, jest jakiś Gienek czy Wiktor, jest brak perspektyw i alkohol. Jak wygląda codzienne życie przy wschodniej granicy Polski? Na wyprawę wzdłuż miejscami egzotycznej ściany wschodniej wybrała się podróżniczka, Anita Demianowicz.

Życie przy wschodniej granicy Polski, czyli fraszka "Na gruszę"
Źródło zdjęć: © Voyages Lambert, licencja CC BY-SA 2.0 via flickr.com

29.10.2014 | aktual.: 30.10.2014 08:12

- W więzieniu byłaś?

Spojrzałam na autora pytania ze zdziwieniem. Ze zdziwieniem, bo właściwie nie miałam pojęcia, o co pytał, a niepodważalnie słowa, które padły, odnosiły się do mnie. Nie zrozumiałam jednak ani słowa. Dopiero po chwili to samo (prawdopodobnie to samo) pytanie zostało zadane po polsku. Najpierw był białoruski. Niemal wszyscy tu mówią między sobą po „swojemu”, dopiero gdy pojawia się „obcy”, co raczej zdarza się rzadko, przechodzą na polski. Zależy. Zależy od tego, czy chce się miejscowym gadać z przyjezdnymi. Ze mną im się chciało. Chyba poczuli, żem swoja. Bo na rowerze. Oni też czasem na rowerze, ale to też zależy, bo z reguły są w takim stanie, że na rowerze daleko by nie ujechali. Ale rower czasem się przydaje, bo w okolicy jest tylko jeden sklep - Policzna nr 59. Niektórzy codziennie do dziesięciu kilometrów pokonują, by tu dotrzeć. Albo też nie ruszają się stąd wcale.

– To byłaś w więzieniu?
– Nie, a ty?
Brak odpowiedzi.
– To, co te... malunki masz? - pyta pokazując na tatuaże.
– Bo lubię. A widziałeś, żeby ktoś, kto był w więzieniu miał takie?
– No, nie! - stwierdza z uznaniem.

Słychać, że *język polski *nie jest jego pierwszym, ale co się dziwić, skoro oni tuż przy granicy mieszkają. Zresztą w ogóle, co tu dużo mówić, jakikolwiek język nie jest mu /im bliski. Z pomocą butelki wódki czy piwa, czy czegokolwiek innego procentowego idzie się dogadać z każdym. A siedzi ich tam ze dwunastu. Pod gruszą, tuż koło sklepu. W cieniu. I od razu przypomina mi się Kochanowski i jego lipa. Zupełnie nie wiem, dlaczego mi to na myśl przychodzi, bo ani oni nie mają nic wspólnego z poezją, ani grusza z lipą, ani Kochanowski z granicą polsko-białoruską. Ale tu może ta grusza i do nich mówi... po kilku czy kilkunastu głębszych na pewno. Tak jak lipa mówiła do Kochanowskiego. Dawała mu cień. Grusza też daje. Lipa chwaliła spokojne życie na wsi. Tu też się nic nie dzieje specjalnego. Ot, każdy dzień taki sam: grusza, sklep i piwo. Czasem przyjedzie rowerzysta, co chciał jak najdalej odjechać od głównej drogi i wtedy jest atrakcja.

Nie wiem, czy jest mi ich żal. Nie wiem, czy jest mi smutno. Takie ich życie. Pod gruszą. Niby nijakie, bo wciąż takie same. Wciąż walka, by zdobyć grosz na alkohol. Nie mnie jednak oceniać, bo może w sumie beztrosko czas im płynie, bo tylko właśnie tego alkoholu do szczęścia im trzeba, a nie litrów wylanego potu, dziesiątek przejechanych kilometrów, kolejnych zwiedzonych krajów, zarobienia na opłaty, spełnienia marzeń.

– Wiktor, a ile Ty masz lat?
– Starszy od ciebie jestem. 71 rocznik.

Już podchodzi następny. Nie dadzą odpocząć po 40 km gnania przez Puszczę Białowieską na złamanie karku tak, by komary nie zdążyły dopaść.

– Jak masz na imię dziewczyno?
– Anita.
– To choć już tu zrób nam wszystkim zdjęcie. Pod sklepem. – Padają komendy.
Chłopaki ustawiają się. Jeden nawołuje drugiego. Ale tylko czterech wyszło spod gruszy. Reszta ani drgnęła.

– A ty Gienek, co cały czas tu tak tylko pod sklepem, pod gruszą? Całe życie? - pytam

Zaprzecza ruchem głowy i po chwili się odzywa: – Skąd jesteś Anitko?
– Z Gdańska.
– Nowy Port znasz? Brzeźno znasz?
– No pewnie, że tak.
- Bo ja tam mieszkał. I jeszcze na Śląsku. W kopalni pracowałem. A potem wypadek, paraliż i…

Widzę, że faktycznie ledwo rusza ręką, nogą powłóczy. Połowa ciała lekko sparaliżowana, ale oczy ciepłe, dobre się wydają, tylko, co z tego.

– Epidemia, wiesz - mówi młody chłopak, Piotr, który zaczepia mnie przy sklepie, gdy właśnie panowie spod gruszy ustawiają się do zdjęć, kombinując gdzie, który ma siedzieć i jaką minę ma robić
– Brak perspektyw, więc piją prawie wszyscy. Bo co innego mają robić? Roboty nie ma, więc siedzą pod gruszą całymi dniami. Ja tu tylko czasami jestem. Mama tu mieszka, a ja w Ostródzie, ale ciągnie nas tutaj. Tylko, że brak tu perspektyw. A ten to mistrz jest, wiesz? Normalnie księga rekordów – mówi, wskazując na mężczyznę w białym podkoszulku, który gdy zajechałam pod sklep, spał na przystanku. Było w końcu dopiero przed dziesiątą...
– Gdybym ja tyle pił, co on, to już dawno by mnie na tym świecie nie było. Normalnie mistrz i chodząca legenda.

„Legenda” właśnie prosi Piotra o dwa złote. – Nie dam ci. Wiesz dobrze, że nie będę wspierał tego – odpowiada pan Piotr spokojnie, ale stanowczo. – Oni tu tak zawsze.
– Anitka, Anitka – woła Gienek i już zmierza znów spod gruszy w moim kierunku. – Gdzie jedziesz? Kiedy wyślesz nam zdjęcia?
– Za miesiąc powinny być – tłumaczę.
- A mogę coś ci kupić? Loda, chcesz? Kupię ci. Dobra dziewczyna jesteś.

Gienek stoi z piwem w ręku. Pieniądze pewnie z renty ma. Nie pytam, za krótko tu jestem, choć chętnie siadłabym z nimi pod gruszą i dopytała o wiele spraw. - Gienku, dziękuję ci bardzo. Nie kupuj mi niczego. Na piwo zostaw - odpowiadam. Może i powinnam pozbawić go tej złotówki czy dwóch na piwo, ale czy to by coś dało?

Wyjeżdżam z wioski z żalem. Z goryczą. Ze smutkiem, zdając sobie jednak sprawę, że takich wiosek, miasteczek, mieścin w całej Polsce są dziesiątki. W każdym jest jakaś grusza, jabłoń czy lipa, jest jakiś Gienek czy Wiktor, jest brak perspektyw i alkohol.

Kochanowski w fraszce o lipie starał się pokazać, co ceni w życiu: zdrowie szczęście i spokój. Ani Wiktor, ani Gienek raczej tego nie mają. A może się mylę? Może to ja nie mam? Ciągle gdzieś gnam. Przecież nie ma jednej jedynej słusznej drogi do szczęścia?

Tekst: Anita Demianowicz

_ W subiektywną podróż po ścianie wschodniej zabiera nas Anita Demianowicz, autorka bloga B*Anita - Podążam swoją drogą, laureatka Bloga Roku 2012, pomysłodawczyni i organizatorka Spotkań Podróżujących Kobiet - Trampki. Zwykle podróżuje sama, najchętniej do Ameryki Łacińskiej, choć nieobce są jej inne kierunki. Kiedy tylko może podróżuje autostopem lub rowerem, bo właśnie wtedy ma szansę na dużo bliższy kontakt z ludźmi, a to spotkania z nimi w jej podróży są najważniejsze. _

Zobacz także
Komentarze (37)