Legendy wrocławskie
Wrocław przez lata przechodził z rąk do rąk, coraz to inni władcy zapisywali w jego dziejach kolejne karty historii. Toczono tutaj niezliczoną ilość wojen, a przez miasto przewinęło się mnóstwo skarbów. Z pokolenia na pokolenie przekazywano sobie różne opowieści i podania; nie wszystkie spisano, więc po latach te same historie mogą nieco różnić się od siebie.
23.12.2014 | aktual.: 23.12.2014 15:00
Do dnia dzisiejszego wiele opowieści brzmi niczym baśnie, ale w niektórych z pewnością można odnaleźć cień prawdy. Miasto o tak bogatej historii jak Wrocław skrywa niezliczone ilości legend i opowieści – niektóre romantyczne, inne mrożące krew w żyłach, ale wszystkie godne przytoczenia.
Głowa na wieży katedry
Legenda głosi, że żył niegdyś we Wrocławiu bogaty złotnik imieniem Franciszek. Miał on piękną córkę – Barbarę, o której względy zabiegały tuziny młodzieńców. Ojciec postanowił jednak, że odda ślicznotkę tylko w bogate ręce. Pech chciał, że w Barbarze zakochał się jego czeladnik imieniem Henryk – chłopak niemający grosza przy duszy. Barbara odwzajemniała jego uczucia i spotykali się w ukryciu, w tajemnicy przed ojcem. Niestety, złotnik miał również drugiego czeladnika, który wiedząc o potajemnych schadzkach kochanków, postanowił z zazdrości wydać spisek Henryka i Barbary. Złotnik wprawdzie nie wierzył w to, co słyszy, ale nie omieszkał sprawdzić prawdomówności swojego informatora. Pewnego razu nakrył obejmujących się kochanków, zezłościł się piekielnie i wygonił Henryka ze swego domu. Żadne zapewnienia o płomiennej miłości, jaką darzyli się młodzi, nie pomagały. Opuszczając Wrocław, Henryk poprzysiągł sobie, że wróci do miasta, gdy będzie bogaty.
Włóczył się po okolicy dniami i nocami, zmarznięty i głody, aż pewnego razu napadli go zbójcy. Nie miał nic cennego, więc nie zrobili mu krzywdy, a wręcz zaproponowali, żeby się do nich przyłączył. I tak oto Henryk zaczął „zarabiać”, łupiąc podróżnych na szlaku handlowym z Wrocławia do Pragi. Lata mijały, zbójcy zostali schwytani, a na wolności został tylko Henryk. Uzbierał podczas grabieży wystarczający majątek, postanowił więc wrócić do Wrocławia i starać się o rękę Barbary. Zarówno dziewczyna, jak i złotnik uwierzyli w jego zapewnienia o uczciwej pracy, jednak gdy Franciszek pożądliwie przeglądał skarby Henryka, natknął się na zakrwawiony świstek papieru. Był to list napisany przez jego przyjaciela, którego niedawno zamordowali zbójcy. Domyślił się wszystkiego i natychmiast ponownie wygonił Henryka, a ten w odwecie postanowił spalić mu dom. Jak postanowił, tak uczynił, a żeby lepiej widzieć swoje dzieło, wdrapał się na wieżę katedry. Spotkała go jednak zasłużona kara – mury katedry zacisnęły się wokół
jego szyi i pochłonęły jego ciało, a z wieży do dziś wystaje jego skamieniała twarz wykrzywiona w przedśmiertnym grymasie. Ku przestrodze…
O lwie przy wejściu do katedry
Po obydwu stronach głównego wejścia do katedry wrocławskiej znajdują się dwie wytarte kamienne rzeźby. Na pierwszy rzut oka nie przypominają niczego konkretnego, jednak jedna z nich przedstawia lwa, a druga orła. Legenda głosi, że jeśli samotna kobieta chce rychło poznać swojego przyszłego ukochanego, powinna dotknąć lwa, natomiast samotny mężczyzna szukający żony – orła. Gdy przyjrzymy się bliżej, dostrzeżemy, że podobizna lwa jest już bardzo mocno wytarta…
Ognioodporna rzeźba
Podczas II wojny światowej, gdy Armia Czerwona oblegała Festung Breslau, Niemcy byli przekonani, że Rosjanie nie będą niszczyć zabytków i kościołów. Zorganizowali więc magazyn broni i amunicji wewnątrz katedry. Rosjanie mieli jednak świetnych szpiegów, którzy bardzo szybko donieśli, że należy ostrzeliwać właśnie Ostrów Tumski. W końcu jedna z radzieckich armat ustawiona na terenie Ogrodu Botanicznego trafiła w świątynię. Wybuch spowodował ogromny pożar, który w zastraszającym tempie zaczął się rozprzestrzeniać w głąb kościoła. Gdy ogień dotarł już prawie do ołtarza, nagle ze ściany spadła rzeźba Madonny. ¬Piekielny ogień zaczął gasnąć w niewytłumaczalny sposób i zatrzymał się tuż przed leżącą rzeźbą. Dzięki temu ocalały kaplice: Elektorska, św. Elżbiety oraz Mariacka. Co ciekawe, Madonna mimo eksplozji, bliskości ognia i upadku z wysokości nie została uszkodzona.
Rzeźbę można dzisiaj oglądać w północnej części katedry przy Kaplicy Elektorskiej. Została wykonana w 1854 r. przez pochodzącego z Bremy Karola Steinhausera.
Uczta na Psim Polu
Wiele nazw istnieje od tak dawna, że nikt już nie pamięta, skąd się właściwie wzięły. Nietrudno wytłumaczyć, dlaczego dzielnice Stare Miasto albo Śródmieście noszą takie, a nie inne miana. Ale skąd wzięła się nazwa Psie Pole?
Otóż faktem historycznym jest to, że w 1109 r. na terenie obecnej dzielnicy Psie Pole rozegrała się bitwa pomiędzy wojskami polskimi i niemieckimi. Dobrze uzbrojeni i liczebniejsi Niemcy dotarli pod Wrocław, licząc na rozstrzygnięcie trwającej już od dłuższego czasu wojny. Losy bitwy potoczyły się jednak inaczej, niż się spodziewano. W otwartym boju największa potęga ówczesnej Europy została pokonana, a na polu walki pozostały setki ciał niemieckich żołnierzy. Legenda głosi, że po bitwie na polu zaczęły gromadzić się bezpańskie psy, które zrobiły sobie straszliwą ucztę ze szczątków poległych ludzi. Od tamtej pory tereny te nazywano Psim Polem.
Dzwon grzesznika
W 1368 r. na południowej wieży kościoła św. Marii Magdaleny zawisł niezwykły dzwon – ważący niemal 6 t kolos o obwodzie 6,5 m, którego rozkołysanie wymagało jednoczesnej półminutowej pracy czterech dzwonników. Wykonanie takiego dzwonu było nie lada sztuką, więc odlew zlecono najlepszemu ludwisarzowi w mieście, mistrzowi Michaelowi Wildemu. Zadanie wymagało niezwykłej precyzji i musiało powieść się przy jednej próbie. Każdy błąd sprawiłby, że mistrz musiałby rozpoczynać swoją pracę od nowa. Legenda głosi, że po odlaniu odpowiedniej formy i przygotowaniu potrzebnej ilości metalu ludwisarz oddalił się do pobliskiej gospody, zostawiając w warsztacie tylko swojego czeladnika, który miał sprawować nad wszystkim pieczę. Niestety, czeladnik przez swoją nieostrożność sprawił, że otworzył się tygiel z rozgrzanym stopem żelaza i cała jego zawartość spłynęła do formy. Czeladnik czym prędzej pobiegł do mistrza błagać o wybaczenie, ten jednak, gdy tylko usłyszał złe wieści, chwycił nóż i zadał swojemu pracownikowi
śmiertelny cios. Okazało się, że mimo braku nadzoru mistrza dzwon został odlany bez skazy. Radość szacownego pana Wildego nie trwała jednak długo, gdyż u drzwi jego warsztatu już czekali pachołkowie miejscy z rozkazem wtrącenia go do więzienia. Ostatnim życzeniem ludwisarza było, aby mógł choć raz usłyszeć brzmienie swojego dzwonu. Jego prośba została spełniona – niestety, w momencie, gdy popędliwego rzemieślnika prowadzono na stracenie. Od tamtej pory bicie dzwonu obwieszczało każdą egzekucję w mieście.
Uniwersytecka Biała Dama
Nie od dziś wiadomo, że każdy zamek ma swojego ducha, a tak się składa, że Uniwersytet Wrocławski stoi w miejscu dawnego średniowiecznego zamku. Tak więc – chociaż uczelnia może i nie ma własnego ducha, to z pewnością mogła go odziedziczyć.
Legenda głosi, że kasztelan żyjący niegdyś na zamku był szalenie okrutnym człowiekiem, a jego pasję stanowiło torturowanie więźniów przy pomocy skrzyni nabitej gwoździami, zwanej Żelazną Dziewicą. Skrzynia posiadała zamykane klapy, na których znajdowały się kolce raniące (w miarę zamykania się) umieszczonego w środku nieszczęśnika. W teorii Żelazna Dziewica miała nie uszkadzać ważnych dla życia organów, jednak powiadano, że nikt nie przeżył jej uścisku. Upływ krwi i odniesione rany powodowały, że tak czy owak więźniowie po odwiedzinach w skrzyni nie wracali już do świata żywych. Wspomniany kasztelan miał córkę imieniem Elżbieta, zakochaną z wzajemnością w pewnym wrocławskim młodzieńcu. Pewnego razu chłopak popełnił niewielkie wykroczenie; pech jednak chciał, że trafił w ręce kasztelana, a ten słowa „litość” w swoim słowniku nie posiadał. Młodzieńca czekało spotkanie z Żelazną Dziewicą. Elżbieta, nie mogąc pogodzić się z takim stanem rzeczy, pewnej nocy wykradła ojcu klucze i pobiegła do lochów ratować
ukochanego. Okrutnik jednak podświadomie czując, że coś się święci, przebudził się, a spostrzegłszy brak kluczy, chwycił sztylet i również ruszył do podziemi. W wyniku szarpaniny z córką i zakochanym w niej młodzieńcem zatoczył się i wpadł w objęcia swojej nieszczęsnej skrzyni. Wieko błyskawicznie zatrzasnęło się, a ze szczelin pociekła krew. Nim jednak skonał, zdążył przekląć córkę, która od tamtej pory błąka się po uniwersyteckich korytarzach i straszy studentów.
Eliza Czyżewska,Jakub Wolski/udm/if
[
]( http://bezdroza.pl/ksiazki/wroclaw-przewodnik-celownik-wydanie-1-eliza-czyzewska-jakub-wolski,bewro1.htm )
Oficjalne wydanie internetowe Wydawnictwo Bezdroża: www.bezdroza.pl