Seul - miasto tropem mieszkańców
Lubię w tym mieście zaglądać pod podszewkę. I odkrywać trochę inny Seul – obdrapany, łuszczący się, pachnący owocami morza. W którym po świątyniach chodzą duchy, a na zboczach góry z wojskową bazą mieszkają szamanki - Katarzyna Boni ze stolicy Korei Południowej.
17.11.2015 | aktual.: 25.11.2015 13:54
Seul prawdziwy - podziemne łaźnie
Stoi nade mną rozebrana do samych majtek starsza kobieta. W ręce trzyma drucianą myjkę. Oblała mnie i plastikowe łóżko, na którym leżę, wodą z wiadra. I zaczyna szorować. Coraz mocniej, coraz bardziej zdumiona – ale i zachwycona! – tym, ile ze mnie schodzi skóry. Po pierwszym peelingu w koreańskiej łaźni wszyscy powtarzają, że nie wiedzieli, że mają aż tyle warstw do zdarcia.
W tej podziemnej łaźni, w której moja skóra zamienia się w delikatną skórę dziecka, wszystko jest przaśne. Baseny z gorącą wodą wyłożone wyszczerbionymi kafelkami. Sauna przesiąknięta zapachem suchego drewna i potu. Gdybym chciała, mogłabym tu zostać na noc. Koreańskie łaźnie oferują noclegi – są oddzielne pokoje dla kobiet i dla mężczyzn, a czasem także dla chrapiących. Śpi się na podłodze – do niedawna tak spało się w całej Korei.
Zaskoczyło mnie to miejsce. Zużyte, ledwo oświetlone. Inne niż to, co widziałam za dnia na powierzchni. Tam królują błyszczące witryny, sklepy z modnymi ciuchami i kawiarnie o niezbyt wyszukanych nazwach: Coffee Factory, Coffee Lab, Only Coffee. To Seul cudu ekonomicznego. Seul, który w ciągu czterdziestu lat z miasta, gdzie połowa ludności mieszkała na ulicy (po wojnie prawie 250 tysięcy budynków było w ruinie), stał się czwartym pod względem bogactwa miastem na świecie. To Seul, w którym na jednym kilometrze kwadratowym żyje 17 tysięcy ludzi. To Seul nowoczesny i potężny – ma PKB takie jak Francja. To również Seul bardzo przyjemny. Można wędrować całe dnie, od jednej kafejki do drugiej, z coraz większą liczbą toreb z zakupami. Na szczęście są tu też takie miejsca jak podziemne łaźnie, w których miasto przestaje być tylko przyjemne, a zaczyna być interesujące.
Seul - święta góra
Metrem odjeżdżam jakieś dziesięć minut od centrum. Przechodzę między blokowiskami i wychodzę na drogę prowadzącą na górę Inwangsan. Mijam zachowane fragmenty murów miejskich z XIV w., które ponad sto lat temu zburzyli Japończycy, po wcieleniu Korei do imperium japońskiego. Oprócz resztek murów po najeźdźcach zostało też więzienie Seodaemun przekształcone dzisiaj w muzeum. Są w nim cele, narzędzia tortur i pokój straceń. Wieszano w nim protestujących Koreańczyków. Walczący o niepodległość mieli w mieście swoje kryjówki. Między innymi w buddyjskiej świątyni Inwangsan na zboczach góry, na którą właśnie się wspinam. Szlak prowadzi przez las, czasem wychodzi na odsłoniętą powierzchnię, przechodzi przez świątynne tereny. Gdzieniegdzie widzę szałasy. Żyją w nich szamanki, zgromadzone blisko jednego z głównych chramów, Guksadang, wybudowanego na świętej górze Seulu w sekrecie w 1925 r., po tym jak Japończycy zniszczyli szamanistyczne budynki w innej części miasta. Do dzisiaj odbywają się tu rytuały _ gut _ –
z gardłowymi śpiewami, tańcem i dźwiękiem bębnów niosącym się przez las.
Im wyżej wchodzę, tym widok staje się coraz bardziej niezwykły. Pod moimi stopami rozciąga się królewskie miasto. Otoczone ze wszystkich stron górami, z których najwyższa to Bukhan, ze szczytem wznoszącym się na ponad 800 m n.p.m. U ich podnóża wielkie obszary zajmują królewskie pałace – budowane przez panującą pięćset lat dynastię Joseon. Królowie przestrzegali zasad _ pungsu _, inspirowanego po trosze _ feng shui _, ale pochodzącego z tradycyjnych koreańskich przekazów. Pięć królewskich pałaców – drewnianych budynków otoczonych wielkimi placami i długimi murami – to dziś jedne z największych atrakcji Seulu. Gyeongbokgung * jest najważniejszy, a najciekawszy – *Changdeokgung. Na jego tyłach rozciąga się tajemniczy ogród. Kiedyś wstęp do niego miała tylko królewska rodzina. Dzisiaj można tu wejść z przewodniczką ubraną w tradycyjny strój hanbok. Spod długiej, prostej sukni, ozdobionej króciutkim żakietem, wystają jej adidasy.
Widok z gór ciągnie się dalej niż królewskie pałace. Dobrze widać centralne wzniesienie Namsan z wieżą telekomunikacyjną – ikoną Seulu. A wokół rozciąga się szaro-błękitne miasto, z wieżowcami odbijającymi palące słońce. Kiedy próbuję wspiąć się jeszcze wyżej, natrafiam na wojskowy posterunek. Dalej nie pójdę. Stąd Korea Południowa obserwuje Koreę Północną. Mogę tylko zejść drogą wzdłuż muru ogradzającego wojskową bazę do miejsca, z którego można patrzeć na drugą połowę koreańskiego półwyspu. Republika Korei i Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna są nadal w stanie wojny. Zawieszenie broni trwa od 1953 r.
Do miasta wracam przez iglasty las, który bez żadnego ostrzeżenia zmienia się w ruchliwą i głośną ulicę. Czuję się, jakbym wróciła z innego świata.
Tekst: Katarzyna Boni, www.podroze.pl