Wiedeń - miasto twórców
Mozart, Klimt? Nie tym razem. Przyglądam się współczesnemu Wiedniowi oczami bezkompromisowego architekta i młodych designerów. Król o pięciu skórach - tak mawiano o Friedensreichu Hundertwasserze. Znany wiedeńczyk był mistrzem w wielu dziedzinach - projektował nawet znaczki pocztowe. Ale zasłynął przede wszystkim jako architekt i malarz. Uważał, że człowiek ma pięć skór: naturalną, ubranie, następnie swój dom, środowisko społeczne i wreszcie - planetę. Od zawsze był indywidualistą - w 1948 r., jako dwudziestolatek, opuścił akademię sztuk pięknych, po zaledwie trzech miesiącach nauki. Jego znakiem rozpoznawczym stała się spirala - symbol początku i końca życia, a zarazem przeciwieństwo linii prostej, której Hundertwasser serdecznie nie znosił.
Co warto zobaczyć w Wiedniu?
Król o pięciu skórach - tak mawiano o Friedensreichu Hundertwasserze. Znany wiedeńczyk był mistrzem w wielu dziedzinach - projektował nawet znaczki pocztowe. Ale zasłynął przede wszystkim jako architekt i malarz. Uważał, że człowiek ma pięć skór: naturalną, ubranie, następnie swój dom, środowisko społeczne i wreszcie - planetę. Od zawsze był indywidualistą - w 1948 r., jako dwudziestolatek, opuścił akademię sztuk pięknych, po zaledwie trzech miesiącach nauki. Jego znakiem rozpoznawczym stała się spirala - symbol początku i końca życia, a zarazem przeciwieństwo linii prostej, której Hundertwasser serdecznie nie znosił.
Tekst: Maria Brzezińska, www.podroze.pl
Co warto zobaczyć w Wiedniu?
Skóra pierwsza, druga i trzecia. W zaprojektowanym przez artystę Kunst Haus Wien *nie znajduję nic, co pasowałoby do słowa "proste". Czarno-białą fasadę *Kolorowego Domu Sztuki *pokrywają nierówne kafelki układające się w chwiejną szachownicę. Rozstaw okien też nieregularny, trudno ocenić, ile kamienica ma pięter. Okna to dusza domu, nie mogą więc być takie same. Krętymi schodami wchodzę do sal wystawowych. Z obrazów wylewają się intensywne barwy. Na każdym wyraziste linie - giętkie, ruchliwe, jak w secesji płynnie przechodzą z jednego kształtu w drugi. Estetyka trochę jak z dziecięcego świata, bo taki też był *Hundertwasser. Marzyciel i dziecko natury. Dążył do harmonii między przyrodą a człowiekiem. Na balkonach sadził krzewy i drzewa, na dachach projektował ogrody. Uważał, że współczesna architektura nie daje ujścia fantazji człowieka.
Co warto zobaczyć w Wiedniu?
Wysiadam z metra po drugiej stronie rzeki, w Donau City. Są tu wielkie biurowce, swą siedzibę ma m.in. ONZ. Granatowy DC Tower - najwyższy budynek nie tylko Wiednia, ale i Austrii - odcina się na tle niebieskiego nieba. Wszędzie ostre cięcia, wielkie bryły szklanych domów, dużo betonu. Nie sposób się nie zgodzić z Hundertwasserem, że taka architektura jest bezduszna. Choć jedno miejsce mnie zaskoczy. Niska kubistyczna bryła przypomina obity blachą bunkier. Pierwsze zaskoczenie - że to kościół. Drugie - gdy wchodzę do środka. Wnętrze jest ciepłe. Podłoga, ściany i sufit wyłożone panelami z jasnego drewna. Okrągłe prześwity wpuszczają promienie słońca. Ławki jak w sali obrad, ustawione promieniście wokół pulpitu. Otwór w dachu ma kształt rany w boku Jezusa, ale oprócz krzyża, to jedyne nawiązanie do symboliki chrześcijańskiej. Ze względu na lokalizację - w miasteczku ONZ - kościół został tak zaprojektowany, by chrześcijanie innych wyznań nie byli przytłoczeni nadmiarem symboli katolickich,
a pracownicy mieli miejsce, które będzie ich integrowało.
Co warto zobaczyć w Wiedniu?
Wracam do centrum miasta. Przechadzam się po terenach wewnątrz Ringu, pierścienia otaczającego wiedeńską starówkę niczym Planty krakowski rynek. Większość budynków w pierwszej dzielnicy to monumentalne gmachy. Dla Hundertwassera wciąż pewnie zbyt zimne w swym wyrazie, ale mnie podoba się ich rozmach. Zresztą potężne fasady zmiękcza zieleń. Wkrada się wszędzie. Jest na równiutko przystrzyżonych trawnikach Placu Bohaterów (Heldenplatz), na którym Adolf Hitler ogłosił przyłączenie Austrii do Niemiec. Otacza 400 gatunków róż w jednym z najpiękniejszych ogrodów Wiednia - Volksgarten (na zdjęciu). Syci oko przed palmiarnią w Burggarten. Wspina się bluszczem na ściany domów na tyłach Dzielnicy Muzeów. Błyszczy w słońcu na liściach topoli, kiedy jadę moją holenderką nad Kanałem Dunajskim.
Co warto zobaczyć w Wiedniu?
Nie czuć tutaj męczącego zagęszczenia, jak w niektórych europejskich metropoliach. Rower, który dostałam w hotelu, idealnie nadaje się do przemierzania szerokich miejskich przestrzeni, jest ogromny. Kierownicę ma prawie tak wysoko jak harley, a z przodu wielką czarną skrzynkę. Wrzucam do niej hotelową torbę uszytą, zgodnie z panującym trendem upcyklingu, z plandeki po ciężarówce. Tak wyposażona śmiało ruszam odkrywać współczesny design Wiednia. Najpierw MAK, czyli Muzeum Sztuki Stosowanej. Całością poziomu -1 poświęconego wzornictwu zarządza MAK Design Lab. Wnętrze zostało zaprojektowane tak, by zwiedzający poczuł się jak... w supermarkecie. Andy Warhol mawiał, że "domy towarowe są trochę jak muzea", zaś MAK przekornie postanowiło odwrócić tę maksymę, by jeszcze bardziej zaangażować gości. Gdzieś pomiędzy zmyślnie zaprojektowaną łyżeczką do wyjmowania z filiżanki torebek herbaty a szklankami wyglądającymi jak zgnieciony jednorazowy kubek, odnajduję tabliczkę ze słowami dyrektora muzeum,
Christopha Thun-Hohensteina: "Wzornictwo ma podnosić standard życia. Musi pogodzić dążenia jednostek z długofalowymi potrzebami społeczeństwa, takimi jak ochrona natury i zrównoważony rozwój".
Co warto zobaczyć w Wiedniu?
Skóra czwarta i piąta. Podobne hasła przyświecają twórcom Gabarage Upcycling Design. Sklep i showroom znajduje się w samym sercu Freihausviertel, popularnej wśród wiedeńczyków dzielnicy, pełnej modnych barów i galerii. Artyści z Gabarage na nowo uzdatniają to, co najchętniej byśmy już wyrzucili. Ze starych książek powstają designerskie krzesła, z uszczelek - biżuteria, a z plandek - torby, łudząco podobne do tej, którą pożyczyłam dziś rano. Ale nie tylko przedmioty dostają drugie życie. W sklepie i przy wytwarzaniu produktów pracują ludzie, którzy w przeszłości byli uzależnieni od narkotyków lub wciąż są w trakcie leczenia. Gabarage pomaga im wrócić na rynek pracy. Martin Zanolin, młody projektant mebli, z którym spotykam się w dzielnicy 16, dopiero buduje swą pozycję zawodową, ale i na tym etapie bliska jest mu idea zrównoważonego rozwoju. Jego studio współpracuje z firmami, które zatrudniają osoby niepełnosprawne, korzysta z lokalnych materiałów i zatrudnia tutejszych rzemieślników. Martin
projektuje głównie meble drewniane. - Drewno mnie fascynuje. Nie znajdziesz dwóch takich samych kawałków - mówi. Klientów zachęca, żeby dotknęli mebli, poczuli fakturę, kształt, ciepło. - Wszystko mnie inspiruje. Dzieła sztuki, wzory, formy. Jaki jest popyt na nasze meble? Tworzymy zapotrzebowanie - uśmiecha się. - Tradycyjne stoły byłyby ciężkie, masywne, a nasze projekty są lżejsze, mają delikatniejsze proporcje. Przyznaję, drewno nie jest zbyt popularne. Ale chcemy przywrócić je do łask.
Co warto zobaczyć w Wiedniu?
Kiedy zaczął wytwarzać rękojeści do roweru, oczywiście z drewna, nie było łatwo przekonać klientów do tej nowości. - Wiedeńczycy są dość krytyczni, nie podążają za byle trendem. Trudno utrafić w ich gusta - dodaje Martin. Po chwili dorzuca: - Lubią prywatność, nie da się ich rozgryźć za szybko. Może dlatego typowy wiedeńczyk nie zaprasza do siebie do domu, ale spotyka się w kawiarniach. Od XIX w. w Wiedniu króluje zasada, że obsługa nie nęka gości. Nad jedną kawą można przesiedzieć kilka godzin, a kelner jeszcze donosi darmową wodę. Trochę mi się to kłóci z dworską spuścizną, z elegancją i zamiłowaniem do tytułowania się (zdarza się, że na wizytówce ilość tytułów jest dłuższa niż samo imię i nazwisko). Tak samo dziwi mnie, że można być z jednej strony tak przyjaźnie nastawionym do ludzi, a zarazem tak zdystansowanym. Gościć w swym mieście Organizację Narodów Zjednoczonych, lecz wciąż pamiętać o żelaznej kurtynie. Z nabrzeża przy Schwedenplatz kilka razy dziennie pływają statki do Bratysławy (nie ma w
Europie dwóch bliżej siebie położonych stolic), ale na ich pokładzie nie spotka się wiedeńczyków. Nie wszystko jednak muszę rozumieć, by dobrze czuć się w tym mieście, jedną nogą wciąż tkwiącym w imponującej przeszłości, a drugą śmiało wkraczającym na nowe terytoria. Tak jak Friedensreich Hundertwasser. Konserwatysta w kwestiach politycznych, ale w sztuce niczym nieograniczony.
Tekst: Maria Brzezińska, www.podroze.pl