Polka mieszka w niezwykłym miejscu. "Kiedy wychodzi słońce, to nie robię obiadu"
Sabina Poulsen od 20 lat mieszka na Wyspach Owczych, prowadzi biznes turystyczny i działa na rzecz Polonii. W najbliższą niedzielę zasiądzie w pierwszej w historii polskiej komisji wyborczej na Wyspach Owczych. Zaraz potem wróci do obserwowania maskonurów. - Uwielbiam te słodkie maluchy, które są prawdziwym symbolem Fererów - mówi w rozmowie z WP.
Magda Bukowska: Złapałam cię w drodze z lotniska. Podobno w Kopenhadze byłaś w ważnej sprawie?
Sabina Poulsen: Tak, byłam w Kopenhadze, w polskiej ambasadzie, gdzie dopinałam temat wyborów. Do tej pory Polacy mieszkający na Wyspach Owczych, ale także odwiedzający nas turyści nie mogli uczestniczyć w wyborach. Teraz w końcu udało się to zmienić. 18 maja, kiedy Polacy będą wybierać prezydenta, my tutaj także oddamy swoje głosy.
Myślę, że to bardzo ważne, bo wielu z nas naprawdę wierzy, że to nasz patriotyczny obowiązek. Więc jako przewodnicząca komisji, serdecznie zachęcam wszystkich Polaków, którzy w dniu wyborów będą na wyspach, zapisujcie i się i głosujcie. Zapraszam do lokalu wyborczego w porcie w Torshavn.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Halo Polacy". Porównała życie w Polsce i na Maderze. "Cały czas wszystko było w biegu"
To świetne wieści, ale wiem, że inna sprawa cieszy cię równie mocno. Chodzi o maskonury, które wróciły na Wyspy Owcze. Podobno zawsze czekasz na ich powrót?
To prawda. Uwielbiam te słodkie maluchy, które są prawdziwym symbolem Fererów. Jednocześnie ich powrót to taki początek sezonu turystycznego, na który też zawsze czekam, więc cieszę się podwójnie, że już się pojawiły. Maskonury zawitały do nas pod koniec kwietnia i zgodnie z ptasim kalendarzem, który wisi u nas na lodówce, na którym są wszystkie terminy przylotów i odlotów poszczególnych gatunków, zostaną z nami do połowy sierpnia.
Wiele osób przyjeżdża na Wyspy Owcze właśnie po to, by zobaczyć te przepiękne ptaki?
Tak. I większość jest bardzo zdziwiona podczas pierwszego spotkania. Nie wiem dlaczego, ale mnóstwo ludzi wyobraża je sobie jako duże zwierzaki, tymczasem maskonury są malutkie. Można je zmieścić w dłoniach. Poza tym są przesłodkie. To takie połączenie miniaturki pingwina z papugą. Dodatkowo maskonury nie są przesadnie płochliwe, więc np. na Mykines, gdzie jest największa kolonia tych ptaków, jeśli zachowujemy ciszę, można je zobaczyć dosłownie z odległości kilku metrów.
Wcześniej można było podejść jeszcze bliżej, ale niestety część ludzi zachowywała się karygodnie, wchodzili między gniazda, zdarzało się, że były niszczone jaja, więc z troski o dobrostan maskonurów, zostały wprowadzone pewne restrykcje i wyznaczone obszary, na które nie wolno wchodzić. Wciąż jednak na wyspie możemy zobaczyć nawet tysiące maskonurów z bardzo bliska. Doskonale widać, jak dają sobie buziaki czy zjadają maleńkie rybki. Ludzie robią tam przepiękne zdjęcia.
Trzeba mieć szczęście, żeby je zobaczyć, czy one zawsze tam są?
To zależy. Na Mykines, gdzie jak wspomniałam, żyje największa kolonia tych ptaków, właściwie nie da się ich nie zobaczyć. Ale są też inne miejsca, gdzie można je spotkać. Np. ja najbardziej lubię obserwować maskonury na mojej wyspie Eysturoy. Najczęściej razem z moimi gośćmi wybieramy się wieczorami, tak ok. godz. 22 na Gjógv, koło wodospadu, gdzie zwykle gniazduje ok. 200 ptaków.
W dzień polują, a wieczorem wracają na skały i można je spokojnie podpatrywać. Warunek jest jeden, nie może z nami jechać mój Tomek (śmiech). Nie mam pojęcia, jak to działa, ale sprawdza się zawsze. Tomek jedzie na maskonury – nie ma ani jednego. Sprawdzone wiele razy. Jednego dnia jadę z gośćmi - ok. 200 ptaków, drugiego – to samo, trzeciego zabieram swojego faceta – ptaki znikają (śmiech). Kiedy goście, czy nasi znajomi pytają Tomka o maskonury, on zawsze opowiada, że widział jednego – w muzeum na Teneryfie (śmiech), a mieszka na Wyspach Owczych przeszło 20 lat.
Ale o innym takim przypadku nie słyszałam. Wszyscy moi goście, którzy chcieli obejrzeć maskonury, zawsze je spotykali i zawsze byli zachwyceni. Najsmutniejsze jest to, że maskonury są zagrożone wyginięciem. Kocham te ptaki i nie wyobrażam sobie Wysp Owczych bez tych cudownych maluchów.
Co jeszcze kochasz na Wyspach Owczych?
Mnóstwo rzeczy. Kocham piękne, ciepłe, słoneczne dni, które zdarzają się tu może pięć razy w roku. Odrobinę przesadzam, ale bardzo niewiele. Pamiętam, niedługo po moim przyjeździe na Wyspy Owcze, odwiedziłam znajomą i akurat była taka piękna pogoda. Żegnając się z nią, powiedziałam, że idę do domu gotować obiad, na co usłyszałam od niej takie słowa: "kochana, w takie dni jak dziś u nas się nie gotuje, nie sprząta domu, nie robi się nic, co nie jest absolutnie konieczne, leży się na tarasie i napawa chwilą".
Czytaj także: Doprowadzisz stewardesy do szału. "Przestań tak robić"
Zapamiętałam te słowa na zawsze i jak prawdziwa Fererka, kiedy wychodzi słońce i robi się ciepło, zalegam na tarasie i chłonę tę wspaniałą aurę. W takie dni nigdy nie ma u mnie obiadu. Kocham też mojego dziadka.
Zaskakujące wyznanie.
Tak, bo dziadek, oczywiście nie jest wcale moim dziadkiem, choć zawsze nazywa mnie wnusią. Jest dziadkiem nas wszystkich i prawdziwą legendą Wysp Owczych. Dziadek, czyli Hans Esbern Heinesen ma przeszło 80 lat, chodzi w fererskiej czapce, pięknie śpiewa i piecze wspaniałe gofry. Odwiedzają go ludzie z całego świata, jedzą jego wypieki i słuchają, jak pięknie opowiada o Fererach.
Potem dostaje od nich mnóstwo listów. Wiele osób w tych listach wysyła mu pieniądze, bo u dziadka nie można płacić kartą, ale on nikomu nie odmawia poczęstunku i zawsze mówi - spokojnie możesz mi wysłać pieniądze na konto albo pocztą. I ludzie naprawdę je wysyłają. To niesamowita osoba i zawsze zabieram do niego moich gości, by mogli go poznać.
Gdzie jeszcze zabierasz gości?
Wszystko zależy od tego, jakie są ich oczekiwania. Archipelag składa się z 18 wysp i każda ma wiele do zaoferowania. Na szczęście nie są od siebie specjalnie oddalone, odległość dzielącą te najbardziej skrajne pokonamy w 1,5 godziny. Do niektórych wysp jak np. na Mykines dostaniemy się tylko łódką lub helikopterem. Inne łączą promy lub mosty, a trzy wyspy połączone są podwodnymi tunelami. Możemy więc wygodnie poruszać się między wyspami.
Pierwsza z obowiązkowych atrakcji znajduje się tuż koło lotniska, więc większość gości od niej zaczyna odkrywanie wysp. To jezioro Sørvágsvatn czyli tzw. Latające Jezioro. Dzięki złudzeniu optycznemu naprawę sprawie wrażenie, że unosi się nad oceanem. Innym miejscem, które trzeba zobaczyć jest wodospad Bøsdalafossur, który wpada wprost do oceanu. To taki ikoniczny obrazek z Wysp Owczych z malowniczą wioską w tle.
Trzeba też przejść się po czarnej plaży, przy której mieszka dziadek Hans. Na tej plaży znajdują się dwie słynne skały igliczne – Olbrzym i Wiedźma. Mam do nich osobisty sentyment, bo jestem pierwszą Polką na świecie, która stanęła na szczycie Olbrzyma.
Kolejny punkt, którego nie można przegapić to Latarnia Morska Kallur na wyspie Kalsoy. To właśnie w tym miejscu zginął James Bond w filmie "No time to die". Znajduje się tu nawet pomnik sławnego agenta i wszyscy, którzy tu przybywają, zadają sobie pytanie, gdzie jest Bond? No oczywiście trzeba też obejrzeć maskonury, ale o tym już rozmawiałyśmy i zrobić sobie zdjęcie przed jednym z fererskich igloo.
Fererskie igloo?
Kilkadziesiąt lat temu powstał pomysł zbudowania takich obiektów turystycznych na wyspie, ale jego potencjał nie został wykorzystany. Mimo to ludzie bardzo chętnie odwiedzają te stare budowle i robią sobie przed nimi zdjęcia. W tym roku razem z moją wspólniczką Kasią postanowiłyśmy wrócić do tego pomysłu. Skontaktowałyśmy się z tym samym architektem i już w tym roku będziemy stawiać trzy pierwsze drewniane igloo, z dachami porośniętym trawą.
To będzie nie tylko malownicze, ale przede wszystkim ekologiczne rozwiązanie, bo to bardzo ważne, żeby turystyka, która zaczyna się u nas rozwijać, była jak najbardziej eko. Zależy nam też, by z igloo można było oglądać zorze, których w tym roku mieliśmy naprawdę sporo i myślę, że może to być ciekawa propozycja dla turystów, którzy chcą nas odwiedzić zwłaszcza zimą.