Magiczny spacer po kaszubskich lasach. "Nigdy nie znalazłem poroża, chociaż spędziłem tu lata"
Zimowy las jest miejscem wyjątkowym. Nie tylko dlatego, że w białej szacie prezentuje się zjawiskowo, przywodząc na myśl baśniową Narnię. Zimą las odkrywa wiele swoich tajemnic. A jeśli do tego wyruszymy w doskonałym towarzystwie i wybierzemy okolicę, gdzie czekają dodatkowe atrakcje, to mamy przepis na idealną zimową wędrówkę.
Artykuł jest częścią zimowej edycji cyklu Wirtualnej Polski "Jedziemy w Polskę". Wszystkie reportaże publikowane w ramach akcji są dostępne na jedziemywpolske.wp.pl
Moim przewodnikiem zgodził się być emerytowany wieloletni rzecznik prasowy Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Gdańsku Jacek Leszewski, który okolice Amalki zna jak własne podwórko.
Co się kryje w starym młynie?
W Gdańsku śniegu już prawie nie ma, jednak na Kaszubach ciągle biało. Już droga do Amalki to prawdziwa uczta dla oczu. Od Kartuz do Sulęczyna i potem do sąsiadującej z nim niewielkiej Amalki szosa wije się wśród pokrytych śniegiem morenowych wzgórz, co chwilę jedziemy brzegiem zamarzniętego jeziora. Co jakiś czas można wypatrzyć wędkarzy nieruchomo stojących nad przeręblami. W lód wrzynają się drewniane pomosty. Jest pięknie, a przecież to dopiero preludium.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tłumy w polskim kurorcie. Do restauracji i kawiarni ustawiały się kolejki
Spotykamy się pod starym młynem. Wiele razy widziałam ten budynek, będąc w okolicy i spływając Słupią. Dziś wygląda jednak inaczej. - Został kupiony przez trzech braci z Poznania, artystów. Zaczęli już remont, dlatego wygląda inaczej - wyjaśnia Jacek Leszewski. Nie jestem zaskoczona, że to wie. Znamy się od blisko 20 lat i "od zawsze" jest skarbnicą opowieści o ciekawych miejscach. Zaskakuje mnie dopiero, kiedy wyjmuje z kieszeni klucze i mówi, że nasz spacer możemy zacząć od wizyty w młynie.
Po drodze opowiada historię starego młyna w Amalce i wspomina dawnych właścicieli.
- Do czasu wkroczenia wojsk radzieckich podczas II wojny światowej, należał do niemieckiej rodziny. Po zakończeniu wojny został oczywiście upaństwowiony, ale jeszcze do lat 60. pełnił swoją funkcję - wspomina Jacek Leszewski. - Kiedyś wyglądał też inaczej. Do szczytu przylegał dom mieszkalny, ale widać młynarzowi było w nim za ciasno, bo ta część budynku została rozebrana, a kilkadziesiąt metrów dalej został zbudowany wolnostojący dom, do którego się przeprowadził.
Wchodzimy do młyna. Nigdy wcześniej w nim nie byłam, ale od razu widać, że nowi właściciele włożyli tu mnóstwo pracy. Młyn ma nowy dach, orynnowanie, znaczna część zyskała nową, drewnianą elewację. W środku czyściutko.
- Kilka ciężarówek gruzu i śmieci chłopaki stąd wywieźli. Ja jeszcze pamiętam, jak na tym piętrze (wskazuje na pierwszą kondygnację) stały meble, bo poprzedni właściciel, zrobił tu takie letnie mieszkanie dla swojej żony. Ale ona tego miejsca nigdy nie lubiła i młyn przez lata stał opuszczony - wspomina Leszewski.
Młyn wewnątrz jest właściwie pusty, choć zachowały się części oryginalnej maszynerii. Przechodzimy na kolejne piętra, zaglądamy do pięknie odkopanej i odbudowanej piwnicy. - Podobno szedł tu kiedyś tunel łączący go z domem – opowiada mój rozmówca. – Ale nie udało się tego potwierdzić, więc to chyba tylko taka legenda.
Skoro już jesteśmy w młynie, to schodzimy też nad rzekę. Można odnieść wrażenie, że Słupia leniwie opływa stary budynek. Wystarczy jednak przejść kilkadziesiąt metrów dalej z jej biegiem, by zobaczyć, że rzeka wcale się nie leni i całkiem wartko gna w kierunku Sulęczyna.
Sezon na poroże
Zostawiamy rzekę i ruszamy do lasu. Po kilku minutach wędrówki dochodzimy do ambony. Wchodzę na górę, żeby sprawdzić, czy wypatrzę jakieś zwierzęta. Jestem w połowie drabinki, kiedy kilkadziesiąt metrów od nas przebiegają trzy sarny.
- Kozy - wołam z góry, bo żadna nie ma poroża.
- Jesteś pewna? Pamiętaj, że mamy koniec lutego, koziołki mogły już zrzucić poroże - odpowiada Jacek Leszewski. Faktycznie, o tym nie pomyślałam. A zwierzęta przebiegły na tyle szybko, że nie zdążyłam im się przyjrzeć, więc kwestia płci pozostaje nierozstrzygnięta.
Kiedy schodzę na dół, wracamy do tematu poroży. - Sezon łowiecki już się kończy, teraz zaczyna się złoty czas dla zbieraczy. Poroże potrafi kosztować nawet kilkaset złotych i w lasach państwowych można je legalnie zbierać, o ile nie znajdziemy ich na terenie rezerwatu lub parku narodowego - wyjaśnia były rzecznik RDLP w Gdańsku.
Bez zastanowienia zaczynam się rozglądać dookoła. Mój towarzysz się śmieje. - Szukasz? Powodzenia. Ja nigdy nie znalazłem w lesie poroża, choć spędziłem tu lata. To jednak nie grzyby. Może łatwiej pójdzie z nimi. Na niektóre gatunki grzybów jest teraz sezon, ale na tym się nie znam, więc o zimowych grzybach nie będę ci opowiadał - dodaje rozbawiony.
Nie znajdujemy ani poroża, ani grzybów. Widzimy za to dziesiątki tropów saren. Towarzyszy nam też mnóstwo ptaków. Migają w koronach bezlistnych drzew. Śpiew wypełnia cały las, a w pewnym momencie wypatrujemy wysoko na niebie dużego drapieżnika.
- Za mały na bielika, może myszołów - ocenia Jacek Leszewski. - Ale bielików jest w ostatnich latach naprawdę dużo i nie trzeba mieć wcale wyjątkowego szczęścia, żeby na nie trafić. Pokażę ci zdjęcie sprzed miesiąca - para bielików szybująca nad żurawiami.
Rozmowa schodzi na żurawie. W tym roku przyleciały bardzo szybko. Moje "domowe", żerujące na polu tuż za moim ogródkiem, też już zafundowały mi kilka głośnych pobudek. - Zimy są łagodne i żurawie wracają bardzo wcześnie. W tym roku pierwszy raz spotkałem je 30 stycznia. Teraz, jak zrobiło się chłodniej i tutejsze łąki i bagna zamarzły, poleciały prawdopodobnie w stronę nadmorskich zbiorników i rozlewisk, ale za kilka dni pewnie znów się pojawią - dodaje mój towarzysz.
Karmić trzeba umieć
Spacerujemy po lesie, słuchamy ptaków, wypatrujemy śladów - rozmawiamy o zwierzętach zimą. Znajdujemy w lesie lizawkę. - Specjalna, wzbogacona sól wystawiana jest po to, by pomóc uzupełnić skąpą zimową dietę w niezbędne składniki mineralne. Woda z opadów atmosferycznych rozpuszcza sól i ścieka po słupku, na którym umieszczony jest pojemnik z solą, jest chętnie zlizywana przez zwierzynę - wyjaśnia Jacek Leszewski.
Trafiamy też na miejsce, gdzie wykładany jest pokarm. Na śniegu leżą jeszcze resztki siana i ziaren. - Leśnicy i myśliwi regularnie dokarmiają zwierzynę. Czasem ustawiają takie klasyczne paśniki, czasem - tak jak tu - po prostu ją wykładają w wyznaczonych miejscach. Często do takich akcji zapraszają też dzieci czy młodzież z okolicznych szkół, żeby edukować je, w jaki sposób i czym dokarmiać sarny i inne zwierzęta - przede wszystkim ptaki – opowiada.
To ważne, bo ludzie, chcąc zrobić coś dobrego, często popełniają kardynalne błędy i nieświadomie narażają ptaki na niebezpieczeństwo. - Najgorszym, co możemy podrzucać zwierzakom, zwłaszcza ptakom, jest oczywiście chleb. Nie róbmy tego. Postawmy na ziarna, a jeśli wiemy, jakie gatunki do nas przylatują, sprawdźmy, co jest najlepsze dla tych konkretnych ptaków i przygotujmy odpowiednią karmę. Pamiętajmy też, że jeśli przyzwyczaimy ptaki do karmienia, to powinniśmy podawać im jedzenie do końca sezonu zimowego – dodaje.
Czytaj także: Śmiertelne niebezpieczna moda w Tatrach. "Pół biedy, gdy dorośli robią idiotyczne rzeczy"
Zbliża się wiosna, śnieg zaczyna topnieć. Ale wciąż jeszcze można zobaczyć las w zimowej szacie, warto więc wykorzystać ostatnie dni ferii i wybrać się na taki spacer.