Polka w Tajlandii. "Musiałam zacząć od zera, nie obyło się bez łez"
Anna Kapyś siedem lat temu zamieszkała z rodziną w Tajlandii. Decyzja o przeprowadzce nie była łatwa, ale z czasem zaprocentowała. - Nie obyło się bez łez, ale dziś już wiem, że to była najlepsza decyzja w moim życiu - opowiada w rozmowie z WP.
Magda Żelazowska: Z Polski do Londynu, a stamtąd do Tajlandii - kilka razy w życiu zmieniałaś otoczenie. Która z tych zmian okazała się najbardziej radykalna?
Anna Kapyś: Z Polski do Londynu przeprowadzałam się w młodym wieku i łatwiej było mi podjąć decyzję o wyjeździe. W Polsce miałam słabo płatną pracę, a wtedy w Anglii mieszkało kilku moich znajomych i chwalili sobie życie w tym kraju. Przeprowadzka do Tajlandii była trudniejsza: bardzo lubiłam mój styl życia w Londynie, miałam swoje miejsca, znajomych, świetną pracę. Musiałam zacząć od zera, odnaleźć się w innej kulturze i zmienić zawód. Nie obyło się bez łez, ale dziś już wiem, że to była najlepsza decyzja w moim życiu.
Z europejskiej metropolii trafiłaś na tajską prowincję. Wiedziałaś, czego się spodziewać?
Zupełnie nie. Wiedzieliśmy, że będziemy mieszkać w prowincji Chonburi na południowym wschodzie kraju, a najbliższym miastem będzie Pattaya (owiana złą sławą stolica seksturystyki). Nikt nie powiedział nam jednak, że w naszej okolicy nie będzie żadnego sklepu ani restauracji, do których można iść pieszo. Na początku było to dla mnie dużym problemem, bo w Londynie poruszałam się głównie transportem publicznym. Zrobiłam prawo jazdy na motor i potem mogłam już jeździć na zakupy na lokalny targ. Nasza okolica mocno się rozwinęła przez ostatnie siedem lat – teraz większe zakupy mogę robić online, a kiedy muszę jechać gdzieś dalej np. na lotnisko, korzystam z taksówek, które są w Tajlandii bardzo tanie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Halo Polacy". Porównała życie w Polsce i na Maderze. "Cały czas wszystko było w biegu"
W Tajlandii mieszkasz od siedmiu lat. Dobrze się tam czujesz? Z czasem przywyka się do różnic?
Żyje mi się tu bardzo dobrze. Przez większość roku mamy dobrą pogodę – nawet w porze deszczowej, która z czasem stała się moją ulubioną porą roku. Latem może być za to bardzo ciężko, bo odczuwalne temperatury przez dużą wilgotność powietrza sięgają tu nawet 46 st. C. Od kwietnia do czerwca raczej nie wychodzimy z domu między 9 a 17, nie mówiąc już o uprawianiu sportów na zewnątrz (chyba że wodnych).
Podoba mi się to, że wszelkiego rodzaju usługi są świadczone na wysokim poziomie. Jeżeli ma się dobrą pracę, można tu świetnie żyć. Mam panią, która sprząta mi dom – nazywa się je tutaj mae baan (mama domu) – nie mogłabym sobie na to pozwolić mieszkając w Londynie. Życie w Tajlandii jest też bardzo wygodne dla rodzin z dziećmi – usługi niani, która może nam też ugotować coś pysznego, są naprawdę bardzo tanie. Nie przywykłam jedynie do kuchni tajskiej i nawet po siedmiu latach w tym kraju nie jestem w stanie jeść tak pikantnie jak miejscowi.
W Tajlandii zaczęłaś pracować jako nauczycielka. Jak odnalazłaś się w tym zawodzie?
Dziś nie wyobrażam już sobie wykonywać żadnej innej profesji – uwielbiam uczyć. Może zabrzmi to jak pusty frazes, ale Tajlandia pozwoliła mi odkryć moje powołanie. Zawód nauczyciela cieszy się tu dużym szacunkiem. Można to zaobserwować np. podczas Wai Kru – dnia nauczyciela, kiedy dzieci w ramach tutejszej tradycji podchodzą do nauczycieli na kolanach, żeby ofiarować im kwiaty. Moja szkoła jest szkołą międzynarodową – uczę dzieci z wielu azjatyckich krajów. Podoba mi się to, bo zawsze byłam wielojęzyczna, a obecność tak wielu kultur w jednym miejscu jest fascynująca. Na początku było mi trudno, nowa praca mnie stresowała i czasami stresuje nadal, ale daje również ogromną satysfakcję i wspaniałe wyzwania każdego dnia.
Tajlandia to raj dla turystów, łatwo zamarzyć o zamieszkaniu tam na stałe. Czego warto być świadomym przed taką decyzją?
Na pewno tego, że póki nie mamy obywatelstwa i przebywamy tu na wizie, przepisy w każdej chwili mogą się zmienić, a my będziemy musieli opuścić kraj. Ta niepewność towarzyszy każdemu emigrantowi w Tajlandii, ale ludzie raczej o tym nie myślą.
Należy również uważać z zakupem nieruchomości. Niestety jest coraz więcej firm, które żerują na tym, że obcokrajowiec nie zna obowiązującego tutaj prawa i chcą mu sprzedać dom. Jeśli ktoś ma w planach taki zakup, lepiej najpierw skonsultować się z tutejszym prawnikiem. Należy też pamiętać o ubezpieczeniu – wszystkie piękne szpitale, które ludzie pokazują w mediach społecznościowych, są piekielnie drogie. To samo dotyczy szkół dla dzieci. Te międzynarodowe to koszt nawet do miliona bhatów za rok za dziecko (ponad sto tysięcy zł). Przed decyzją o przeprowadzce warto zrobić sobie plan i go przetestować - przyjechać tu na kilka miesięcy i zobaczyć, czy życie tu nam odpowiada.
Znamy Tajów od strony usług turystycznych. A jacy są jako sąsiedzi, znajomi, współpracownicy?
Tajowie są fantastyczni – mili i pomocni. Ludzie tutaj to prawdziwy soft power tego kraju. Lubię mówić, że działa tu coś, co nazywam "tajską magią" – kiedy jesteś w tarapatach nie panikuj - ktoś ci zawsze pomoże. Przykład: chcieliśmy ostatnio wypożyczyć motor, a w mieście były tylko dwie wypożyczalnie. W jednej nie było już dostępnych pojazdów, a druga była zamknięta bo akurat świętowaliśmy Songkran – tajski Nowy Rok. Bardzo mnie to zmartwiło, bo mieliśmy już zarezerwowany pensjonat poza miastem, a nie mamy prawa jazdy na samochód. Zdesperowana zadzwoniłam do właściciela zamkniętej wypożyczalni z prośbą, by ją dla nas otworzył. Powiedział, że go nie ma w mieście. Po 20 minutach oddzwonił - znalazł dla nas dwa motory.
Niestety nie mam jednak w Tajlandii przyjaciół – być może dlatego, że z wiekiem coraz trudniej zawierać nowe znajomości. Poza tym Tajowie są raczej wycofani w kontaktach z farangami (białymi). Z Tajami fajnie się pracuje, bo lubią żarty i w pracy są raczej wyluzowani. Gorzej, kiedy trzeba nimi zarządzać. Kolega, który był tu managerem w fabryce chemikaliów, nieraz zmuszony był świecić oczami za błędy swoich podwładnych. Narzekał również na bardzo utrudnioną komunikację, bo Tajowie mają bardzo mocno zakorzenioną hierarchię i zamiast powiedzieć szefowi wprost, że mają problem, wolą owijać w bawełnę.
Czy tajska kuchnia i styl życia pomagają żyć zdrowiej, bardziej bezstresowo czy wprost przeciwnie? Rozmawiałam kiedyś z Polką mieszkającą w Nepalu i zupełnie inaczej wyobrażała sobie tamtejszą dietę i codzienność.
Styl życia na pewno tak – chociażby tak popularne tutaj masaże, które są tanie i łatwo dostępne, dużo słońca, a także nieprzejmowanie się nieistotnymi sprawami "mai pen rai" – mówią Tajowie, "nie przejmuj się, nie ważne".
Natomiast jeśli chodzi o kuchnię, to choć pyszna, niestety nie jest zdrowa. Tajowie używają bardzo dużo cukru. Jako przyprawa jest on w każdym daniu. Najgorsze jednak są słodkie napoje które piją na potęgę – słodzi się tu cukrem, syropem gluzkowo-fruktozowym i skondensowanym mlekiem, a czasami wszystkim naraz. Smaży się na słabych tłuszczach, potrawy często są bardzo słone i pikantne. Tajowie uwielbiają też fast foody oraz różnego rodzaju przetworzone przekąski typu parówki z grilla. Dużym problemem jest cukrzyca i otyłość. Mam wrażenie, że jest tu mniejsza świadomość zdrowego stylu życia niż np. w Europie. Chociaż to również się zmienia.
Tajlandia to wasz adres na stałe czy planujecie kolejne?
Na razie planujemy zostać tutaj na kolejny dwuletni kontrakt, a co dalej? Czas, a także praca i możliwości dalszego rozwoju pokażą. Nawet jeśli zmienimy kraj, to Tajlandia na zawsze pozostanie moim domem.