Spotkał ich w Tatrach. "Wiem, że są osoby, które by tę trasę zrobiły, ale nie ta brygada"
O sporym szczęściu może mówić grupa turystów, która wybrała się na wędrówkę przez Tatry, całkowicie zdając się na podpowiedzi aplikacji w swoich telefonach. Trasa, którą wyznaczył im Google Maps była niedorzecznie długa i bardzo trudna. Los się jednak do nich uśmiechnął.
Sytuację, jaka zdarzyła się w Tatrach, opisał przewodnik górski, Szymon Stoch, na swoim profilu na Instagramie.
Osiem osób na szlaku
"Wracam z klientami z Koziej Przełęczy i na progu Zmarzłego Stawu mijam grupę turystów — najprawdopodobniej z Ukrainy, Białorusi albo Litwy (nie zdążyłem ogarnąć). Osiem osób, w tym troje małych dzieci (5-7 lat ). Tylko dwoje z nich miało jako takie ubranie górskie, reszta w jakichś dziwnych mokasynach, z torebkami pod ręką i butelką wody" - czytamy we wpisie.
Jak się okazało po chwili rozmowy łamaną angielszczyzną, grupa wybrała się na wycieczkę w jedno z najpopularniejszych miejsc w polskich Tatrach, czyli do Morskiego Oka.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nagle wyszedł na szlak. Wszyscy chwycili za telefony
"Podchodzę i pytam jednego chłopaka, który trochę rozumiał po angielsku, dokąd zmierzają.
Odpowiada:
– Na Morskie Oko.
Patrzę na nich i pytam:
– Ale że stąd?!
A on pokazuje mi Google Maps, które prowadziło ich z Kuźnic przez Boczań, Halę Gąsienicową, Zadni Granat, Żleb Kulczyńskiego, Pięć Stawów, Świstówkę Roztocką — i na koniec do Morskiego Oka".
Ekstremalne doświadczenia
Choć osobom, które nie znają gór, wyznaczona przez Google Maps trasa nie wydała się dziwna, każdy kto ma jakieś doświadczenie w wędrowaniu po górach wie, że jest to szlak ekstremalnie trudny i okrężny. Zwłaszcza dla niedoświadczonych i średnio przygotowanych turystów, wśród których jest aż troje małych dzieci.
O tym, jaka to trasa, świadczy obszerny wpis zamieszczony w jednym z komentarzy pod postem Stocha.
"Miałem podobną sytuację – pierwszy raz w życiu byłem w górach z dziewczyną i postanowiliśmy pójść nad Morskie Oko (jestem z Białorusi). Na mapach Google pokazywało fajną trasę z Kuźnic do Morskiego Oka… haha" - relaconuje internauta. - "Pogoda też nie była najlepsza – lekki deszcz, mgła. Kiedy dotarliśmy do Czarnego Stawu, zaczęliśmy trochę wątpić w trasę, ale pomyśleliśmy, że najgorsze już za nami. Mapa prowadziła nas przez Żleb Kulczyńskiego, więc poszliśmy dalej".
Ciąg dalszy historii staje się coraz bardziej dramatyczny.
"Kiedy dotarliśmy do odcinka z łańcuchami, zrobiło się naprawdę strasznie, ale nie chcieliśmy się już cofać. A przez złą pogodę nie widzieliśmy nawet, ile nam zostało – widoczność była dosłownie na 10 m. Jakoś przeszliśmy ten fragment z łańcuchami, ale kiedy dotarliśmy do rozwidlenia z Kominem, naprawdę się przestraszyliśmy i nie wiedzieliśmy, co robić – nie było tam zupełnie ludzi, a powrót wydawał się nierealny, bo zbocze wyglądało bardzo stromo".
Pomoc przyszła na czas
"Zatrzymaliśmy się, żeby złapać oddech, i wtedy usłyszeliśmy głosy. Z góry schodził starszy pan, który szedł dalej na Krzyżne. Doradził nam, żebyśmy zeszli, a kiedy zrozumiał, że sami sobie nie poradzimy, pokazał nam, jak bezpiecznie zejść z góry i odprowadził nas aż do Dolinki Koziej. Wszystko skończyło się dobrze, ale mogło być inaczej" - kończy wpis internauta.
Turyści, których spotkał Szymon Stoch, mogą również mówić o sporym szczęściu - przewodnik tatrzański wyznaczył im nową trasę, która bardziej przystawała do ich umiejętności oraz poziomu przygotowania do wspinaczki.
"Pokazałem mapę i… zmieniłem im cały plan wycieczki" - napisał. - "Wiem, że są osoby które by tę trasę zrobiły, no ale nie ta brygada" - skomentował na koniec Stoch.
Przewodnik przestrzegł: "Nigdy, ale to nigdy nie korzystajcie z Google Maps w Tatrach. "A chat GPT też niestety nie pomoże na szlaku" - dodał.
Źródło: Instagram Szymon_Stoch