Wybrałam się do Turcji. Tego się kompletnie nie spodziewałam
To od kilku lat absolutny numer jeden w biurach podróży. Prawie 2 mln Polaków wybrało Turcję jako cel wakacyjnego wyjazdu w zeszłym roku. Kusi ich przede wszystkim opcja all inclusive, która wyróżnia się tam świetnym stosunkiem jakości do ceny. Ale Turcja to dużo więcej niż wakacje nad basenem.
Turcja to świetny pomysł na wypad w drugiej połowie września i w październiku. W przyszłym tygodniu na wybrzeżu ma być od 29 do 31 st. C i pełne słońce. To idealne miejsce na przedłużenie lata. Do wyboru mamy wiele dużych kurortów, ale też ukryte perełki, które kuszą magicznym klimatem, a jedną z nich jest Kaş.
Wyjątkowa strona Turcji
Nie jestem fanką all inclusive, a z tym kojarzyła mi się Turcja, więc omijałam ją w wakacyjnych planach. Gdy jednak dostałam propozycję wypadu do Kaş, po szybkim researchu, nie zastanawiałam się ani chwili. Widoki i atrakcje zapowiadały się wspaniale.
Kilka dni w Kaş okazało się ogromnym zaskoczeniem. Zdecydowanie odczarowały mi Turcję, którą niesłusznie zamknęłam w szufladce "kierunek all inclusive".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Turkusowa woda i rajskie widoki. Nieodkryty przez Polaków zakątek w ukochanym wakacyjnym kraju
Kaş znajduje się w prowincji Antalya, kojarzonej z imprezową Riwierą Turecką, gdzie przeważają kurorty z długimi plażami i dużymi hotelami, często wręcz całymi resortami z aquaparkami. Klimatem miejscowości dużo bliżej jednak do Wybrzeża Egejskiego, czyli części graniczącej z Grecją. Charakteryzuje się ona urozmaiconą linią brzegową, pełną zatok i wysepek. Jest bardzo zielono i pagórkowato, a hotele są mniejsze i wkomponowane w krajobraz. I takie jest też Kaş, choć formalnie do Wybrzeża Egejskiego nie należy.
Bliżej jest tam nawet z lotniska w Dalamanie (głównego w tej części Wybrzeża Egejskiego) niż z portu lotniczego w Antalyi. Trasa nie jest krótka - zajmuje niewiele ponad dwie godziny. Ani trochę mi się ona jednak nie dłuży, bo widoki za oknem są obłędne. Najpierw jedziemy wśród zalesionych pagórków, potem droga wiedzie wzdłuż wybrzeża. Po lewej stronie skaliste zbocze, po prawej widzę malownicze zatoczki i wysepki. Wkrótce zachód słońca, więc wszystko skąpane jest w ciepłym świetle. Bajka.
Do hotelu docieram już po zmroku, ale Ahmet, przewodnik, który będzie towarzyszył nam przez kilka dni, namawia jeszcze na wieczorny spacer po Kaş. Miasto tętni życiem, akurat trwa festiwal filmowy, więc dużo się dzieje, ale nie ma też męczących tłumów.
Uliczki wieczorową porą są niezwykle klimatyczne, nie mogę się już doczekać, kiedy zobaczę ja także za dnia. Ze zdziwieniem odkrywam, że słychać głównie język turecki. Nie ma tu turystów zagranicznych? - Kaş przyciąga sporo Turków, także młodych, którzy przyjeżdżają skuszeni życiem nocnym. Sam tu imprezowałam na studiach, całkiem niedawno - mruga okiem Ahmet.
Starożytne miasta - w Turcji jest ich aż 3 tys.
Następny dzień zaczynamy wcześnie - zaraz po śniadaniu czas na zwiedzanie. Powód jest prosty - im szybciej, tym chłodniej. Punkt numer jeden to Myra, jedno ze starożytnych miast wschodniej Licji. - Starożytnych miast mamy w Turcji ok. 3 tys. I to tylko te, o których wiemy. Wiele nie zostało jeszcze odkrytych - przyznaje Ahmet i dodaje, że w okolicy Kaş warto zobaczyć także Patarę.
Opłacało się wcześnie wyruszyć. W Myrze nie ma jeszcze turystów, więc klimat jest wyjątkowy. Największe wrażenie robi na mnie teatr rzymski, największy w Licji, ale też grobowce wykute w skałach, które przypominają miniaturowe świątynie przyklejone do stromych ścian.
Podczas wizyty w Myrze trzeba także koniecznie odwiedzić kościół św. Mikołaja w Demre, który widnieje także na liście UNESCO. Jego patronem jest biskup Miry, święty Mikołaj, który tutaj urzędował. Gdy opuszczamy jego mury, bucha na nas gorące powietrze - minęło już południe i jest bardzo ciepło.
Czas więc na kolejny punkt programu, czyli rejs na wyspę Kekova, gdzie podziwianie antycznych ruin można połączyć z kąpielami w morzu.
Wyspa Kekova i zatopione miasto
Wyprawę rozpoczynamy w sennym miasteczku Kaleüçağız. Przy niewielkiej marinie znajdują się klimatyczne restauracje, a na ulicach wylegują się w słońcu koty.
Po chwili płyniemy przez turkusowe zatoki i zachwycamy się niesamowitym odcieniem wody. Turcja z tej perspektywy nabiera jeszcze więcej uroku. Wycieczka statkiem to punkt obowiązkowy podczas pobytu na wybrzeżu.
W jednej z niewielkich zatoczek zatrzymujemy się na lunch, chętni wskakują do turkusowej wody, żeby spalić kalorie. Wszyscy jednak nie mogą się doczekać punktu kulminacyjnego wyprawy. Kekova słynie bowiem nie tylko z rajskiej wody, ale przede wszystkim zatopionego miasta.
- W starożytności, w wyniku trzęsienia ziemi, cała wyspa zapadła się kilka metrów. Do dziś można zobaczyć ruiny antycznego miasta. Część znajduje się pod wodą - można je dostrzec z łodzi, a część na powierzchni - opowiada Ahmet.
W jednej z zatok można się zatrzymać i popływać z widokiem na ruiny, co oczywiście z ochotą czynimy. Jesteśmy tam jedyni, więc atmosfera jest wyjątkowa.
Wracając do portu płyniemy wzdłuż wyspy i widzimy jeszcze więcej ruin. Widać zachowane łuki drzwiowe czy inne elementy.
Wracając do Kaleüçağız mijamy Simenę, gdzie znajduje się malowniczo położony zamek. Znajdują się tutaj także grobowce likijskie, jeden z nich wystaje z wody, więc można do niego podpłynąć.
Tureckie śniadanie - punkt obowiązkowy
Następnego dnia nie jemy śniadania w hotelu, bo pierwszym punktem programu jest wizyta w górach, gdzie w jednej z restauracji skosztujemy tradycyjnego tureckiego śniadania.
- Podczas pobytu w Turcji koniecznie trzeba skosztować lokalnego jedzenia. Jedną z największych atrakcji jest tureckie śniadanie, które bardziej przypomina piknik z przyjaciółmi czy rodziną - mówi Ahmet. - Otrzymujemy od 10 do 15 dań, które są podawane w niewielkich miseczkach - tłumaczy.
Tureckie śniadanie jest rzeczywiście prawdziwą ucztą dla zmysłów. Jest przepięknie podane, a porcje na miseczkach nie są za wielkie, więc można bez obaw wszystkiego skosztować.
Tego dnia wybieramy się jeszcze do starożytnego miasta Patara i na plażę Kaputaş, która znajduje się pomiędzy miejscowościami Kaş a Kalkan. Słynie z turkusowej wody i położenia między wapiennymi klifami. Żeby się na nią dostać, trzeba pokonać niemal 200 schodów, ale nagroda jest zacna.
Kaş to świetna opcja na wyjazd wczesną jesienią, ale ci, którzy nie zdążą wybrać się tam w tym roku, powinni rozważyć wyjazd w czerwcu. Wtedy w miasteczku odbywa się międzynarodowy festiwal filmowy, który z roku na rok zdobywa coraz większe uznanie. Projekcje festiwalowych filmów odbywają się w starożytnym teatrze (tak, Kaş też może pochwalić się starożytnym teatrem!), który oferuje cudowny widok na zatokę. Czy można wyobrazić sobie wspanialszy klimat na oglądanie świetnego filmu?
Polacy na razie nie odkryli Kaş
Mój pobyt w Turcji był pełen niespodzianek, ale nic mnie jednak chyba tak nie zaskoczyło, jak fakt, że przez cały pobyt nie trafiłam na ani jednego Polaka. Rodaków obecnie można spotkać w praktycznie każdym zakątku świata, nawet tych najbardziej odległych - od Azji po Amerykę Południową. W Europie nikogo to nie dziwi - na ulicach hiszpańskich, włoskich czy choćby maltańskich miast język polski słychać co chwilę.
W Turcji, która jest wakacyjnym numerem jeden, spodziewałam się więc tego samego. W Kaş i okolicy było jednak inaczej. Polskie biura podróży nie organizują tam wycieczek, więc to świetne miejsce dla osób, które lubią urlop organizować samodzielnie i unikają miejsc, w których króluje masowa turystyka.
Iwona Kołczańska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Niezależna opinia redakcji. Materiał został zrealizowany podczas wyjazdu zorganizowanego przez Ambasadę Turcji