Trwa ładowanie...
01-04-2010 15:29

Boliwijski raj

Stoimy na granicy peruwiańsko-boliwijskiej w Kasani (tylko łańcuch i ani żywej duszy), ośmioro śmiałków, o krok od spełnienia marzenia. Tylko ten racjonalny głos gdzieś mówi – poczekaj, pomyśl. Niewiele słyszałem o Boliwii, poza tym, że to jedno z najbiedniejszych państw Ameryki Łacińskiej. Od kilku dni dochodzą wieści o zamieszkach w kraju. Wczoraj prezydent Evo Morales wyrzucił ambasadora USA, a z nim amerykańskich obywateli ¬– w zamieszkach zginęło kilkadziesiąt osób. Tylko czy cofnąć się, gdy jest się tak blisko?

Boliwijski rajŹródło: Poznaj Świat/Rafał Patla
dw5dg2i
dw5dg2i

Stoimy na granicy peruwiańsko-boliwijskiej w Kasani (tylko łańcuch i ani żywej duszy), ośmioro śmiałków, o krok od spełnienia marzenia. Tylko ten racjonalny głos gdzieś mówi – poczekaj, pomyśl. Niewiele słyszałem o Boliwii, poza tym, że to jedno z najbiedniejszych państw Ameryki Łacińskiej. Od kilku dni dochodzą wieści o zamieszkach w kraju. Wczoraj prezydent Evo Morales wyrzucił ambasadora USA, a z nim amerykańskich obywateli w zamieszkach zginęło kilkadziesiąt osób. Tylko czy cofnąć się, gdy jest się tak blisko?

Krótko o konflikcie
Wschodnie prowincje Boliwii, czyli głównie dżungla, opływają w bogactwa naturalne i liczne plantacje koki. Tu koncentruje się dostatek. Zachód Boliwii to głównie wysokie Andy i pustynie, czyli ogromne połacie nieużytkowanego terenu. Ludność tych regionów jest biedna, a gospodarka rolna trudna i mało efektywna. Bogate prowincje zbuntowały się, nie chcąc dzielić się bogactwem z biednym zachodem. Próbowały utworzyć odrębne państwo. Morales, przy ponad 70% poparciu społeczeństwa, stłumił bunt.
Dzwonimy do konsula RP w Peru, który kategorycznie odradza przekroczenie granicy. Na wszelki wypadek podajemy mu nasze dane. Ale dla mnie nie ma już odwrotu. Nie może być tak strasznie. W końcu postanawiamy – pojedziemy do najbliższej miejscowości Copacabana przy jeziorze Titicaca, w razie problemów mamy 8 kilometrów do Peru. I tak zaczyna się nasza boliwijska przygoda…

*Titicaca, czyli wyżej żeglować się nie da *Boliwia – kraj kojarzony z plantacjami koki i wielką biedą, czy rzeczywiście? Pierwsze wrażenia nie potwierdzają tych opinii. Ludzie, owszem biedni, ale bardzo mili, otwarci, pomocni. Dojeżdżamy taksówką ok. 8 km od granicy do Copacabana i naszym oczom ukazuje się urocze miasto, malowniczo położone nad Titicacą – najwyższym, bo 3812 m n.p.m., żeglownym jeziorem świata. Wynajmujemy przyjemny hotel z ciepłą wodą (rzadkość w tym regionie), po czym ruszamy w miasto. Szybko okazuje się, że jesteśmy w mekce ludzi o osobliwym podejściu do życia. Łatwo dostępne narkotyki przyciągają tu poszukujących wolności. Na co dzień trudnią się ręcznym, ulicznym rzemiosłem. Można od nich kupić bardzo oryginalne naszyjniki, kolczyki czy fajki z kości zwierzęcej. To oni tworzą oryginalny klimat miasta. Liczne knajpki pełne są nie tylko przybyszów z Ameryki Południowej, ale i turystów z Europy. Z Copacabany organizowane są wycieczki na święte wyspy Inków – Isla del Sol i Luna. Moim
marzeniem było przede wszystkim pożeglować po Titicace. Łatwo się domyślić, że w Boliwii nie potrzeba na nic pozwoleń, a już szczególnie na wynajęcie łódki. Za kilka dolarów wypożyczyliśmy od rybaka coś na kształt żaglówki. Nie wiem jakim cudem to płynęło, ale wiem, że już raczej nie będę miał okazji nawigować czymś podobnym. Pierwsze dni w Boliwii zapowiadały cudowną przygodę, a echa konfliktu przynajmniej na razie tu nie docierały. Wszystko to zachęciło nas do kontynuowania podróży.

*Wiedźmy i Droga Śmierci *
Następnym przystankiem było La Paz, najwyżej położona siedziba rządu na świecie – 3600–4100 m n.p.m. Tu dotrzeć można autobusem, z granicy z Peru ok. 3 godzin, lub samolotem z większych miast Ameryki Łacińskiej. Tej formy podróżowania nie polecamy nieprzyzwyczajonym do wysokości – lądowanie na najwyżej położonym lotnisku świata może skończyć się nieprzyjemnie. Ostrzegano nas, że La Paz jest niebezpiecznym miastem. Postanowiliśmy się nie rozdzielać. La Paz jest zatłoczone, głośne, a niemal przy każdym krawężniku można spotkać handlujące najróżniejszymi towarami kobiety. Niektóre ulice są nieprzejezdne na skutek rozrastających się bazarów. W największe zdumienie wprawiła nas jednak wizyta na bazarze wiedźm. Bardzo silny katolicyzm nie przeszkadza Boliwijczykom wierzyć w dawne bóstwa. Na targu można kupić wszelkiej maści figurki, płyny, zioła, kości, zasuszone zwierzęta etc. mające przynieść szczęście, płodność czy pieniądze. Na przykład pod budowę domu powinno się zakopać zasuszone zwłoki płodu lamy lub
alpaki. Figurka Pachamamy (kecz. Matka Ziemia) ma przynosić powodzenie i płodność. W La Paz znajdują się liczne agencje turystyczne oferujące całą gamę atrakcji. Można się wybrać na rafting, wycieczkę po dżungli czy… zjechać rowerem po najniebezpieczniejszej drodze świata. Ostatnia propozycja brzmiała intrygująco.

dw5dg2i

Problem stanowił wybór bezpiecznej agencji. Jak wygląda najniebezpieczniejsza droga świata i jak bardzo ryzykowny jest zjazd mieliśmy się dowiedzieć „w akcji”. Podpisanie papierka, że agencja nie ponosi odpowiedzialności za życie uczestników nie nastrajał optymistycznie. Następnego dnia rano zawieziono nas mikrobusem na wysokość 4750 m n.p.m. Dostaliśmy rowery i do pokonania kilkudziesięciokilometrowy zjazd do wysokości 1200 m n.p.m. Nie zdążyłem dobrze się rozpędzić, a już zerwałem łańcuch. Mimo to adrenalina nie pozwalała przejmować się takimi drobiazgami. Rower wymieniono i… poczułem, co to prędkość. Odcinek wysokogórski prowadzi dość szeroką asfaltową drogą. Zjazd serpentynami, obok stroma ściana w dół, wokół mijające cię samochody. Adrenalina i przyjemność dotąd mi nieznane…trwaj chwilo! Po kilkunastu kilometrach zbaczamy i wjeżdżamy w błoto, kamienie i urwiska. Tu zaczyna się słynna Droga Śmierci, nieprzekraczająca 3 metrów szerokości, wijąca się w dół serpentyną. Brak jakichkolwiek barierek
oddzielających nas od przepaści, a do tego trzeba jechać przy krawędzi, by nie wjechać wprost pod nadjeżdżający samochód, którego nie widać z góry. Raz się żyje! Przy tych emocjach nie zauważyłem, że wraz z wysokością klimat zmienił się w ciepły, podrównikowy. Ze zboczy zaczęły wyrastać bujne drzewa, które przy tak stromych spadkach trzymała chyba tylko siła woli… Nie ma jak i kiedy się zatrzymać, odpocząć. Nagle z pionowej skały wytryska bujny wodospad wprost na drogę. Poszły tylko 3 szprychy. W końcu upragniona przerwa, emocje i adrenalina nie pozwalają nam spokojnie wymienić relacji. Podziwiamy rajskie widoki. Co jakiś czas mijamy przydrożne krzyże. Kilkadziesiąt w jednym miejscu upamiętnia wypadek autokaru, w którym zginęli wszyscy pasażerowie. To daje do myślenia. Mimo to przyjemność zjazdu jest niesamowita. Ostatni odcinek i już niżej nie zjedziemy. Wszyscy cali, zmęczeni, ale usatysfakcjonowani i szczęśliwi. Już nie pamięta się niebezpieczeństwa, tylko ten pęd, wolność… Przez chwilę czuliśmy się jak
kondory, które przez cały czas nad nami krążyły, licząc chyba na łatwy posiłek... Organizator wiezie nas do hotelowego basenu w pobliskiej miejscowości. Relaks był tak błogi, że zdecydowaliśmy pozostać tu na noc. Najśmieszniejsze, że powrót mikrobusem odbywa się tą samą drogą. A patrząc na jazdę kierowcy myślę, że to jest dopiero przeżycie i adrenalina…

Gigantyczne solnisko
Głodni przygód wybraliśmy się w kolejną podróż. Tym razem cel stanowiła niesamowita pustynia solna Salar de Uyuni. Do niezapomnianych przeżyć zaliczyć należy nocną, blisko 12-godzinną podróż autokarem na południe Boliwii. Można wybrać jednego z lokalnych przewoźników, co jest opcją bardzo ekonomiczną (na którą nieopatrznie się zdecydowaliśmy) lub autokar turystyczny.
Trasa przebiega przez pustynię, w połowie kończy się asfalt. Nocą temperatury spadły poniżej zera, ale zapach panujący w autokarze zmusił nas do otwierania okien. O poranku dotarliśmy do Uyuni i od razu poszukaliśmy transportu na pustynię solną. Po negocjacjach siedzieliśmy już w toyocie 4x4. Pierwszym przystankiem było cmentarzysko pociągów. Imponujące tony żelastwa na środku pustyni przypominają o dawnych bogactwach transportowanych tędy na wybrzeże. Jedziemy dalej, powoli horyzont zmienia kolor na biały. Pierwszy krok po kruchym podłożu. Podobno sól sięga tu 120 metrów głębokości. Odwiedzamy hotel, w którym wszystko jest zrobione z tego„białego złota”. Następnie wchodzimy na wyspę Isla de los Pescadores. Widok zastygniętego wybrzeża z soli sprawia wrażenie jakby czas zamroził wszystko wokół, jak w filmie „Pojutrze”. Kaktusy na wyspie mają ponad tysiąc lat, a człowiek czuje się jak na innej planecie.

Potosi, czyli klątwa srebra
Ktoś nam powiedział, że w Potosi – najwyżej położonym mieście na świecie (ok. 4000 m n.p.m.) można wejść do kopalni srebra. To wystarczyło, abyśmy byli już w drodze. Kolejny raz lokalny autobus z Uyuni do Potosi, tym razem już krótsza, bo 4-godzinna podróż. Za czasów kolonialnych była tu czysta ruda srebra, na której bogaciła się Hiszpania. Potosi było wówczas najbogatszym miastem Ameryki. Gdy ruda się skończyła, miasto mocno podupadło. Dziś ludzie z braku perspektyw, na własną rękę przekopują górę w poszukiwaniu żył srebra. To jedyne miasto na świecie, gdzie dynamit można kupić na ulicy. Spotkaliśmy człowieka, który zgodził się zabrać nas do kopalni. Musieliśmy zaopatrzyć się w dynamit, liście koki, napoje i papierosy, aby obdarowywać napotkanych w wąskich korytarzach górników. Praca jest bardzo niebezpieczna i ciężka, stąd nie każdego cieszy widok turysty na drodze. Zbawienne są dla nich podarki i dzięki temu akceptują nas w ich „górze”. Szokujące było napotkanie figurki diabła, którego nazywają tu El Tio.
Górnicy wierzą, że mogą mu się przypodobać podpalając papierosa czy skrapiając spirytusem. Każdy z nich przysiada codziennie na chwilę i rozmawia z diabłem. Wierzą, że może się odwdzięczyć znalezieniem srebra. Zrobiło się gorąco i pyliście, co oznaczało, że ktoś wywiercił otwory i zaraz będzie używał dynamitu; trzeba było wracać. Po godzinie spędzonej w kopalni i zderzeniu z brutalną rzeczywistością mieliśmy o czym rozmyślać. Siedząc w ciepłych gabinetach nie zdajemy sobie sprawy, że gdzieś daleko, ludzie zepchnięci w biedę walczą o życie i godność w tak ciężkich warunkach.

Boliwia nauczyła nas szacunku do życia i rozkochała w sobie rajskimi krajobrazami. Otworzyła nam oczy na człowieka, który wydaje się być tym bardziej „ludzki”, im biedniejszy. Zaszczepiła w nas potrzebę głębszego poznawania kraju, którego prawdziwy obraz zobaczymy zatrzymując się, tak po prostu. Ile razy w codziennym życiu, zwalniamy, uwalniamy czas, aby płynął bez nas? Zapominając o pośpiechu nagle okazało się, że ten świat wygląda jaskrawiej, że nagle dostrzegamy detale, które zawsze gdzieś umykały… Boliwia przy całej gamie problemów nie pędzi, jakby chciała w pełni docenić to co ma. Mozaika kontrastów, jaka zaskakiwała nas każdego dnia, poszerzyła nam horyzonty. Po tej wyprawie coraz ciężej usiedzieć na miejscu. Ten wciąż nieodkryty świat, kusi by go zobaczyć, poznać, dotknąć…

dw5dg2i

Tekst i zdjęcia: Rafał Patla: organizator szalonych przygód w Warszawie i alternatywny przewodnik po mieście, www.adventurewarsaw.pl

**Co musisz wiedzieć przed wyjazdem?**

Dokumenty i pieniądze
Na wjazd do Boliwii nie jest potrzebna wiza, trzeba tylko pamiętać o upomnieniu się na granicy o stempel wjazdowy. Walutą obowiązującą jest boliviano (1 zł = 3 boliviano).
Dojazd
Lot z Warszawy do La Paz kosztuje ok. 4 tys. zł. Najtaniej lecieć do Madrytu (ok. 800 zł w obie strony) i stąd do Ameryki Łacińskiej - cena biletu zaczyna się od 3 tys. zł.
Dojazd z krajów ościennych jest możliwy wysokiej klasy autobusami. Najtaniej z Peru jest dojechać autobusem z Puno na granicę z Boliwią obok Copacabany (ok. 15 zł) i tam przesiąść się w taksówkę do miasta. Stąd jadą już busy do La Paz. (ok. 15-30 zł).
Zdrowie
Nie ma obowiązku szczepień. Warto zaszczepić się jednak na żółtą febrę, dur brzuszny i żółtaczkę A+B. Większość kraju położona jest na dużych wysokościach - pomocny w aklimatyzacji jest wywar z liści koki.
Spanie
Ceny noclegów zaczynają się od 8 zł. Są to tzw. hospedajes, dla niewymagającego turysty wystarczające. Za 15 zł za noc można spać w hostelu o średnim standardzie z prywatną toaletą i ciepłą wodą. Hotele są znacznie droższe - tu ceny podaje się w dolarach, a zaczynają się od 20.
Transport
Najtańszym środkiem transportu jest taksówka – z racji bezpieczeństwa należy wybierać te korporacyjne z numerem telefonu na dachu. W autobusach miejskich łatwo trafić na kieszonkowców.
Jedzenie
W restauracjach dla turystów cena zaczyna się od 10 zł za obiad. Na ulicy za kurczaka z frytkami płaci się 2-3 zł. Warto pić świeżo wyciskane soki z owoców, których cena to 1-2 zł.

dw5dg2i
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dw5dg2i