Trwa ładowanie...

Jak Polka została wójtem na Samoa. "Kochali ją i darzyli szacunkiem"

Podobno to Tagaloa stworzył Samoa. Za to Marianna Wójtowicz została tam wójtem. Jak wspomina jej syn, Olivier Kubs, mama od pierwszej chwili pokochała ducha nowej ojczyzny i stała się jej żarliwym ambasadorem. W uznaniu jej zasług i pracy na rzecz lokalnej społeczności nadano jej tytuł matai, czyli wójta.

Pani Marianna z mężem i dziećmi mieszkali na Samoa ponad 20 latPani Marianna z mężem i dziećmi mieszkali na Samoa ponad 20 latŹródło: Archiwum prywatne
d1uxf7s
d1uxf7s

Polonez z Polinezji

O niezwykłej Polce, która w latach 70. opuściła wraz z mężem ojczysty kraj w poszukiwaniu wolności i lepszego życia, w elektronicznych mediach można znaleźć niewielkie wzmianki. Że była inicjatorką i współtwórczynią filmu o kulturze polinezyjskich wysp "Tagaloa stworzył Samoa". Że w zeszytach "Namiaru" zamieszczała wiersze. Że kochała swoją nową ojczyznę, ale nigdy nie zapomniała o Polsce.

Stanisław Turek, w swoich wspomnieniach "Polski Robinson", opublikowanych w 2004 roku na łamach Przeglądu Australijskiego, tak opisywał spotkanie z panią Marianną: "Hen, w Górach Upolu, wśród bujnej roślinności tropikalnej mieszka pani Marianna Wójtowicz z synem i córką. Dzięki niej na Samoa dzieci w szkole śpiewają polskie piosenki, a na uroczystościach młodzież tańczy poloneza. Czy wiecie, jakie to wzruszenie usłyszeć tak daleko polską pieśń? Marianna jest dobrym ambasadorem kultury polskiej na dalekich Wyspach Polinezji."

Takie widoki na Samoa to codzienność - zdjęcie ilustracyjne Getty Images
Takie widoki na Samoa to codzienność - zdjęcie ilustracyjneŹródło: Getty Images

Kręta droga na Samoa

Marianna Wójtowicz na polinezyjską wyspę przybyła w latach 80. - Rodzice podjęli decyzję o wyjeździe z Polski pod koniec lat 70. Chcieli innego życia. Wolności, spokoju. Było tylko pytanie, dokąd się udać. Tata pływał, miał też wielu znajomych wśród marynarzy i któryś z nich podpowiedział mu, że jeśli szukają spokoju i ciszy, to Samoa będzie idealne - opowiada mieszkający w Nowej Zelandii syn pani Marianny, Olivier Kubs.

d1uxf7s

Do Polinezji nie popłynęli jednak od razu. Państwo Wójtowicz zaliczyli dłuższe przystanki w Berlinie i Belgii - gdzie przyszedł na świat Olivier. Potem odwiedzili rodzinę w USA i Kanadzie.

Marianna Wójtowicz Archiwum prywatne
Marianna WójtowiczŹródło: Archiwum prywatne

- Do Samoa dotarliśmy kiedy miałem 4 lata, w 1980 roku. Zostaliśmy bardzo ciepło przyjęci. Rodzice szybko zaprzyjaźnili się z mieszkańcami i dostaliśmy od nich wielką pomoc. Pamiętam zwłaszcza dwie rodziny - Netzlerów, którzy pochodzili z Niemiec i Langaia. Pan Langaia miał tytuł matai, był najważniejszy w wiosce. Od początku walczył, żebyśmy dostali status rezydentów i otrzymali ziemię na budowę domu zwanego fale - czyli otwartej konstrukcji na palach, zbudowanej z palm kokosowych, pokrytej kokosowymi liśćmi - opowiada Oliver Kubs. - To właśnie z panem Langaia, czyli wójtem, mama później ściśle współpracowała i w końcu dostała od niego taki sam tytuł jaki on nosił - matai.

Wójt do zadań specjalnych

Pani Marianna nie była jednak typowym matai. - Z tym tytułem wiążą się konkretne obowiązki. Wójt jest takim szefem wioski, czyli ok. 200 rodzin. Rozdaje pracę, organizuje remonty domów, pilnuje żeby sprawiedliwie rozdzielić dobra, decyduje czym się kto zajmuje. Ma głos decydujący - wyjaśnia Olivier Kubs.

Na Samoa wszyscy mieszkańcy danej społeczności żyją razem, dzielą się obowiązkami, pomagają sobie przy budowie domu, remoncie, dzielą żywnością - wszyscy razem pracują dla dobra wszystkich rodzin. - Mama nie zajmowała się tymi rzeczami. Wójtem był pan Langaia, a mama takim jego zastępcą, współpracownikiem, ale zajmowała się innymi sprawami niż on. Przede wszystkim angażowała się w sprawy społeczne i kulturalne, a także w promowanie turystyki na Samoa. Stąd film, przy którym pracowała "Tagaloa stworzył Samoa". Mama oddała tej społeczności całe serce, kochała ją i jej mieszkańców, a oni kochali ją i darzyli ogromnym szacunkiem - wspomina pan Olivier.

d1uxf7s

Życie w raju

Dzieciństwo na polinezyjskiej wyspie pan Olivier wspomina jako bardzo szczęśliwe.

- Tata pływał i prowadził biznesy związane ze statkami. Mama mu w tym pomagała, działała na rzecz wioski, no i oczywiście opiekowała się rodziną. Ja i moja siostra, chodziliśmy do szkoły - najpierw prywatnej, potem katolickiej. Bawiliśmy się z innymi dziećmi, biegaliśmy po dworze, pływaliśmy w morzu - korzystaliśmy z pełnej beztroski życia w raju. W szkole uczyliśmy się matematyki, angielskiego, samoańskiego. W domu mówiliśmy po polsku - opowiada.

Źródło: Archiwum prywatne
Pani Marianna z dziećmi

- Życie na Samoa było proste i radosne. Jedzenie jest tam wszędzie, nigdy go nie brakowało. Ludzie nie mają wielkich potrzeb i w razie jakichkolwiek kłopotów, zawsze mogą liczyć na ogromną pomoc całej społeczności. Samoańczycy są też bardzo gościnni. Lubią wspólnie gotować, razem ucztować i świętować - dodaje nasz rozmówca.

Smak wspomnień z Polski i Samoa

Po przeszło 20 latach na wyspie rodzina Kubs przeniosła się do Nowej Zelandii. - My z siostrą poszliśmy na studia, mama chciała być blisko nas. Ale bardzo tęskniła. Za przyrodą, morzem, naszym domem, ale przede wszystkim za ludźmi i duszą wyspy. Często wspominała Samoa i malowała. Do tej pory mam jej obrazek przedstawiający nasz samoański dom - wspomina syn pani Marianny. - Często też rozmawialiśmy o naszym życiu na wyspie. O smaku pieczonego bredfruita z mlekiem kokosowym i masłem, albo pysznym korzeniu taro czy napoju z korzenia kavy, który w czasie różnych społecznych wydarzeń pijali dorośli. Kava ma właściwości relaksujące, nawet lekko narkotyczne i jest ważnym elementem kultury na Samoa.

Z tęsknoty za Samoa pani Marianna malowała Archiwum prywatne
Z tęsknoty za Samoa pani Marianna malowałaŹródło: Archiwum prywatne

Pani Marianna zmarła 13 stycznia 2020 r. - Pod koniec życia bardzo chorowała. Cierpiała. Tęskniła za obiema swoimi ojczyznami. Do końca pilnowała, żebyśmy nie zapomnieli o polskich i samoańskich tradycjach. Przygotowywaliśmy więc dania z Polinezji, ale też piekliśmy pączki na Tłusty Czwartek, a na Boże Narodzenie robiliśmy pierogi i barszcz - opowiada pan Oliwier. - Mama nauczyła mnie przygotowywać te dania i, choć jej już nie ma, na naszym stole nigdy ich nie zabraknie.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Zatopiona góra lodowa. Wielkie niebezpieczeństwo zażegnane

d1uxf7s
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1uxf7s