Trwa ładowanie...
23-06-2015 10:38

Wrocław - dziś nie będę liczyć skrzatów

Wrocław polubiłam już dawno – za Rynek, Odrę i mosty, za zoo i park Szczytnicki. Nawet przejażdżki chybotliwymi, głośnymi tramwajami każdorazowo sprawiały mi frajdę. Tym razem nie miałam ochoty na to, co znane i sprawdzone. Odłożywszy mapę miasta, poznałam nieznane mi dotąd oblicze stolicy Dolnego Śląska.

Wrocław - dziś nie będę liczyć skrzatówŹródło: S-F - Shutterstock
d3x6ccc
d3x6ccc

- Wrocław polubiłam już dawno – za Rynek, Odrę i mosty, za zoo i park Szczytnicki. Nawet przejażdżki chybotliwymi, głośnymi tramwajami każdorazowo sprawiały mi frajdę. Tym razem nie miałam ochoty na to, co znane i sprawdzone. Odłożywszy mapę miasta, poznałam nieznane mi dotąd oblicze stolicy Dolnego Śląska - opowiada podróżniczka Karolina Tomas.

1050 metrów historii
Tu dum – tu dum, tu dum – tu dum – filiżanka podryguje delikatnie w rytm przejeżdżającego nad moją głową pociągu. Długi rząd lokali usytuowanych przy ulicy Bogusławskiego, dokładnie pod estakadą kolejową, o tej porze świeci jeszcze pustkami, ale wieczorami trudno tutaj o wolny stolik. „Pod nasypem” to w końcu jedno z ulubionych miejsc imprezowych młodych wrocławian. Kończę rozkoszowanie się poranną kawą i ruszam leniwie w stronę Rynku. Mimo że godziny szczytu już dawno minęły, skrzyżowanie Świdnickiej i Piłsudskiego *wciąż jest ruchliwe. Co i rusz przez pasy przebiegają spóźnialscy w nadziei na złapanie właściwego tramwaju. Tylko grupa czternastu przechodniów wydaje się nigdzie nie spieszyć. Powoli znikają pod powierzchnią ziemi, by wyłonić się po chwili po drugiej stronie ulicy. Mowa oczywiście o *Pomniku Anonimowego Przechodnia *autorstwa Jerzego Kaliny. Naturalnej wielkości rzeźby wykonane z brązu pojawiły się tutaj w 2005 roku, w rocznicę stanu wojennego. Instalacja bywa określana mianem
„Przejście”, jako że symbolizuje transformację ustrojową i przekraczanie progu wolnej Polski. To jedna z licznych ciekawostek ul. Świdnickiej. Jej historia sięga czasów średniowiecznych. Z biegiem lat zyskała sobie miano *
najbardziej eleganckiej ulicy Wrocławia
. To przy niej znajduje się otwarta w 1841 roku Opera Wrocławska – jeden z pierwszych teatrów miejskich Europy. Mój wzrok przyciąga również sąsiadujący gmach, przywołujący na myśl przepych, wytworne bankiety, czerwony dywan i szykownych gości. To właśnie w hotelu Monopol Pablo Picasso miał przekonywać, że francuski kubizm, amerykański jazz i polska wódka to trzy najlepsze odkrycia XX wieku. To stąd przemawiał Adolf Hitler, na którego żądanie w 1937 roku dobudowano hotelowy balkon, ponieważ przywódcy nie przystoi wygłaszać mowę z okna. Wkrótce docieram do skrzyżowania z ulicą Kazimierza Wielkiego. Przy pierwszym *posągu krasnala we Wrocławiu *kończę klasyczny odcinek mojej wędrówki, by po chwili zgubić się w zupełnie innym świecie.

Boska okolica!
Patrzę na posąg dziewczyny w rozłożystej sukience o kształcie... kuli ziemskiej. Bez trudu można rozpoznać zarys kontynentów. Poznajcie Kryształową Planetę – symbol jedności, stanowiący swoiste wrota do Dzielnicy Czterech Wyznań. Na dość niewielkiej przestrzeni wyrastają tu cztery świątynie: katedra prawosławna, kościół katolicki, ewangelicko-augsburski oraz synagoga. Najwięcej czasu spędzam w tej ostatniej. Nie licząc młodego mężczyzny siedzącego w holu, w środku nie ma żywego ducha. Dźwięk kroków odbija się głośnym echem, zakłócanym jedynie przez ciche buczenie ekranów i świateł, tworzących wystawę poświęconą historii śląskich Żydów. W rogu placu przy samej synagodze znajduje się słynna Mleczarnia – hostel i pub, do którego zamierzam wrócić wieczorem. (Popularność ma jednak swoje skutki uboczne, wszystkie stoliki będą dawno zajęte). Opuszczając plac, trafiam na ulicę Włodkowica. Ponoć to taki wrocławski Kazimierz, zachwalane i polecane zagłębie imprezowe. Jest wczesne popołudnie, poza tym
niedziela, przeciskam się zatem nie przez tłum imprezowiczów, a wiernych zmierzających do kościoła św. Antoniego. Jako że tłumów nie lubię, skręcam szybko w pobliskie podwórko. Na pierwszy rzut oka bure, smutne i wywołujące ten dziwny dreszcz niepokoju. Wystarczyło jednak kilka kroków, bym znalazła się w niezwykłej krainie kolorowych murali. Mam wrażenie, że budynki żyją i jaskrawymi malowidłami drwią z pochmurnej aury. Zgubcie się w okolicach Ruskiej i zachłyśnijcie kolorami, nawet w najbardziej szary dzień!

Poszerzaj horyzonty
Nieco zmęczona błądzeniem wstępuję do pobliskiego kina na kawę i ciastko. Nie, nie przejęzyczyłam się – Kino Nowe Horyzonty ma do zaoferowania znacznie więcej niż same pokazy filmowe. Choć rzeczywiście wyświetlanie niezależnych produkcji z całego świata oraz edukacja filmowa wrocławian i przyjezdnych pozostaje główną misją tego studyjnego multipleksu. I znów brzmi to paradoksalnie, ale to prawda – KNH to obecnie największe kino studyjne w Europie.

fot. Kino Nowe Horyzonty

d3x6ccc

Budynek był dawniej siedzibą Heliosa, stąd aż 9 sal kinowych. Owszem, zobaczymy tu również najświeższe superprodukcje, jednak warto dokładniej prześledzić repertuar. Możemy trafić na tydzień kina hiszpańskiego, portugalskiego czy australijskiego. Na warsztaty dla dzieci, seanse dla singli lub seniorów. I coś, co spodobało mi się chyba najbardziej, czyli cykl „Kino polskie dla obcokrajowców”. Dzieła naszej kinematografii wyświetlane są z angielskimi napisami, ponadto projekcja poprzedzona jest krótkim wstępem, wprowadzającym w tematykę i kontekst społeczno-historyczny. Ale wróćmy do kawy i ciastka. Na parterze znajduje się niewielkie bistro – idealne na szybki lunch, jak i na długie pogaduchy przy piwie. Tuż obok sklepik z plakatami, na ścianach wystawa fotografii, a niecały metr nad podłogą huśtawki przymocowane do sufitu na długich sznurach. Cała przestrzeń jest ogólnodostępna, no może prócz jednego kącika, „należącego” do grupki szachistów. Starsi panowie od tak dawna regularnie zasiadają przy tym
samym stoliku, że nikt inny nie śmie go zająć. Jakkolwiek drzwi stoją otworem dla każdego, kto ma ochotę odpocząć, rozegrać partyjkę szachów z mistrzami, poczytać książkę, odpisać na służbowe maile i oczywiście obejrzeć dobry film.

Piękno brzydoty
Toż to same ruiny, przecież tam jest niebezpiecznie – podobnymi odpowiedziami byłam bombardowana za każdym razem, gdy pytałam o Nadodrze. Oswoić tę mało popularną dzielnicę pomogli mi Szymon i Paweł – przewodnicy z Free Walking Tour. Fundacja na co dzień zajmuje się oprowadzaniem obcokrajowców po Krakowie, Warszawie i Wrocławiu. Ruszyliśmy przez most w stronę tajemniczego regionu rzemieślników, artystów i rzezimieszków. Już za rogiem mrugnął do nas z kokieterią pierwszy budynek. Jego śladem uwodziły kolejne. Murale cenionych artystów ulicznych – Zbioka, Blu i Coxie – fascynują formą i przekazem. Brama przy Jagiellończyka przenosi nas do Centrum Reanimacji Kultury *– squatu, którego mieszkańcy organizują darmowe warsztaty i wydarzenia artystyczne. Nieco dalej Róża Rozpruwacz przy filiżance kawy uczy, jak zacerować bluzkę czy uszyć wymarzoną kreację. Z kolei w podwórku przy ul. Dubois *Centrum Rozwoju Zawodowego Krzywy Komin pomaga mieszkańcom w rozwijaniu kompetencji zawodowych. Przy
Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej oniemiałam już zupełnie. Kto mówił, że tutaj jest brzydko? Patrzę właśnie na miniaturowy Hogwart! Ponoć schody na każdym piętrze różnią się stylem architektonicznym. Niestety przez nadgorliwą portierkę nie mogę tego sprawdzić, ale wierzę chłopakom na słowo. Przed powrotem do hotelu usiadłam na chwilę w Szajbie, klubokawiarni przy ul. św. Antoniego, by wznieść ostatni toast za Wrocław. Za miasto, na którego punkcie naprawdę odbija szajba.

Tekst: Karolina Tomas, www.podroze.pl

Zobacz także: 8 pięknych miejsc na Ziemi, które warto odwiedzić!

d3x6ccc
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3x6ccc