Trwa ładowanie...
d1oju7c

Salto Angel. Wodospad Złamanego Serca

Góra Narodzin Dobra i Zła, ma kształt złamanego serca, a Salto Angel, największy wodospad świata, wypływa z niej jak z żywej rany.

d1oju7c
d1oju7c
(fot. Poznaj Świat)
Źródło: (fot. Poznaj Świat)

Gniewny bóg Tramán-Chitá, dusze potępionych Pemonów, czary, które sprawiają, że żyły złota w mgnieniu oka zamieniają się w bagienną gardziel... Jedenaście dni strachu. Gdyby go nie pokonał, któż pamiętałby dziś o Jamesie Angelu, odkrywcy najwyższego wodospadu świata?

Zobacz galerię: Wodospad Złamanego Serca

d1oju7c

Wszystko zaczęło się 443 miliony lat temu, kiedy Gondwana – megakontynent złożony z dzisiejszych Ameryki Południowej, Afryki, Australii, Antarktydy i Indii rozpękł się na pół z trzaskiem, jakiego nigdy wcześniej ani nigdy później nie usłyszała nasza planeta. Połowa płaskowyżu pozostała w Ameryce, połowa odpłynęła z Afryką.

Mijały epoki. Niebo z czerwonego stało się niebieskie, a wielkie góry o płaskich wierzchołkach porozrywanych plątaniną skalnych korytarzy wciąż trwały niezmienione. W ich czeluściach, mrocznych i chłodnych, dojrzewały kryształy diamentów, a świat dookoła zapadał się co milion lat o kolejne setki metrów porośniętych dżunglą. Życie na wierzchołkach odcięte od świata ewoluowało inaczej.

Dziś powierzchnia wielkich gór stołowych to ostatnie miejsce, gdzie można dotknąć pierwotnej skorupy Ziemi. Połowa nad Orinoko. Połowa w Afryce. A pomiędzy nimi ocean słony niczym łzy. Połowa duchów Ziemi już nigdy nie miała odnaleźć swojej drugiej połowy. Największa z gór to Auyantepui, w języku Pemonów Góra Narodzin Dobra i Zła. Ma kształt złamanego serca. Salto Angel, największy wodospad świata, wypływa z niej jak z żywej rany.

Po złoto

Sierpniowy wieczór 1921 był chyba jeszcze bardziej lepki niż inne. Łopaty wiatraka mieszały w kleistym skwarze, jakby to był budyń. Pot żłobił sobie drogę pośród kurzu na ogorzałych karkach robotników z Panama Canal. Kiedy ktoś popychał drzwi baru, od portu zamiast morską bryzą ciągnęło chrypieniem pelikanów. James Crawford Angel nieźle radził sobie z upałem. Od kilku miesięcy tułał się po pasach startowych wydartych dżungli nad Orinoko. Był tu już dość długo, żeby nie zwracać uwagi nawet na puri-puri – malutkie muszki, które wkręcają w skórę swoje parszywe łebki i kąsają wściekle. Ale jego towarzysz, siwy i nieogolony, oddychał z trudem. J. R. McCracken pochodził a Alaski. Do dżungli trafił, żeby poszukiwać złóż ropy. Ale naprawdę interesowało go złoto

d1oju7c

- Mówią, że umiesz wylądować na boisku do bejsbolu...
- Taaa... - Jimmy przesunął kapelusz na tył głowy.
Od trzech lat, odkąd wraz z Charlesem Lindberghiem skakali na spadochronie podczas lotu pocztowego, gdy nad Nebraską zabrakło im paliwa - był sławny. Nikt przed nimi nie ratował się skokiem ze spadochronem.
- A wystartować byś umiał? – drążył geolog.
- Taaa... - zgodził się Jimmy. Facet zaczynał go już męczyć.
- A poleciałbyś jutro do Brazylii?
- Pewnie. Za trzy tysiące dolarów - pilot rzucił najbardziej abstrakcyjną kwotą, jaka przyszła mu do głowy.
- No to jesteśmy umówieni - ucieszył się McCracken. Wyciągnął brązową kopertę i odliczył dwadzieścia pięćdziesięciodolarówek - reszta na lotnisku.

Następnego dnia Jimmy kupił używany samolot i tyle kanistrów, ile tylko był w stanie znaleźć. Wystartowali.
- Dokąd lecimy?
- Na południe.
- Ale dokąd?
- Masz swoje trzy tysiące? To leć, nie gadaj. Lecimy po złoto.

Zatankowali w mieście, które dziś nazywa się Ciudad Bolívar, a wówczas było tylko przystanią nad Orinoko. Stąd Mc Cracken prowadził Jimmy\'ego jak po sznurku: w prawo, w lewo, aż ujrzeli tepui
- kilkanaście monstrualnych gór, których wierzchołki z tej odległości wydawały się zupełnie płaskie.
- Niżej, w prawo, za załomem skały w górę - Jimmy słuchał.
Wiatr tarmosił samolotem jak strzępem szmaty. Wreszcie wylecieli nad wierzchołek jednej z nich. Zobaczył pod sobą labirynt skalnych szczelin. Ale McCracken był pewien swego. Ląduj! I Jimmy posadził samolot w płaskim jak stół korycie potoku. Woda miał głębokość dwóch centymetrów.

d1oju7c

Stary zabrał worek i wyskoczył. Wrócił po godzinie. Worek był pełen złotych samorodków. Tego samego wieczoru wylądowali w Bolivar. Wkrótce potem McCracken zmarł na malarię. Jimmy przy każdej okazji wracał nad Orinoko w poszukiwaniu góry, na której było złoto. Po dziewięciu latach był pewien, że wie, która to jest – Auyantepui. Ale siedemset kilometrów kwadratowych wierzchołka to obszar, jakiego nie da się spenetrować w ciągu jednego życia. Nawet gdyby dało się na niej wylądować. Nie dało się. Pięć lat później powrócił z biznesmenem Durantem Hallem. Przedarli się przez dżunglę do podnóży góry.

Była zamglona. Ujrzeli z oddali wodospad który \"wypływał z nieba\". Mgła utrzymywała się kilka dni, kończyły się zapasy. Wrócili. W 1937 roku Jimmy i jego śliczna młoda żona Mary Sanders oraz ich drużba Joe Meechan postanowili wylądować na szczycie góry. Kiedy pośród traw zobaczyli wreszcie upragnione metaliczne lśnienie, Jimmi zaryzykował. To było bagno. Samolot zanurzył się w błocie po sam kadłub. Mgła nadciągnęła jak spod ziemi i uwięziła ich w śliskim uścisku.

Duchy Canaimy

(fot. Poznaj Świat)
Źródło: (fot. Poznaj Świat)

Canaima - indiańska wioska zagubiona w bezkresie świata na południe od Orinoko. Ze wszystkich ludzkich osiedli to właśnie położone jest najbliżej Auyan Tepui. Kiedyś dotarli tu misjonarze i od tej pory Indianie z plemienia Pemonów oddają cześć i duchom przodków, i Duchowi Świętemu. Z maleńkiej plaży przed kamiennym kościółkiem widać pięć karkołomnych wodospadów. Uderzają w dół z taką siłą, że woda pieni się bez końca. Jest w niej tyle tlenu, że można się tu kąpać i myć włosy bez mydła, a ubrania prać bez wybielacza.

d1oju7c

Zobacz galerię: Wodospad Złamanego Serca

Pradawna legenda głosi, że mieszkały w tej wodzie złe duchy. Kiedyś młody wojownik zepchnął swoją łódź we wzburzone wody i popłynął wprost w gardziel wodospadu. Kiedy był już o krok od śmierci w kipieli, wydobył topór i porąbał wodę w kawałki. Duchy odeszły. Wodospad pocięty na pięć plastrów huczy bezustannie. Za dnia i w nocy. Kiedy zasypiam w hamaku, kołysze mnie jego wołanie. Jest głośniejsze od deszczu.

W Canaimie pada niemal codziennie. W środku dżungli ciągnącej się nieprzerwanie od brzegów Orinoko, poprzez dorzecze Amazonki aż do wielkich miast Brazylii rodzi się połowa deszczów naszej planety. Kiedyś na ich cześć Pemonowie tańczyli przy ogniskach nad brzegiem laguny w maskach mrówkojadów, małp i jaguarów... Naukowcy nie potrafią wyjaśnić, skąd się wzięli ci Indianie niepodobni do żadnych innych amazońskich plemion. Czy wymordowali ludy zamieszkujące te ziemie przed tysiącem lat? Sami Pemonowie uważają, że są tu od początku świata.

d1oju7c

Duchy Pemonów były łaskawe. Kiedy samolot zanurzył się po pachy w lotnych piaskach, wygrzebali się z niego, żeby potem schodzić w dół jedenaście dni. Walczyli o życie na pionowej, tysiącmetrowej skale. Kiedy stanęli u podnóża i podnieśli głowy, zobaczyli największy wodospad świata. Jimmy nie odkrył złotej żyły, ale odnalazł największy skarb Wenezueli: Salto Angel jest szesnaście razy wyższy od Niagary. W 1967 roku ekspedycja spadochroniarzy wylądowała na szczycie, zdemontowała flaminga – ośmiomiejscowy samolot z 450-konnym silnikiem Pratt & Whitney Wasp – i zniosła go w częściach na dół. Stoi dziś na pomniku przed lotniskiem w mieście Bolivara. Na burcie widać napis \"El Rio Caroni\".

Yes, yes - lecimy!

Lądowisko w Canaimie nie dawało wielkiego wyboru. Albo olbrzymi DC2, pamiętający jeszcze drugą wojnę światową, albo mała czteroosobowa cessna z czasów Elvisa Presleya.

- Nie mam opon - w umorusanej ropą twarzy pilota dakoty bieliły się tylko oczy. I zęby. Przez tę krótką chwilę, kiedy spluwał.
- Co się dało, wyprułem z tego tam - splunął w kierunku olbrzymich trzewi drugiej dakoty. Samolot nie miał skrzydeł i leżał na boku jak wieloryb na plaży. W rozgrzanym powietrzu wydawało się, że jeszcze dycha
Została cessna. Jeden samolot oznacza trudne negocjacje. Nie ma konkurencji.
- Yes, yes - zachęcił mnie Yama.
Japończyka, który nie mówi po angielsku w zasadzie ani słowa, spotkałem w Canaimie tydzień wcześniej. Płynęliśmy razem do Salto Angel łodziami, a potem leźliśmy przez dżunglę w nadziei, że nie będzie chmur, ani mgły, ani mapanare - koralowych węży, które zabijają w kilka sekund. Bo wtedy nici z wodospadu.

d1oju7c

Po hiszpańsku Yama też nie mówił. Tylko po swojemu. Drugi miesiąc tułał się po Ameryce i znał dwa słowa: yes, yes, si, si. Pilot cessny chce dwieście dolców, a to cholernie dużo za godzinę lotu. A może to znak? Samolot wygląda na kompletny złom.
-Yes, yes - godzi się Yama.
- No, no - protestuję.
Po półgodzinie pilot godzi się na 50 dolarów i 20 euro. Na szczęście przychodzi jeszcze Marie, Francuzka i dokłada się do lotu. Lecimy między górami wzdłuż rzeki Carrao, którą kilka dni temu płynęliśmy długimi łodziami w górę do wodospadu. Na dziobie pemońscy sternicy wypatrywali głazów i mielizn. Starali się. Nikt nie zginął. Po trzech dniach płynięcia i wędrowania po buszu zobaczyliśmy Salto Angel jak go Pan Bóg stworzył - wysokiego na swoje 1007 metrów swobodnego spadku. I pełnego wody. Bo to przecież środek pory deszczowej. Mieliśmy szczęście.

Poza czasem

Dla Pemonów góra jest święta. I jest tabu. Mieszka na niej król sępów Anwona, duch wody Rato ściąga na Auyan deszcze wszystkich chmur; spotykają się na jej wierzchołku, żeby dać początek setkom rzek. Na wierzchołku mieszkają duchy nieśmiertelne, bo śmierć nie potrafi wspiąć się tak wysoko. Tepui jest poza czasem. Jest poza dobrem i złem. Pomiędzy ziemią i niebem. Kiedy szaman wpada w trans, wędruje gdzieś w jej labiryntach. Idzie wzdłuż płynącej na szczycie rzeki Gaudży, której źródła odkrył litewski biolog Aleksandr Laime. Powiadają, że na szczycie spotkał sześć żywych dinozaurów. Że dlatego został tu do końca życia. Żeby ich pilnować. Inni mówią, że odnalazł żyłę złota.

Zobacz galerię: Wodospad Złamanego Serca

Kiedy łódź minie przełom Diabelskiego Gardła i dobije do brzegu, pozostaje już tylko iść lasem w górę trzy godziny. Dżungla nie jest aż tak gorąca i parna jak ta nad Amazonką. Jesteśmy wysoko. Wystarczy patrzeć pod nogi, żeby nie nadepnąć węża. I ściągać z pleców pająki i kleszcze, zanim dobiorą się do skóry.

Jeśli poradzisz sobie z upałem, ulewami, setką kilometrów do przejścia po niewiarygodnie stromych i śliskich ścieżkach i jeśli będziesz miał otwarte oczy, na końcu drogi zobaczysz, jak z najstarszej góry świata spada w dół rzeka. Kiedyś Artur Conan Doyle zobaczył tepui. I usłyszał podania, że na ich wierzchołku wciąż żyją dinozaury. Że w tym jednym miejscu na świecie przetrwały wszystkie nawałnice i przemiany. Laime pisał o nich w swoim dzienniku. O sześciu stworzeniach których nie potrafił nazwać – wielkich jaszczurach biegających na dwóch nogach.

Nie widziałem dinozaurów

Ale na szczycie spotkałem żaby, które nie potrafią kumkać, ani nie potrafią skakać. Pełzają na swoich czterech nogach jak żółwie. I rośliny o liściach pomarańczowych i twardych jak plastik. Nie można ich zwinąć w rurkę. Tylko złamać. I wielkie pająki, które nie budują pajęczyn i nigdy nie widziały ani much, ani komarów, zbierają jakieś mikroorganizmy z powierzchni wody. Tepui są potężne. Nie wiadomo, jaką żyłę złota kryją w swoich labiryntach.

Indianie mówią, że kiedyś nie było wodospadu pod Górą Diabła. Była tam wioska. Kiedyś kobiety zachorowały i pomarły. Ocalała tylko Churum, córka szamana. Kochało ją czterech przyjaciół: tropiciel, wojownik, myśliwy i łowca ryb. Postanowili walczyć. Mieli się ścigać na wierzchołek góry.

– Każdy z nich tej ostatniej nocy przed biegiem myślał, że jeśli uda mu się wyprzedzić innych, zrzuci na nich kamienie z góry albo wciągnie ich w wir rzeki, albo pomyli im ścieżki, albo użyje łuku i strzały. Ale nie potrafili zwrócić się przeciw sobie – opowiada Juan, pemoński wioślarz z mojej łodzi, a puste dotąd hamaki obok naszych wypełniają się ciężkim cieniem – razem dobiegli na szczyt. Szaman nie chciał oddać córki żadnemu. I rzucił straszliwy czar. Zamienił ich w kamienie. Czar jednak odbił się od ścian kanionu i trafił w serce Churum. Jej serce pękło na dwoje z takim trzaskiem, że otworzyła się góra i wypłynął wodospad.

Tylko z samolotu widać, że góra ma rzeczywiście kształt pękniętego serca. Ale pemońska opowieść o Churum powstała w czasach, kiedy o samolotach nie śniło się jeszcze nawet aniołom. Kto im powiedział, jak z nieba wygląda ich góra? W 1956 roku, przed śmiercią w szpitalu wojskowym w Panamie, Jimmy Angel poprosił, żeby jego serce spalić, a prochy zrzucić do wodospadu...

_ Tekst i zdjęcia: Grzegorz Kapla / Poznaj Świat _

d1oju7c
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1oju7c