Trwa ładowanie...

"Himalaizm zimą to polska specjalność!"

Wybitny włoski himalaista Simone Moro jest pełen uznania dla wspinaczy z Polski, którzy jako pierwsi w historii zdobyli zimą szczyty dziesięciu spośród czternastu ośmiotysięczników świata. Wejście 5 marca na szczyt Broad Peak przez Macieja Berbekę, Tomasza Kowalskiego, Artura Małka i Adama Bieleckiego to wielkie osiągnięcie na skalę światową, choć niestety - zakończone tragiczną śmiercią dwóch z nich... Simone Moro twierdzi, że "himalaizm zimą to polska specjalność". Z czego to wynika? Na to i inne pytania w drugiej części rozmowy z Wirtualną Polską odpowiada czołowy polski taternik, alpinista i himalaista Ryszard Pawłowski, który w swoim życiu wchodził na dziesięć z czternastu ośmiotysięczników świata (w tym m.in. w lipcu na Broad Peak i K2, a w maju cztery razy na Mount Everest).

"Himalaizm zimą to polska specjalność!"Źródło: PAP/Monika Rogozińska
d1mvrii
d1mvrii

Wybitny włoski himalaista Simone Moro jest pełen uznania dla wspinaczy z Polski, którzy jako pierwsi w historii zdobyli zimą szczyty dziesięciu spośród czternastu ośmiotysięczników świata. Wejście 5 marca na szczyt Broad Peak przez Macieja Berbekę, Tomasza Kowalskiego, Artura Małka i Adama Bieleckiego to wielkie osiągnięcie na skalę światową, choć niestety - zakończone tragiczną śmiercią dwóch z nich... Simone Moro twierdzi, że "himalaizm zimą to polska specjalność". Z czego to wynika? Na to i inne pytania w drugiej części rozmowy z Wirtualną Polską odpowiada czołowy polski taternik, alpinista i himalaista Ryszard Pawłowski, który w swoim życiu wchodził na dziesięć z czternastu ośmiotysięczników świata (w tym m.in. w lipcu na Broad Peak i K2, a w maju cztery razy na Mount Everest).

Czytaj także:


Michał Bugno: Polacy jako pierwsi na świecie zdobyli zimą łącznie 10 z 14 ośmiotysięczników. Wybitny włoski himalaista Simone Moro, który sam zaliczył trzy podobne wejścia, jest pełen uznania dla wspinaczy z naszego kraju. Kilka dni temu, komentując ostatnią wyprawę na Broad Peak, napisał w serwisie planetmountain.com, że "himalaizm zimą to polska specjalność, choć w kategorii dramatu niestety nic się nie zmieniło". W jego ocenie "jakaś niesamowita cecha pozwala Polakom grać pierwsze skrzypce w zimowych wejściach na ośmiotysięczniki, podczas gdy w kraju mają Tatry, gdzie najwyższy szczyt sięga zaledwie około 2600 metrów!" (polski wierzchołek Rysów - 2499 m n.p.m., słowacki Gerlach - 2655 m n.p.m. - przyp. WP.PL). "Himalaizm zimą to polska specjalność" - jak pan uważa, z czego to wynika?

*Ryszard Pawłowski: *Na pewno wynika to z naszej determinacji i umiejętności radzenia sobie w ekstremalnych warunkach. Historia pokazuje, że na Syberii czy innych zesłaniach, odbywających się w bardzo trudnych okolicznościach, to właśnie my, Polacy, radziliśmy sobie najlepiej. Poza tym młodzi ludzie w Polsce mają niesamowite wzorce - mogą naśladować rodaków, którzy w latach osiemdziesiątych w Himalajach i Karakorum byli zdecydowanie najlepsi. Nie chcę mówić o bohaterstwie, ale uważam, że nieustępliwość i determinacja są naszymi cechami narodowymi. Bez względu na zagrożenie i trudne warunki zawsze staramy się nie odpuszczać. W latach osiemdziesiątych było już za późno na zdobywanie dziewiczych szczytów ośmiotysięcznych, więc Polacy stali się liderami w zimowych wejściach na wierzchołki tych gór. A przecież nie tylko polscy wspinacze próbowali zdobywać zimą te szczyty. Chcieli tego dokonać „najlepsi z najlepszych”! I niewielu się to udało. Tak naprawdę poza Włochem Simonem Moro, Kazachem Denisem Urubko i
Amerykaninem Corym Richardsem, nie udało się to nikomu! My byliśmy wyjątkowi - nam się to udawało i wciąż się udaje. Mimo, że ryzyko jest postawione najwyżej, jak tylko można je sobie wyobrazić! I właśnie dlatego dochodzi do takich tragedii, jak ta, która wydarzyła się podczas ostatniej wyprawy na Broad Peak.

d1mvrii

**

*Nie ma wątpliwości, że to ryzyko jest maksymalnie wysokie. Ale, czy zdobywając ośmiotysięczniki w ogóle myśli się o tych zagrożeniach, czy raczej ma się wewnętrzne przekonanie na zasadzie „na pewno nie przytrafi mi się nic złego”? *

Mogę powiedzieć na swoim przykładzie. Kiedy byłem młody, nie zastanawiałem się nad tym, co może mi się stać. Podejmowałem nawet próby, które z góry były skazane na niepowodzenie, a tymczasem... bardzo często udawało mi się je zrealizować. Często wynikało to z moich umiejętności, ale bywało i tak, że graniczyło z cudem. Na przykład w sytuacjach, kiedy spadałem ze skały, bo lina się urywała. Albo, gdy spadałem z lawiną śnieżną, żegnając się z życiem, aż nagle, niespodziewanie, wbijałem się w śnieg u podstawy ściany. Dzięki temu wychodziłem z opresji bez szwanku lub jedynie poobijany i pokrwawiony. W takich sytuacjach o moim losie nie decydowały umiejętności lub doświadczenie, tylko po prostu szczęście. Później, kiedy nabrałem bardzo dużego doświadczenia, zacząłem kalkulować ryzyko. Podejmując różne wyzwania w ostatnich latach, wybiegałem myślami do tego, co by się stało, gdyby wydarzyło się coś złego. Nie ukrywam, że dziś jestem dużo bardziej zachowawczy niż przed laty. Przypuszczam, że na ostatniej wyprawie
na Broad Peak mogło być podobnie – że ci młodzi uczestnicy, czyli Artur, Adam i Tomek myśleli przede wszystkim o zdobyciu szczytu, a nie o tym, że może im się coś stać. Ryzyko bardziej mógł kalkulować Maciek – na zasadzie doświadczenia i tego, że znajdował się już w bardzo trudnych sytuacjach. To chyba on miał największą świadomość, że może się coś wydarzyć.


Mówimy o sporcie, który jest niesłychanie niebezpieczny, ale i fascynujący, bo himalaizm sprawia, że człowiek dokonuje niemożliwego i dociera w miejsca nieosiągalne dla zwykłych śmiertelników. Co pana najbardziej pociąga w górach?

Jeżdżę w góry pod ponad 40 lat i mogę powiedzieć, że na przestrzeni lat się to zmieniało. Na początku była to dla mnie młodzieńcza przygoda. Wychowałem się na Śląsku, gdzie przez wiele lat pracowałem w kopalni. Wiadomo, jak Śląsk wyglądał ponad 40 lat temu - było brudno, ponuro, a wokół same kominy. Wyjazdy do Jury Krakowsko-Częstochowskiej, a później w Tatry i Alpy były dla mnie niezwykłym przeżyciem i sposobem na oderwanie się od szarej codzienności. Na początku była to oczywiście czysta przygoda, ale później, kiedy zacząłem wspinać się w górach, robić przejścia ścianowe i pokonywać coraz trudniejsze drogi, zaczęły się we mnie rodzić sportowe ambicje. Stawiałem sobie różne wyzwania, które starałem się realizować i dawało mi to dużo satysfakcji. W końcu zdecydowałem się w całości poświęcić górom. Zrobiłem kursy instruktorskie - najpierw kurs wspinaczki skalnej, później tatrzański, a następnie kurs alpinizmu. Moja przygoda z najwyższymi górami trwała wiele lat i odbywała się w najwyższym wymiarze, bo miałem
doskonałych partnerów - Jurka Kukuczkę (zginął w 1989 roku, atakując wraz z Ryszardem Pawłowskim szczyt Lhotse i wytyczając nową drogę wspinaczki; pękła przytrzymująca go lina - przyp. WP.PL), Krzysia Wielickiego, Piotra Pustelnika czy też Adasia Zyzaka czyli „najlepszych z najlepszych”. Przypomnę, że działaliśmy m.in. na południowej ścianie Lhotse i zdobyliśmy południową Annapurny, gdzie szliśmy bardzo trudnymi technicznie drogami. Z kolei w 1996 roku wszedłem na najtrudniejszą ośmiotysięczną górę świata K2. I to od północy, czyli z najtrudniejszej strony. To było niesamowite wyzwanie! Podobnie jak wejście na Mount Everest w 1994 roku, a później z drugiej strony - od strony Tybetu w roku 1995. I następne wejścia…


A jak dziś podchodzi pan do górskich wypraw?

Na początku moje wyprawy w góry miały wymiar bardziej sportowy, a po latach założyłem własną agencję i zacząłem organizować wyjazdy przewodnickie, które niektórzy nazywają komercyjnymi. Każdego roku jestem w różnych częściach świata, gdzie chodzę po górach. Na niektóre wchodziłem już nawet kilkanaście razy. Do wyjazdów podchodzę inaczej niż kiedyś - choćby z tego względu, że mam już swoje lata i fajną rodzinę - młodą żonę i małą córeczkę. Te góry wciąż sprawiają mi jednak przyjemności, a swoją pasję staram się łączyć z innymi - fotografowaniem i filmowaniem. Mam nadzieję, że będę to robił jeszcze przez wiele lat.


Na „Kolosach” w Gdyni miała miejsce premiera pana nowej książki „Ryszard Pawłowski - 40 lat w górach”. Czego czytelnicy mogą spodziewać się w tej pozycji i jak porównałby ją pan do swojej poprzedniej książki „Smak gór” z 2004 roku?

„Smak gór ” to całkowicie inna książka. Zawierała odpowiedzi na pytania, które mogą zadawać ludzie, nieznający się na górach czyli osoby, które są naszymi fanami, ale jednocześnie są całkowitymi amatorami. Były tam odpowiedzi na proste pytania, zadawane często podczas moich prelekcji. Natomiast ta książka to zapis wywiadu-rzeki, który przeprowadza ze mną redaktor naczelny magazynu „Góry” Piotr Drożdż. Rozmawiamy o aktualnych sprawach, dziejących się w górach, ale wracamy też do moich pierwszych wyjazdów – sportowych, często bardzo trudnych wejść w stylu alpejskim, które miały miejsce ponad 40 lat temu. Są tam opisane moje pierwsze wyprawy w tak egzotyczne góry jak np. Andy Peruwiańskie, ale także historie z Tatr, Alp i Himalajów. Poprzez tę książkę chciałem przypomnieć sytuacje i ludzi, z którymi zaczynałem się wspinać oraz oddać im cześć. Chciałem też zostawić po sobie ślad, bo wiem, że kilka znanych osobistości jak np. Andrzej Zawada, czy Maciej Berbeka, który zginął ostatnio po zdobyciu szczytu Broad
Peak, nie zdążyli przekazać na piśmie swoich doświadczeń i przygód górskich. Zawsze mówili: "na książki za wcześnie, mamy jeszcze czas...". Szkoda, bo byli osobistościami światowego formatu, których młodzi ludzie mogą naśladować. Cieszę się więc, że udało mi się zamknąć okres 40-lecia mojej górskiej działalności. Mimo, że dalej się wspinam i mam kolejne plany.

Rozmawiał Michał Bugno, Wirtualna Polska

Czytaj także:

d1mvrii
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1mvrii