Trwa ładowanie...
09-11-2012 10:00

Beata Pawlikowska: Blondynka na Bali

Miesiąc spędzony w drodze przez wulkany i plaże, pola ryżowe i tropikalne lasy. Niezliczone świątynie, kadzidełka, spotkanie z szamanem Ketutem (tym samym, którego spotkała Julia Roberts w filmie „Jedz, módl się i kochaj”) i Boże Narodzenie o zapachu dojrzałych durianów – to tylko niektóre z niespodzianek, jakie czekały na Beatę Pawlikowską na Bali. Przedstawiamy fragment jej najnowszej książki „Blondynka na Bali”.

Beata Pawlikowska: Blondynka na BaliŹródło: Archiwum Beaty Pawlikowskiej
dlholr6
dlholr6

Miesiąc spędzony w drodze przez wulkany i plaże, pola ryżowe i tropikalne lasy. Niezliczone świątynie, kadzidełka, spotkanie z szamanem Ketutem (tym samym, którego spotkała Julia Roberts w filmie „Jedz, módl się i kochaj”) i Boże Narodzenie o zapachu dojrzałych durianów – to tylko niektóre z niespodzianek, jakie czekały na Beatę Pawlikowską na Bali. Przedstawiamy fragment jej najnowszej książki „Blondynka na Bali”.

Otarłam pot z czoła. Prawdziwie tropikalne święta. Zrobiłam kolejne zdjęcie do mojej kolekcji arabskich łazienek. Tym razem była błękitna. Błękitne kafelki na podłodze i ścianach, nawet błękitna muszla toaletowa z urwaną klapą. Niebieski plastikowy pojemnik do polewania się wodą i starodawne żółtawo-białe zacieki na ścianach. Nie chciałam im się bliżej przyglądać, a konieczny bezpośredni kontakt ograniczyłam do minimum. Szkoda, że człowiek nie jest wyposażony w umiejętność unoszenia się ponad ziemią. Choćby pięć centymetrów, czyli tyle, żeby ominąć wykwitające na niemytych podłogach radosne połacie grzybów.

Nie mogłabym sobie jednak odmówić porannej kąpieli. Nawet w najbrudniejszej łazience i w najbardziej lodowatej wodzie. Kiedy na zewnątrz jest plus czterdzieści, słońce pali żywym ogniem, powietrze spuchnięte od wilgoci stoi nieruchomo, miłe wspomnienie dreszczu pod strumieniem zimnej wody i mokrych włosów jest jednym ze sposobów na przetrwanie. Drugim jest wsiąść do lokalnego busa i poczuć wiatr na twarzy.

Z tą nadzieją wróciłam na dworzec.
- Dżakarta, Dżakarta? – zawołał ktoś z nadzieją na mój widok.
O, nie! Stolica Jawy była być może słynna, ale znajdowała się na drugim krańcu wyspy. Biorąc pod uwagę fakt, że Jawa jest wąska i długa, podróż do Dżakarty musiałaby trwać…
- Dwadzieścia cztery godziny! Ekspres! – namawiał mnie kierowca. – Zaraz odjeżdża!
Pokręciłam głową. Nie, nie, to w ogóle nie o to chodzi. Jaki sens ma pakowanie się do autobusu na cały dzień i noc? Kiedy trzeba się śpieszyć albo gdy nie ma innego wyjścia – oczywiście. Ale moim celem nie jest zaliczenie ważnych miast, tylko poznanie i zrozumienie miejsca, w którym jestem.
- Dżakarta! Dżakarta!
- Malang! – odrzekłam z uporem.
- Malang, Malang? – podchwycił czujnie jeden z głosów. – Tutaj, tutaj!
Pożeglowałam za nim jak posłuszny statek za światłem latarni morskiej. Autobus był pełen ludzi. Wcisnęłam się na ostatnie wolne siedzenie i po chwili z triumfalnym ryczeniem klaksonu wyjechaliśmy ze stacji.

dlholr6

Moje marzenie o ożywczym powiewie wiatru musiało poczekać na bardziej sprzyjające okoliczności. W autobusie było gorąco jak w piecu. Pomocnik kierowcy – ten, który nawołuje pasażerów i zbiera opłaty - wyglądał jak pulchny buldog. Wskoczył na schodek, wrzeszcząc z całych sił do ostatnich potencjalnych pasażerów:
- Probolinggo, Probolinggo!!
A potem wcisnął się do środka, wbijając we mnie swoje obfite pośladki. Aaaa! Buldog nie mieścił się w ciasnym przejściu między fotelami, więc musiał na kogoś naciskać. Padło na mnie, bo zajęłam ostatnie wolne miejsce z tyłu tuż przy wyjściu. Objęłam mocniej plecak ramionami. Dam radę. Buldog znowu wpakował we mnie swoje pulchne ciało. Przeciska się dalej. Całe szczęście. Będzie zbierał pieniądze za przejazd. Bilety? Ależ skąd. Po co komu bilety? Autobusy należą do właścicieli prywatnych firm. Dlatego jeżdżą często i szybko, żeby więcej zarobić. Nie ma rozkładu jazdy ani rezerwacji. Jeśli są pasażerowie, znajdzie się dla nich autobus. Choćby taki jak ten. Ciasny, brudny, zardzewiały, trzeszczący i dygoczący przy każdym zakręcie, ale wierny jak pies. Szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę technikę jazdy tutejszych kierowców.

Gaz do dechy. Klakson w pogotowiu. Oślepianie długimi światłami. Taranowanie mniejszych od siebie. Wymuszanie pierwszeństwa przejazdu wszędzie, gdzie to jest możliwe. Wciskanie się do ruchu w ostatniej chwili. Wyprzedzanie na trzeciego. Stresowanie wszystkich innych uczestników ruchu za pomocą wszelkich znanych metod, łącznie z wściekłym nacieraniem od tyłu. Ryk klaksonu. Huk silnika. Zjeżdżaj z drogi, marny motocyklisto, bo cię rozjadę! Pęd. Ryk klaksonu. Błyskanie światłami. Huk silnika. Szybciej, szybciej, szybciej! Dalej, dalej, dalej! Nie ma czasu do stracenia!
Całe szczęście, że nie usiadłam z przodu. Pulchne pośladki buldoga znów pojawiły się na wysokości mojej twarzy. Schowałam się za plecakiem.
- Probolinggo? – zapytał Buldog w moim kierunku.
- Malang.
- Probolinggo – oświadczył i tak się dowiedziałam, że autobus jedzie tylko do Probolinggo, czyli miasta na północnym wybrzeżu Jawy, gdzie mam się przesiąść do następnego.

Ciasno. Gorąco. I bardzo ciekawie. Tylko w tych szalonych miejscowych autobusach można spotkać prawdziwych ludzi i obserwować jak się zachowują na co dzień, w najbardziej naturalny dla siebie sposób. Siedzę więc i patrzę. Jak tajny szpieg z Krainy Deszczowców, z aparatem fotograficznym i notatnikiem, w którym zapisuję rzeczy, których nie chcę zapomnieć:
Ludzie są delikatni. Każdy wita się z pasażerem, który siedzi obok.
Gorąco. Czuję jak pot spływa mi po plecach. Pół godziny temu do autobusu wsiadła młoda kobieta z dzieckiem. Kiedy stanęliśmy na krótki postój, odwróciła się do mężczyzny siedzącego obok, powiedziała, że zaraz wróci, zostawiła torebkę i poszła z dzieckiem do toalety.

Wyobrażacie sobie? Zostawiła wszystko w autobusie obok nieznajomego pasażera i wyszła. To znaczy, że ludzie mają do siebie zaufanie. Wiedzą, że mogą na sobie polegać. Nie ma podejrzliwości ani niechęci. Jest coś w rodzaju poczucia wspólnoty i chęci pomagania sobie nawzajem.

dlholr6

Kobieta z dzieckiem wróciła na swoje miejsce w autobusie. Czekaliśmy na nowych pasażerów, których donośnym rykiem poszukiwał pulchny Buldog, krążąc wytrwale po parkingu. Siedzieliśmy ściśnięci po trzy osoby na dwuipółosobowych fotelach, tłocząc się między bagażami, których coraz więcej rosło w przejściach, a między nimi jak niekończąca się rzeka przepływali i przeciskali się sprzedawcy różności: wody i innych napojów w schłodzonych pudełkach ze styropianu, słodyczy, orzeszków, torebek ze smażonym tofu, gotowanych przepiórczych jajek, dropsów, suszonych plastrów ananasa, cukierków, winogron, chrupków, owoców mango, ciastek i gazet. Sprzedawali nawet zestawy narzędzi i lekarstwa, a także gotowe dania obiadowe w postaci papierowego zawiniątka z ryżem i kawałkiem smażonego kurczaka. Wędrowali przez autobus powtarzając swoje refreny:
- Jajka, jajka, jajka przepiórcze, jajka, jajka, jajka.
- Lizaki, lizaki, lizaki, cukierki, słodycze, lizaki.
- Ryż z kurczakiem, ryż z kurczakiem, ryż z kurczakiem.

Pasażerowie, przyzwyczajeni do tego, że na każdym przystanku przez autobus płynie fala objuczonych towarem sprzedawców, nie zwracali na nich uwagi. Niektórzy kupowali torebkę fistaszków albo opakowanie zimnego smażonego tofu, ale większość obojętnie patrzyła w okno.
Właśnie wszedł następny, z plastikową miską pełną placków.
- Placki, placki, ciepłe placki – powtarzał monotonnym głosem, ale nikt na niego nie patrzył.
- Placki, placki – mówił i szedł coraz dalej w głąb autobusu.
I wciąż nikt nie spojrzał w jego stronę.
- Placki, placki, placki – nagle się zatrzymał i oparł o fotel. – Placki, placki, placki.
A ludzie nic.
- Placki, placki, placki – powiedział znów tym samym mechanicznym tonem.
Nikt nie zareagował.
Dziwnym, jakby hipnotycznym gestem mężczyzna podniósł miskę i podsunął ją pod oczy najbliższego pasażera. Tak blisko, że dotknął jego nosa.
- Placki?
Pasażer pokręcił przecząco głową i odsunął się od miski. Nie oburzył się, że rozzłościł, nie zirytował mimo że w oczywisty sposób została naruszona jego osobista przestrzeń. Sprzedawca – nawet choćby miał najlepszy pod słońcem towar – nie ma prawa dotykać potencjalnych klientów ani tym bardziej wmuszać im pod nos swojej pachnącej oferty.
- Placki, placki, placki – podjął sprzedawca i ruszył dalej w głąb autobusu. Może chciał tylko sprawdzić, czy pasażerowie w tym pojeździe są żywymi istotami?

Nawet jeśli są, to wkrótce mogą przestać nimi być – przemknęło mi przez myśl, bo w następnej sekundzie utonęłam w oszałamiającej chmurze dymu. Ach, całkiem zapomniałam, że w Indonezji używa się jedynego w swoim rodzaju tytoniu wymieszanego z goździkami. A palić można wszędzie. W autobusie i pociągu, na ulicy, w taksówce, w barze i restauracji.
- Kretek, kretek, kretek – dorzucił zachęcająco sprzedawca z kartonem papierosów.
- Help, help! – zawołały moje płuca. Rzuciłam palenie kilkanaście lat temu. Nie chcę nigdy do tego wrócić.
- Kretek, kretek, kretek! – namawiał sprzedawca.
Kretek to nazwa tych szalonych papierosów z goździkami. Bez filtra, za to z kilkakrotnie większą zawartością smółek i nikotyny.
- Help, help!... – wołały moje płuca, którym niezwłocznie z pomocą pośpieszyły dwie wielkie żółtozielone kule, z których wydobywały się aż nazbyt znajome opary.

dlholr6

Duriany! Do autobusu wsiadł właśnie nowy pasażer, wciskając się na ostatnie wolne siedzenie razem z dwoma dojrzałymi durianami, od których obłoki dymu z papierosów czmychnęły ze wstydem przez okno. Czmychnął też pulchny Buldog z obfitymi pośladkami, a ponieważ nie dałoby się do autobusu wcisnąć już nawet najszczuplejszej zapałki, kierowca ryknął silnikiem, zaklął klaksonem i potoczyliśmy się dalej w świat.

| Beata Pawlikowska – pisarka, podróżniczka, fotograf, dziennikarka. Z pasją pisze i opowiada o podróżach, spełnianiu marzeń i odnalezieniu się w „dżungli życia”. Organizuje wyprawy do dżungli amazońskiej i w inne egzotyczne miejsca. Pisze książki, felietony i reportaże. Fotografuje. Ilustruje książki. Autorka ponad czterdziestu książek. W Radiu ZET w każdą niedzielę od 10.00 do 14.00 prowadzi audycję „Świat według Blondynki”. |
| --- |

dlholr6
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dlholr6