Trwa ładowanie...
22-07-2010 10:20

Islandzkie zabawki. Zapiski z wyspy wulkanów

Nowy tytuł z serii podróżniczej Wydawnictwa Pascal „Mój prywatny świat” – „Islandzkie zabawki” - to słodko-gorzka relacja cieszyńskiego poety Mirosława Gabrysia z malowniczej wyspy. Wyspa - znana ostatnio ze swojego nie-sławnego wulkanu - jest czynnym wulkanem ludzkich emocji i wydarzeń wartych poznania. Autor pokazuje Islandię jako azyl – azyl pogrążony w gospodarczym kryzysie. Kreśli również bez czułości sylwetki Polaków i pozostałych emigrantów, szukających na wyspie lepszego życia lub przygód. Islandia w oczach Gabrysia przypomina momentami rozrzucone zabawki w dziecięcym pokoju.

Islandzkie zabawki. Zapiski z wyspy wulkanówŹródło: Pascal
d2i82uk
d2i82uk

Nowy tytuł z serii podróżniczej Wydawnictwa Pascal „Mój prywatny świat” – „Islandzkie zabawki” - to słodko-gorzka relacja cieszyńskiego poety Mirosława Gabrysia z malowniczej wyspy. Wyspa - znana ostatnio ze swojego nie-sławnego wulkanu - jest czynnym wulkanem ludzkich emocji i wydarzeń wartych poznania. Autor pokazuje Islandię jako azyl – azyl pogrążony w gospodarczym kryzysie. Kreśli również bez czułości sylwetki Polaków i pozostałych emigrantów, szukających na wyspie lepszego życia lub przygód. Islandia w oczach Gabrysia przypomina momentami rozrzucone zabawki w dziecięcym pokoju.

„Islandzkie zabawki” jest książką melancholijną, ale napisaną z rockowym pazurem, książką inteligentną, przenikliwą, dowcipną, chwilami ironiczną i złośliwą. Ma ona formę dziennika z podróży i z życia w odległym kraju, w którym kronikarski opis przeplatają refleksje autora, relacje z zabawnych i gorzkich przygód, a także wypadki i przypadki miłosne z pełną temperamentu Karoliną.

Mirosław Gabryś – urodził się w 1973 roku w Cieszynie, od 2005 roku mieszka w Reykjavíku. Pracował między innymi jako przemytnik wódki i papierosów, listonosz, dziennikarz i praczka. Wczesną młodość przegrał na gitarze, dzięki czemu dorobił się skoliozy rotacyjnej kręgosłupa. Późną młodość przepisał na wiersze, dzięki czemu dorobił się trzech tomików. Niedawno wkroczył w wiek średni, o czym poinformowała go niechciana ciąża z samym sobą (trzyma fason, wciągając brzuch). Neurotyk, melancholik, mizantrop, sam sobie ścina włosy i farbuje na granatową czerń.

**Fragmenty**

Wyruszyłem w drogę nie ze strachu przed mężem mojej dziewczyny. Zrobiłem to z kilku powodów, ale najistotniejszym niech będzie ten, że potrzebowałem dystansu i spojrzenia z zewnątrz. (No dobra, z kasą też było dość kiepsko). A co zrobić, żeby nabrać dystansu i spojrzeć z zewnątrz na swoje wątłe, nijakie i upadające życie? Wygumować się z najbliższego otoczenia, a najlepiej w ogóle z Polski się wygumować. Żyć bez telefonu i bez Internetu. Zagubić swój język w jakiejś innej, obcej, zupełnie nieznanej mowie. Zniknąć.
(...)
Wyjazd jest lekarstwem. A jeśli nawet to tylko placebo, to czy placebo musi być czymś gorszym niż lekarstwo prawdziwe, skoro działa tak samo?
Wyjazd jest sposobem na odmianę. A odmiana to świeże powietrze, które chce się wciągać w płuca bez opamiętania. Albo narkotyk, po którym świat nabiera nowego, lepszego kształtu. I czy to ważne, że ten kształt jest urojony?
(...)
Reykjavík poddawany jest nieustannej rozbudowie. Wszędzie pracują dźwigi, powstają nowe budowle. Człowiek dokonuje ekspansji, podbija tereny należące do dzikiej przyrody. Wielkie żurawie pracują głównie na osiedlach (na naszym również), ale ich widok w centrum miasta nikogo nie dziwi. Może turystów, którzy bezskutecznie usiłują w nich dojrzeć obiekty godne zwiedzania. Dla tubylców potężny dźwig w centrum miasta jest stałym, wkomponowanym idealnie w pejzaż miasta obiektem architektonicznym. Dźwig mógłby być symbolem współczesnego Reykjavíku.
(...)
Hulajnogi są popularne nie tylko wśród najmłodszych. Czasem widuję dorosłego osobnika z hulajnogą w autobusie. Zapewne do pracy część trasy przemierza na tym wehikule. Hulajnogi leżą porozrzucane w różnych miejscach osiedla, leżą nieraz dwa czy trzy dni, by potem ich właściciel mógł się nimi zaopiekować – zabrać do domu lub poszusować w stronę kolorowych świateł miasta. Często widuję hulajnogę na przystanku. Być może jest to pojazd niczyj, czyli wszystkich mieszkańców osiedla, taka hulajnoga osiedlowa, na której każdy może podjechać z przystanku pod swój blok.
(...)
Stół nasz się kiwał i dryfował we wszystkie strony. Usiłowaliśmy nad nim zapanować, ale piwa ciągle wpadały do wody. Przynosili nam następne, które znów wpadały, bo coraz bardziej pijani byliśmy. Jón krzyczał swoje ulubione „grande! grande!”, Mario krzyczał „tropical!”, bo na desce ratunkowej oprócz piw był ananas. Gdy za jakiś czas usłyszę piosenkę lokalnej grupy FM Belfast Tropical, to doskonale będę wiedział, że tekst jest o Islandii: „You are welcome to my rocky island, it’s tropical”.
(...)
Całe to szaleństwo na chacie u Jóna doskonale wpisało się w standardową formułę imprezy integracyjnej. Bo – jak powszechnie wiadomo – integracja pracowników to sprawa marginalna, imprezy integracyjne służą szefom. Jón przez jeden wieczór pozwalał nam na wszystko (być może nawet widział, jak wychodząc czyścimy mu lodówkę z alkoholu) i wiedział, że mu się to opłaci.

d2i82uk
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2i82uk