Trwa ładowanie...
14-12-2009 16:49

Stoki spełnionych marzeń

Stacja narciarska w Wierchomli Małej powstała z wielkich oczekiwań.
Jeszcze dwadzieścia lat temu nie było tu nawet jednego orczyka. Dzisiaj Wierchomla
jest jednym z największych ośrodków narciarskich Małopolski. Przyjeżdżają tu goście
z Ukrainy i Słowacji, bywają Szwedzi i Brytyjczycy. Trudno o lepszą rekomendację.

Stoki spełnionych marzeńFot: Agnieszka Rodowicz
d3k3lqs
d3k3lqs

Droga z Piwnicznej Zdroju w kierunku Krynicy wije się jak czarny węgorz przez białą Dolinę Popradu. Wkoło wysokie drzewa przysypane śnieżnym cukrem pudrem. Częściowo zamarznięta rzeka płynie leniwie szerokim korytem, gęsta od kry. Przy stacji kolejowej Wierchomla do Popradu wpada potok Wierchomlanka, który spływa z gór, szemrząc cichutko. Wilgoć bijąca od strumienia okleja gałązki rosnących wzdłuż niego brzóz, a mróz tworzy z nich lodowe krople błyszczące w porannym słońcu jak kryształki Swarovskiego. To znak, że trzeba skręcić w lewo. Droga robi się węższa, wznosi się lekko w górę, biegnąc przez zasypaną śniegiem dolinę Wierchomlanki. Co jakiś czas mija stareńkie drewniane chałupy zakopane w białym puchu niemal po dach. Koronka snycerskich ozdób okala okapy wieńczące szczyty dachów.

Malowane mrozem wzory na szybach łemkowskich chat są niemal identyczne, jak te na białych firankach wiszących w ich oknach. Dolina zwęża się coraz bardziej, ściany otaczających ją wzniesień niemal się dotykają. Nad drogą pochylają się dorodne jodły, świerki i sosny, dźwigające czapy ciężkiego śniegu. W tym tunelu z drzew płynie Wierchomlanka, lawirując między kamieniami rozrzuconymi po dnie potoku. Nakryte są, jak wszystko wokół, śnieżnymi czepcami.

Kilkaset metrów od wjazdu do Wierchomli Małej droga kończy się u podnóża Pustej Wielkiej, góry wznoszącej się łagodnym łukiem na wysokość 1061 m n.p.m. U jej stóp przycupnęło kilka drewnianych łemkowskich chat. Kulą się, jakby chciały uniknąć kolejnego razu bezlitosnej historii. Przed wojną było w Wierchomli Małej około stu łemkowskich gospodarzy. Wieś, schowana wśród wzgórz Beskidu Sądeckiego, przetrwała wojenne burze. Po wojnie, podczas akcji Wisła, jej mieszkańcy w ciągu jednej nocy zostali wysiedleni. Opustoszały chałupy, umilkło szczekanie psów, podwórka zaczęły zarastać trawą. Kiedy cały kraj się odbudowywał i elektryfi-kował, w Wierchomli Małej czas się cofał. Jedyna droga dojazdowa nie miała twardej nawierzchni, zimą była nieprzejezdna, latem służyła furmankom. Przez 50 lat nikt o Wierchomli nie słyszał, mało kto też tu zaglądał.

Kiedy wcześnie rano patrzy się na wioskę ze zbocza Pustej, wygląda, jakby nadal niewiele się zmieniło. Kilkanaście domostw wciśniętych w wąski jęzor doliny przypomina średniowieczną osadę z obrazu Pietera Brueghela młodszego „Pejzaż zimowy z łyżwami i pułapką na ptaki”. Ciemne pnie drzew odcinają się wyraźnie od bieli śniegu. Dym snuje się leniwie z kominów. Mroźne powietrze pachnie palącym się drewnem. Coś się jednak w tym obrazku nie zgadza. Zamiast na łyżwach, ludzie jeżdżą na śnieżnych skuterach. Pomiędzy chałupami wyrastają pachnące nowością wille, na stokach ponad wsią, w miejscu drewnianych krzyżaków na siano, stanęły alpejskie domki dla turystów. „Witamy w krainie śniegu i słońca” – głosi transparent przy wjeździe do Wierchomli. Obok logo stacji narciarskiej: śniegowa gwiazdka i słoneczko.

d3k3lqs

Wieś jeszcze śpi, ale na okolicznych stokach warczą ratraki, pracownicy stacji odśnieżają podejście do kolejki krzesełkowej, a drogami od Krynicy, Piwnicznej, Nowego Sącza pędzą busy wypakowane nartami, kijkami. Najbardziej ambitni narciarze chcą być na stoku, gdy tylko ruszą wyciągi.

Wierchomlę Małą, położoną między Piwniczną a Muszyną, odwiedza zimą ponad dwieście tysięcy turystów. Wieś odżyła dzięki specyficznemu mikroklimatowi, który zauważył były burmistrz Piwnicznej. Przez wiele lat obserwował tutejszą pogodę. Notował, kiedy pada śnieg, jak długo się trzyma. Zauważył, że w Wierchomli zima wcześniej się zaczyna i później kończy. A śnieg leży na stokach dużo dłużej niż w innych częściach Beskidu Sądeckiego. Wierchomla zawdzięcza ten specyficzny klimat górom otaczającym ją ze wszystkich stron. To dzięki nim temperatura jest tu śred-nio o 4 stopnie niższa niż w sąsieddnich miejscowościach. A to powoduje, że śnieg utrzymuje się na zboczach gór od listopada do marca – ponad sto dni.

Co z tego, kiedy nie było wyciągów. Wszyscy jeździli na narty do położonej po drugiej stronie Popradu Suchej Doliny, gdzie działało kilka starych orczyków. Bywał tam też warszawski biznesmen, pasjonat narciarstwa – Krzysztof Brzeski. Marzył mu się ośrodek narciarski z prawdziwego zdarzenia. Na szczęście dla Wierchomli usłyszał o jej specyficznym mikroklimacie. Trzynaście lat temu postawił tu pierwszy orczyk. Do wsi nie dojeżdżały autobusy, nie było telefonów i wodociągów, ale zaczęli już ściągać pierwsi narciarze. Podczas pierwszego zimowego sezonu na stokach Pustej Wielkiej stały dwa orczyki i dwie drewniane budki. W jednej sprzedawano bilety na wyciągi, w drugiej hot-dogi.

Dzisiaj stacja narciarska w Wierchomli jest największym ośrodkiem sportów zimowych Małopolski i jedną z najnowocześniejszych w Polsce. W weekendy drogą dojazdową do Wierchomli sunie gładkim asfaltem sznur samochodów, busów, autokarów i taksówek. Furmanki lub sanie zobaczyć można tylko wtedy, gdy wiozą turystów na ognisko.

Wydanie internetowe magazynu: www.Voyage.pl

d3k3lqs
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3k3lqs