Trwa ładowanie...
d3e3qhz
20-11-2006 13:42

Sulawesi. Pozdrowienia od umarłych

Sulawesi, czyli bajecznie piękny i niezwykle egzotyczny Celebes. Chaty są barwnie pomalowane i pokryte rzeźbami. Wszystkie wzory, barwy i motywy mają znaczenia symboliczne.

d3e3qhz
d3e3qhz
(fot. Beata Szlezynger)
Źródło: (fot. Beata Szlezynger)

Sulawesi, czyli bajecznie piękny i niezwykle egzotyczny Celebes. Z Makassaru, stolicy Sulawesi, pojechałam do Rantepao, miasteczka oddalonego o około 320 kilometrów, położonego w Tana Toraja, wspaniałym, górskim obszarze z fascynującą kulturą i tradycyjnymi domami tongkogan z podniesionymi z przodu i z tyłu dachami przypominającymi poroża bawołów wodnych.

Chaty są barwnie pomalowane i pokryte rzeźbami. Wszystkie wzory, barwy i motywy mają znaczenia symboliczne: kolory czerwony i biały symbolizują ludzkie życie, a mianowicie krew i kości, żółty oznacza Słońce i Księżyc, czarny jest kolorem śmierci i przenika wszystkie inne motywy. Frontony domów często są ozdabiane bawolimi czaszkami, będącymi symbolami prestiżu i dobrobytu.

d3e3qhz

Zależało mi na wzięciu udziału w niezwykłej, a bardzo charakterystycznej dla tego regionu ceremonii pogrzebowej. Właściwie odbywają się tu dwa pogrzeby: jeden bezpośrednio po śmierci, a następny, właściwy – wiele dni a nawet miesięcy po zgonie, ponieważ wymaga wielu przygotowań oraz zaproszenia wielu gości. Razem ze zmarłym do grobu oprócz przedmiotów codziennego użytku są składane zwierzęta ofiarne, których liczba zależy od jego zamożności i pozycji. Zwierzęta ofiarne to przede wszystkim drogie i bardzo tutaj cenione bawoły wodne, a rodzina potrzebuje czasem wielu miesięcy na zebranie odpowiedniej ich liczby oraz zgromadzenie odpowiedniej ilości środków pieniężnych – ceremonia często kosztuje miliony rupii. To ogromne finansowe obciążenie dla rodziny, która często z powodu konieczności zorganizowania tak wielkiej uroczystości popada w długi.

Człowiek, bawół, ryż

Do czasu „właściwego” pochówku zabalsamowane, zawinięte w tradycyjne płótno zwłoki rodzina przechowuje na strychu domu. Woda, która pozostaje po umyciu ciała, jest zbierana w naczyniach z bambusa, po czym wylewana na ziemię, następnie w tym miejscu sadzi się drzewo. Ponad połowa mieszkańców Sulawesi deklaruje, że jest chrześcijanami, dalsza część opowiada się za islamem. Wydaje się jednak – obserwując wciąż żywe obrzędy – że tradycyjna, animistyczna religia aluk topolo jest dominującą w umysłach ludzi zamieszkujących tereny Tana Toraja.

Według wierzeń mieszkańców tej przepięknej krainy wszechświat jest podzielony na Ziemię, Świat Podziemny i Nadziemny, w którym króluje Stwórca Wszystkiego – Puang Matua. Pewien stary człowiek, spotkany na ceremonii pogrzebowej, snuł opowieść o Bogu: „Puang Matua stworzył człowieka, ryż i bawoła w jednym dniu. Ten pierwszy człowiek nazywał się Datu Loku, pierwszy ryż Takebuku, a pierwszy bawół La’elo. Ci trzej bracia stali się naszymi przodkami. I dlatego do dzisiaj człowiek, ryż i bawół są ze sobą spokrewnieni. I dlatego nie mogą bez siebie egzystować…”.

(fot. Beata Szlezynger)
Źródło: (fot. Beata Szlezynger)

Droga do krainy Puya

Według wierzeń ludzi z Tana Toraja życie na Ziemi jest tylko przejściowe, a umarli udają się do krainy Puya, mitycznego świata za horyzontem. Droga do owego nowego świata jest trudna i najeżona niebezpieczeństwami, umarły może bezpiecznie go osiągnąć jedynie wtedy, kiedy wszystkie konieczne rytuały zastaną dopełnione przez jego żyjących krewnych.

d3e3qhz

Dalsza podróż zmarłego do Świata Nadziemnego poprzez Święte Wzgórza Bambapuang wydaje się być już o wiele łatwiejsza. Zwykle jednak umarli nie osiągają Nadświata, a jedynie krainę Puya i tam pozostają, istniejąc dalej w harmonii z poświęconymi ofiarami, których dusze wędrują przez pozaziemskie światy wraz z duszą zmarłego człowieka. Jeśli zmarły nie zostanie pochowany zgodnie z obowiązującym rytuałem, wówczas może nękać pozostałych przy życiu członków rodziny, domagając się odpowiedniej dla swojego wieku i statusu ceremonii pogrzebowej.

Z drzewem ku niebu

W miejscowości Kambira oglądałam ogromne drzewa, w pniach których umieszczane są w pionowej pozycji zmarłe maleńkie dzieci, którym nie zdążyły wyrosnąć zęby. Dzieci będą rosły wraz z drzewem, aż dusze ich osiągną niebo. Jeśli wydarzy się nieszczęście i umrze starsze dziecko, w najniższej społecznej klasie zwyczaj wymaga złożenia w ofierze poświęconej świnki. Prości młodzi ludzie mogą sobie pozwolić jedynie na krótką, jednonocną ceremonię i złożenie w ofierze świni oraz dwóch bawołów.

d3e3qhz

Ze wzrostem zamożności i znaczenia zwiększa się liczba ofiarnych zwierząt oraz czas trwania całego obrzędu, aż dochodzimy do największej ceremonii, w której uczestniczą tysiące zaproszonych gości, a odbywa się ona w dwóch częściach, trwających po siedem dni każda. Przerwa pomiędzy poszczególnymi częściami trwa od sześciu miesięcy do roku a nawet dwóch lat i potrzebna jest głównie po to, żeby zgromadzić konieczną liczbę zwierząt ofiarnych, których w tym przypadku zabija się setki. Ta ceremonia jest możliwa jedynie dla klasy ludzi najbogatszych, posiadaczy ziemskich, stanowiących około pięciu procent całej tamtejszej populacji.

Pogrzeb w raju

Przewodnik poinformował mnie, że w odległej o kilka kilometrów od Rantepao wiosce odbywa się ceremonia pogrzebowa i możliwe, że będę mogła w niej uczestniczyć. Powinnam jednak kupić prezent, ponieważ tak nakazuje zwyczaj. Złożyły się nań dwie duże paczki papierosów oraz cukier zakupiony w pobliskim miasteczku. Tak wyposażeni udaliśmy się w drogę starym, zdezelowanym skuterkiem.

Krajobrazy, które mijałam, zapierały dech: na rozległych polach ryżowych pracowali rolnicy, stojąc w wodzie sięgającej do kolan; mały chłopiec przemieszczał się na grzbiecie siwego, ogromnego bawołu, jego bose pięty uderzały rytmicznie w bok zwierzęcia, które zdawało się zupełnie nie zwracać uwagi na niewygodnego pasażera i podążało wyboistą drogą w milczeniu i z powagą. Dwóch może dwunastoletnich chłopców dźwigało naczynia z bambusa, umieszczone na obu końcach drewnianego pręta niesionego na ramionach. Naczynia były długie, sięgały prawie ziemi, a zawierały miejscowy alkoholowy przysmak – palmowe wino, zwane tuak.

d3e3qhz

Minąwszy malownicze wioski i rajskie pejzaże, dotarliśmy do osady, w której odbywał się pogrzeb. Wręczyłam przywiezione dary mężczyźnie w średnim wieku, pełniącemu funkcję mistrza ceremonii, pozdrowiłam go ukłonem i zapytałam, czy będę mogła uczestniczyć w obrzędach oraz je fotografować. Po uzyskaniu zgody wyciągnęłam aparat z ukrycia i zrobiłam pierwsze zdjęcia ofiarnym zwierzętom, które zabite w rytualny sposób, pozbawione skóry, leżały na błotnistym dziedzińcu otoczonym ze wszystkich stron tradycyjnymi domami. Widać, że zmarły był znaczną osobistością, ponieważ bawołów naliczyłam około dwunastu, a obok nich – wiele zabitych świń. Brnąc przez błoto, dotarliśmy do jednej z grupek ludzi siedzących na werandzie domu. Powitali nas serdecznie, zrobili miejsce obok siebie, wobec czego zdjęliśmy buty i zajęliśmy miejsca wśród żałobników, którzy wcale nie sprawiali wrażenia przygnębionych – pogrzeb bowiem nie jest smutną uroczystością, a raczej stanowi okazję do spotkań towarzyskich, wspólnego biesiadowania, są
tańce oraz ulubiona rozrywka Indonezyjczyków – walki kogutów.

Wkrótce pojawił się posiłek, na który złożyły się ryż oraz mięso niedawno ubitych świń. Jedzenie przychodziło mi z trudem, bo wieprzowe mięso z pozostałościami skóry i włosów budziło we mnie obrzydzenie. Nie mogłam jednak odmówić uczestnictwa w uczcie, ponieważ obraziłabym ludzi, którzy podejmowali mnie tak serdecznie.

Dar za dary

Tymczasem mistrz ceremonii uparcie wyczytywał coś z listy – było to wyliczanie wszystkich prezentów przywiezionych na pogrzeb przez zaproszonych gości. Taka lista jest skwapliwie przechowywana przez rodzinę zmarłego, ponieważ ma ona obowiązek dostarczenia podobnych darów rodzinie darującej, w momencie, kiedy i tam w zaświaty odejdzie jakiś jej członek. Był to ostatni dzień uroczystości, po obfitym posiłku uczestnicy sformowali kondukt pogrzebowy i towarzyszyli zwłokom umieszczonym w drewnianej trumnie, przewożonej na miejsce pochówku na udekorowanej kwiatami ciężarówce. Każdy jechał, na czym mógł, robiąc przy okazji tyle hałasu, ile się dało. Zmarły został złożony w wykutej w skale jaskini, której otwór zamknęły kwiaty i wieńce. Zwierzęta ofiarne poćwiartowano i rozdano między uczestników ceremonii. Teraz wszystkich zaczął obowiązywać dziesięciodniowy okres żałoby.

d3e3qhz

Jeszcze sporo czasu...

Istnieje tu wiele sposobów grzebania zmarłych. Jednym z nich jest wspomniany zwyczaj chowania maleńkich dzieci w pniu drzewa, innym – pozostawianie w trumnach w naturalnych jaskiniach, kolejnym – grzebanie w ziemi i stawianie nad grobem małej repliki domu typowego dla tych okolic, jeszcze innym – wykuwanie w skałach odpowiedniego lochu w celu złożenia tam trumny. Czasem wykuwa się w skale balkon, gdzie umieszczone zostają tak zwane tau-tau, czyli wykonane z drewna kukły przypominające zmarłego. Na jednym takim balkonie można zobaczyć wiele stojących obok siebie tau-tau, ubranych w barwne stroje, czasem podnoszących rękę, jakby pozdrawiały patrzących na nich żyjących. Jednak jedynie kasta lub klasa królewska ma prawo do swoich kukieł i nikomu poza nimi nie wolno ich stawiać.

Zauważyłam opartą o skałę bambusową drabinę, wzmocnioną wiązaniami z tartanu. Spojrzałam na czarną dziurę wykutą w skale: z ciemnego otworu co pewien czas wypadały odłamki skał. Ostrożnie wspięłam się po chybotliwej drabinie i z ciekawością zajrzałam w głąb wykuwanej jamy, z trudem rozpoznając ludzką postać uwijającą się wewnątrz bez pośpiechu. Kurz i mrok nie sprzyjały obserwacjom, pozdrowiłam więc głośno pracującego człowieka, który po chwili pojawił się na krawędzi jamy, spoglądając na mnie z nieukrywanym zdziwieniem. Zrobił sobie przerwę na papierosa; zmęczone, spracowane palce zawinęły tytoń w jakieś liście, pojawiła się zapałka, która na chwilę oświetliła pokrytą bruzdami i pyłem twarz.

d3e3qhz

Wciąż tkwiłam w niewygodnej pozycji na drabinie. Pył nieco opadł. Stary zaciągnął się dymem. „Jak długo pan tutaj pracuje?” – spytałam moim niepewnym indonezyjskim „Parę miesięcy” – odpowiedział. „A jak długo będzie pan jeszcze pracował?” „Nie wiem. Człowiek, dla którego to robię, jest jeszcze wśród nas”. Pode mną rozciągały się ryżowe pola, gdzieś tam kobiety wykopywały z suchej ziemi korzenie manioku. Stary wydychał z lubością kolejne kłęby dymu. Panował doskonały, niczym niezmącony spokój. Do ceremonii zostało jeszcze wiele czasu…

_ Tekst i zdjęcia: Beata Szlezynger / Poznaj Świat _

d3e3qhz
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3e3qhz