Wczasy w PRL-u i dziś – jak Polacy odpoczywali przed laty i jak robią to dziś
Butla na gaz i zapas konserwy turystycznej to nieodłączne atrybuty niemal każdego wczasowicza doby PRL-u. Dziś raczej z nich rezygnujemy, choć w przeliczeniu na średnie zarobki kosztują one kilkadziesiąt, a nawet kilkaset razy mniej niż za komuny. Sprawdziliśmy w tablicach GUS, jak na nasze urlopowe zwyczaje wpływały i wpływają ceny popularnych towarów i usług. Wnioski bywają zaskakujące!
"Obywatele Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej mają prawo do wypoczynku". Tym wpisem do konstytucji komunistyczne władze w 1952 r. zapoczątkowały – nie bójmy się tego powiedzieć głośno – nową erę PRL-u. Jej wspomnienie do dziś u wielu wywołuje nostalgię i sprawia, że niektórym łezka kręci się w oku. No bo jak tu nie płakać rzewnie, czytając poruszające słowa uchwały Centralnej Rady Związków Zawodowych: "Dzięki wczasom górnik, nauczyciel, hutnik czy włókniarz, który może nigdy w swym życiu nie widział gór, morza, ma możność poznania najpiękniejszych regionów naszego kraju"?
Wyjazdy do obitych dyktą ośrodków wczasowych. Tryskający energią i świetnymi pomysłami kaowiec. Rygor w czasie kolonii. Mielonka turystyczna wypełniająca bagażniki fiatów 125p zmierzających w kierunku Jugosławii. To wszystko dziś zdaje się mieć nieodparty urok, choć liczby nie mają litości. Obecnie na wakacje stać znacznie więcej Polaków, a w trakcie urlopowych wojaży możemy sobie pozwolić na znacznie więcej przyjemności.
Przyjrzyjmy się faktom
Weźmy rok 1970. I zróbmy pewną - być może nieco szaloną kalkulację. (Podane kwoty o zarobkach i cenach, to kwoty brutto. Pamiętajmy, że w PRL produkty nie były obciążone np. VAT-em, ale też pensja na rękę, była obciążona mniejszymi podatkami i składkami). Przeciętne miesięczne zaróbki wynosiły na początku lat 70. XX w. 2 235 zł. W tym samym czasie przejazd PKS-em na odcinku 50 km kosztował 18 zł. Gdyby ktoś miał potrzebę, przez 30 dni nie pił ani nie jadł, mógł sobie pozwolić na 124 takie przejazdy w miesiącu. Nieco lepiej było w 1985 r. Robotnik przynosił do domu pensję w imponującej wysokości 20 005 zł. Za bilet PKS-owy na trasie o tej samej długości musiał zapłacić 60 zł. Gdyby poczuł niewytłumaczalną żądzę, mógł odbyć aż 333 50-kilometrowych wycieczek autobusowych w miesiącu. Dla porównania: w 2016 r., gdy średnie zarobki wahały się w granicach 4 047 zł, za przejazd wspomnianym środkiem transportu na trasie o adekwatnej długości, trzeba było zapłacić 11,85 zł. Co daje 341 możliwości zorganizowania sobie wypadów autobusowych w ciągu 30 dni. Innymi słowy: dziś wielbiciele autobusów mogą jeździć taniej, dłużej i dalej niż w PRL-u.
Powyższe obliczenia mogą wydać się nieco absurdalne i wcale nie wyjaśniają fenomenu czułych wspomnień o wakacjach w PRL-u. Gdzie więc kryje się tajemnica?
Najpierw strach, potem przyjemności
Na przełomie lat 1946-1947 utworzony został Fundusz Wczasów Pracowniczych (FWP), pierwsza państwowa instytucja zajmująca się organizacją urlopów pracowniczych. Dość szybko wyrosła mu silna konkurencja, czyli zakładowe ośrodki wczasowe. Te najbardziej luksusowe budowano nad Bałtykiem, m.in. w Sopocie i Międzyzdrojach, a ich właścicielem były zamożne huty i kopalnie.
Skierowanie na wczasy na początku budziło lęk wśród "mas robotniczych". Dla większości przedstawicieli "ludu pracującego" wyjazd do Ciechocinka, Krynicy Zdrój, Darłówka czy Sopotu był pierwszą wyprawą poza miejsce zamieszkania. Z czasem jednak ludzie coraz chętniej z tej możliwości korzystali, ponieważ: a) oswoili nowość i zaczęli czerpać z niej przyjemność; b) wczasy pracownicze były w całości lub znacznej mierze finansowane przez fundusz socjalny.
W rekordowym 1978 r. na wypoczynku zorganizowanym przebywało ponad 4,5 mln Polaków, z tego blisko 4 mln w ośrodkach zakładów pracy. Choć może się to wydawać pestką przy dzisiejszych statystykach (w ubiegłym roku na wakacje letnie w granicach Polski ogółem – bez rozróżnienia na wypady zorganizowane i prywatne – wyjechało ponad 12,5 mln rodaków), wówczas były to liczby pozwalające odtrąbić wszem i wobec sukces realnego socjalizmu.
Kraj, konserwa, kemping
Wszyscy ci, którzy z różnych powodów nie dostali przydziału na wczasy pracownicze, wyjeżdżali własnym fiatem 125 p do Kołobrzegu, Helu, Mielna czy Jastrzębiej Góry. Inną formą wypoczynku w PRL-u były wyjazdy na Mazury pod namiot lub bardziej luksusowe – na kemping, z przyczepą. Nie ma co ukrywać: były to wspaniałe wakacje. Plaże i domki kempingowe pękały w szwach, w szwach pękały również bagażniki, po brzegi wypełnione artykułami pierwszej potrzeby. Zaliczały się do nich zapasy konserw turystycznych i przynajmniej jeden egzemplarz butli gazowej.
Wróćmy do naszych kalkulacji. Konserwa o wadze 370 g kosztowała w 1970 r. 29 zł. Oznacza to, że przy średnich zarobkach 2 235 zł urlopowicz kochający mielonkę mógł sobie pozwolić na 77 puszek w miesiącu. W 1985 r., przy przeciętnej pensji 20 005 zł i cenie konserwy wynoszącej 138 zł, wczasowicz niemający żadnych innych potrzeb życiowych mógł wypakować bagażnik 148 egzemplarzami mielonki turystycznej. Dziś przy średnich zarobkach 4 047 zł i cenie konserwy wahającej się w okolicach 4 zł wierny miłośnik puszkowanej żywności może zakupić aż 1009 sztuk tej przyjemności. Liczby te nie pozostawiają wątpliwości: hit turystyczny czasów komuny jest dziś dostępny w znacznie niższej cenie. I doprawdy trudno zrozumieć, dlaczego rodacy postanowili nie zabierać go więcej na wyjazdy.
Wakacyjnemu życiu na konserwach w czasach PRL-u towarzyszyły zazwyczaj zakrapiane imprezy do białego rana. Ludzie bawili się, ile sił, choć znów – w przeliczeniu na możliwości finansowe ceny piwa i wódki były wówczas znacznie wyższe niż dziś. Na początku lat 70. ubiegłego wieku butelka „zupy z chmielu” kosztowała 3,6 zł, w 1985 r. nieco ponad 38 zł, a w 2016 r. cena wynosi 2,80 zł. Dokonajmy ponownie skomplikowanych obliczeń. Wynika z nich, że gdyby ktoś przez cały miesiąc chciał się posilać wyłącznie piwem, za współczesną średnią pensję może zakupić 1445 butelek ukochanego trunku. W połowie lat 80. liczba ta wynosiła 524 butelki, zaś w 1970 r. – 620 butelki.
Jeśli chodzi o wódkę, w 1970 r. flaszka kosztowała 55 zł, a 15 lat później 600 zł. Przy dzisiejszej średniej cenie 25 zł oznacza to, że za porównywalną sumę obecnie możemy wypić cztery razy więcej gorzałki niż w latach 70. i ponad 5 razy więcej niż w połowie lat 80. Czy to sprawia, że dziś, wyjeżdżając na urlop, bawimy się lepiej niż przed laty? Kwestia wątpliwa.
Wakacyjne rarytasy
Ci, których w epoce PRL-u nie było stać na wczasy zagraniczne, z utęsknieniem wyczekiwali relaksu na Mazurach lub nad Bałtykiem. Ci, których było stać lub byli dobrze postawieni w partii, jechali samochodami nad Adriatyk, Balaton lub wygrzewali się na plażach w Złotych Piaskach. W 1985 r. za granicę w celach turystycznych wybrało się ogółem 3,5 mln Polaków. Co może dziwić, w zeszłym roku na wakacyjne wojaże poza Polską udało się zaledwie 4,5 mln rodaków. Inne były jednak środki transportu i powody takich wyborów.
W czasach PRL-u turyści znacznie chętniej korzystali z samochodów niż samolotów, choć – jak na ironię – bilety lotnicze w przeliczeniu na możliwości zarobkowe kosztowały za komuny mniej niż dziś (mówimy o tradycyjnych przewoźnikach i uśrednionych danych GUS). Np. bilet na trasie Warszawa – Moskwa lub Warszawa – Londyn w 1970 r. kosztował ok. 632 zł. Oznacza to, że przy średnich zarobkach był on 5 razy tańszy niż współcześnie (przeciętna cena u przewoźników regularnych wynosi dziś 5 741 zł). Przeciętny koszt biletu na te same kierunki w 1980 r. wynosił 5600 zł. Paradoksalnie, w przeliczeniu na zarobki cena ta stwarzała ponad 5-krotnie częstsze możliwości wyjazdów niż dziś (no, chyba że w obliczeniach uwzględnilibyśmy tanie linie, wtedy sytuacja zmieniłaby się diametralnie).
Obecnie latamy jednak zdecydowanie częściej (co oczywiście tłumaczy sytuacja polityczna). Na początku lat 70. ubiegłego wieku z rodzimych portów lotniczych odprawiło się łącznie 240 tys. pasażerów, czyli o ok. 1,5 mln mniej niż w 2015 r. Rzecz jasna, olbrzymie zasługi na tym polu mają tani przewoźnicy. Co nie zmienia faktu, że przeszliśmy długą drogę i w przestworzach coraz częściej można usłyszeć polskie oklaski. Dodajmy jeszcze, że w 1970 r. rodzime linie dysponowały 36 samolotami i obsługiwały połączenia do 24 krajów. Dziś Polska dysponuje 56 samolotami i utrzymuje komunikację regularną z 34 krajami za granicą.
Jeśli zaś chodzi o wyjazdy z biurami podróży (Orbis, Gromada, Almatur) to w 1975 r. taka przyjemność kosztowała ok. 10 tys. zł (przy zarobkach ok. 4. tys. zł), a do tego niezbędne były dewizy – 800 dolarów lub bonów PKO. Był to więc prawdziwy wakacyjny rarytas i w większości przypadków luksus ponad stan. Odwrotnie niż dziś, gdy przy dużej konkurencji biur podróży, bogatej ofercie wyjazdów last i first minute średni koszt urlopu zagranicznego wynosi ok. 2,9 tys. zł na osobę. I gros rodaków może sobie pozwolić na skuszenie się od czasu do czasu na all inclusive.
Czy czar wakacji w PRL-u nadal na was działa?
Współpraca: Jan Kaliński