Włochy objęte "czerwoną strefą". Sytuację relacjonują mieszkanki kraju
Zgodnie z rozporządzeniem włoskiego rządu, 10 marca cały kraj objęto "czerwoną strefą", a obywatele proszeni są o pozostawanie w domach. O tym, jak teraz wygląda życie we Włoszech, mówią nam mieszkanki tego kraju - Anna i Lucia.
Z powodu epidemii koronawirusa władze Włoch wprowadziły "czerwoną strefę" na terenie całego kraju. Oznacza to, że od 10 marca Włosi mogą przemieszczać się tylko w sytuacjach wyższej konieczności – w drodze do pracy, apteki i po niezbędne zakupy.
Z powodu błyskawicznie rozprzestrzeniającego się koronawirusa, rząd Włoch postanowił objąć "czerwoną strefą" już nie tylko północne tereny kraju, ale i całe jego terytorium. W ciągu zaledwie 24 godzin odnotowano tam 1797 nowych zachorowań, co w sumie daje ponad 9 tys. tych odnotowanych i około 460 zgonów. Łącznie więcej zachorowań jest tylko w Chinach, gdzie rozpoczęła się epidemia.
Zobacz także: SIŁACZKI program Klaudii Stabach. Sezon 2 odc. 1. Historie inspirujących kobiet
"Czerwona strefa"
— Nasze zarządzenie wprowadzamy bez wyjątków, czas się skończył. Musimy natychmiast zmienić nasze zachowania — mówił podczas konferencji prasowej Giuseppe Conte, premier kraju. Szkoły i uniwersytety zamknięto we Włoszech już w ubiegłym tygodniu, teraz z kolei przestały działać siłownie, baseny, muzea i dyskoteki. Wstrzymano też organizację wesel i pogrzebów oraz organizację masowych imprez.
— Każdy sam musi zdecydować, czy opuszczenie domu jest konieczne. Fałszywe "potrzeby" będą traktowane jako przestępstwo — podkreślał Conte, apelując do obywateli o pozostanie w domach.
— Sytuacja we Włoszech wygląda surrealistycznie. Miasta są opustoszałe, a ludzie starają się nie wychodzić z domów — mówi w rozmowie z WP Turystyka 21-letnia Anna, która na co dzień studiuje w Neapolu. Jeszcze przed rozpoczęciem kwarantanny udało jej się wrócić do rodzinnej miejscowości Marcianise, oddalonej od stolicy Kampanii o około 30 km.
— Nawet w tak małej miejscowości widać różnicę w zachowaniu mieszkańców. Miasto wygląda na puste, ludzie wychodzą tylko do pracy i po niezbędne zakupy – mówi. — Staramy się zachować spokój i dostosować do panujących zasad. Wiele osób już wcześniej unikało wychodzenia na zewnątrz – mówi Anna, która w najbliższym czasie nie zamierza opuszczać domu.
— Już od kilku dni spędzam tu większość czasu czytając książki i oglądając Netflixa — przyznaje. Jeśli ktoś jest zmuszony opuścić mieszkanie, tak jak rodzice Anny, którzy wciąż chodzą do pracy, robi to w maseczkach i rękawiczkach. Jednak jak podkreśla dziewczyna, wielu młodych Włochów nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji i dotąd chętnie wychodzą do barów i restauracji, by spędzić tam czas ze znajomymi.
Bo, jak relacjonuje mieszkająca w Mediolanie Lucia, bary i restauracje wciąż są otwarte. — Ale tylko do 18, a goście muszą zachować między sobą metr odstępu — mówi. — Na ulicach w Mediolanie jest bardzo mało ludzi. Większość z nich pracuje zdalnie. Są przerażeni zaraźliwością wirusa. Nie boimy się umrzeć, bardziej martwi nas właśnie to, że zarazimy innych, naszych dziadków, którzy są w największym niebezpieczeństwie — podkreśla Lucia.
Otwarte są też supermarkety, mniejsze sklepy spożywcze, apteki i urzędy pocztowe. Jak jednak opowiada Anna, której mama pracuje w sklepie, określone są jasne zasady, których klienci muszą przestrzegać.
— Do mniejszych sklepów nie mogą wejść więcej niż dwie osoby jednocześnie, a w środku starają się zachować między sobą sporą odległość, by jak najbardziej ograniczyć kontakt. Jeśli osób jest więcej, czekają na zewnątrz, też w odpowiedniej odległości — relacjonuje Anna. Podobnie dzieje się w przypadku supermarketów. – Przed drzwiami stoi ochrona, która pilnuje, by w sklepie nie znalazło się zbyt wielu ludzi.
Anna przyznaje też, że Włosi gromadzą zapasy w domach, by zgodnie z rozporządzeniem jak najrzadziej wychodzić. — W sklepie nie brakuje jednak produktów — dementuje plotki.
Jak podkreśla Lucia, największym problemem są przepełnione szpitale. — Główny problem dotyczy szpitali, które nie nadążają z przyjmowaniem chorych. Są pełne i nie mogą pomieścić aż tylu pacjentów. Zaczyna brakować sprzętu, a to już poważny problem — mówi zmartwiona.
Wtóruje jej Anna. — Nie wyobrażam sobie momentu, w którym lekarze będą musieli wybrać, któremu z pacjentów uratować życie. A wszystko do tego zmierza. Mam nadzieję, że wprowadzenie "czerwonej strefy" coś zmieni i teraz już wszyscy zaczną traktować wirusa na poważnie.
Choroba zakaźna COVID-19, wywołana przez koronawirusa SARS-CoV-2, po raz pierwszy pojawiła się w połowie grudnia w mieście Wuhan w Chinach. Od tego czasu rozprzestrzeniła się już po wszystkich kontynentach, a w samej Polce zanotowano już 20 potwierdzonych przypadków zachorowań.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl