Trwa ładowanie...
27-11-2014 14:41

4Deserts Grand Slam - Marek Wikiera

Jordania, Chiny, Chile, Antarktyda. Po drodze piasek, żwir, kamienie, sól, upał, suche powietrze, mróz i góry. Marek Wikiera pokonał wszystkie te przeszkody. Ultramaratończyk z Gdańska skompletował pustynnego Wielkiego Szlema, co oznacza, że z powodzeniem zakończył projekt przebiegnięcia 4 pustyń świata - w sumie 1000 km.

4Deserts Grand Slam - Marek WikieraFot: Marek Wikiera
d2r97b7
d2r97b7

W listopadzie ukończył ultramaraton na Antarktydzie, dzięki czemu zapisał się w historii ultramaratonów i został członkiem elitarnego klubu 4Deserts Grand Slam. Do tej pory udało się to osiągnąć tylko 28 osobom na całym świecie, w tym siedmiu w Europie. W tym gronie nie znajdował się żaden Polak. Marek Wikiera, Andrzej Gondek i Daniel Lewczuk są pierwszymi, którzy się w nim znaleźli. Specjalnie dla Wirtualnej Polski z Markiem Wikierą rozmawia Marta Legieć.

WP: Ile kilometrów przebiegł pan w swoim życiu?
Nie mam pojęcia. Próbowałem kiedyś zliczyć je wszystkie, ale nie jest to proste. Tygodniowo, podczas rutynowych treningów, biegam około 70-90 km.

WP: Ale to, ile kilometrów przebiegł pan w ciągu ostatniego roku podczas ultramaratonów, chyba już łatwiej policzyć.
W skład zawodów z cyklu 4Deserts wchodzą cztery ultramaratony, po 250 km każdy. W ciągu roku kalendarzowego wziąłem udział we wszystkich. Ukończenie właśnie czterech biegów w okresie dwunastu miesięcy jest warunkiem wejścia do elitarnego klubu biegaczy pustynnych 4Deserts Grand Slam. To naprawdę wyjątkowe towarzystwo - do tej pory wszystkie cztery pustynie udało się przebiec tylko 28 osobom na całym świecie i siedmiu w Europie. W tym gronie nie było wcześniej żadnego Polaka.

d2r97b7

WP: Czym te biegi, poza dystansem, różnią się od innych ultramaratonów?
Z założenia zawody te rozgrywane są w najtrudniejszych miejscach globu – na pustyniach. W ostatnim roku były to: Sahara Race (Jordania), Gobi March (Chiny)
, Atacama Crossing (Chile) i ostatni bieg The Last Desert (Antarktyda). Podczas każdego z tych biegów każdy z zawodników pokonuje 250 km. Dystans ten podzielonych jest na 5-6 etapów. Biegniemy mniej więcej jeden maraton dziennie (42 km), choć długość odcinków bywa różna - od 16 do 90 kilometrów. Biegną przedstawiciele krajów z całego świata -100-200 osób w każdym biegu.

WP: Duża grupa powinna oznaczać duże wsparcie. Czy w trakcie biegu mógł pan liczyć na pomoc z zewnątrz?
Idea biegu zakłada maksymalną samowystarczalność zawodników, dlatego niedopuszczalna jest jakakolwiek pomoc osób trzecich. Biegnie się z pełnym ekwipunkiem na plecach, tzn. to co ma się przy sobie, musi wystarczyć do przetrwania 7 dniu na pustyni. Oczywiście podczas startów nie byliśmy do końca zdani na siebie - organizatorzy zapewniali wodę, miejsce w namiocie i w ograniczonym zakresie opiekę medyczną. Nie ukrywajmy jednak, że bywa trudno - do tych biegów potrzebne jest dobre przygotowanie nie tylko kondycyjne i logistyczne, ale też psychiczne. W kolejnych latach zmienia się trasa biegu, więc trudno przewidzieć, jakie niespodzianki organizatorzy zaplanują tym konkretnym razem. Poza tym nikt wcześniej nie posiada informacji, gdzie dokładnie bieg będzie się odbywał. Szczegółową tasę poznajemy dopiero w momencie, gdy docieramy do obozu numer jeden.

WP: Zawsze mógł pan się pochwalić tak dobrą formą, która pozwala na pokonanie każdego dnia dziesiątek kilometrów?
Biegam od kilku lat. Podobnie jak inni zacząłem ruszać się dla zdrowia. Tak naprawdę przypadkowa przygoda z tym sportem stała się najpierw metodą na utrzymanie dobrej formy, a później pasją. Wszystko zaczęło się w 2008 r., po kilkunastu latach nietrenowania, nierozsądnego odżywiania i nabierania masy. Kiedy stanąłem na wadze i zobaczyłem wynik 102 kg, doszedłem do wniosku, że coś trzeba z tym zrobić. Zacząłem od biegów w okolicy domu. Jednak bieganie po asfalcie nie przypadło mi do gustu, dlatego postanowiłem wziąć udział w biegu terenowym. Już po 6 miesiącach przygotowań wystartowałem w Biegu Katorżnika. Po kilku miesiącach wystartowałem w biegu o nazwie Maraton Twardziela Extremum w Dziwnowie. Tu już zaczynały się przysłowiowe schody - dystans maratonu biegliśmy w pełnym umundurowaniu wojskowym z obciążeniem, czyli 10-kilowym plecakiem i atrapą broni (1,5kg). Było ciężko, ale spodobało mi się. Później był jeszcze bieg Katorżnika o nazwie Ucieczka z Alcatraz, w którym biegliśmy z kolegą połączeni łańcuchem
o długości metra. Po tych przygodach, z okazji swoich 45 urodzin, postanowiłem zrobić coś wyjątkowego. Po nitce do kłębka. Kilka innych biegów, następnie Maraton Pisaków i trafiłem na 4Deserts.

WP: Magazyn TIME zaliczył 4Deserts do pierwszej dziesiątki najtrudniejszych zawodów wytrzymałościowych na świecie. Pustynie trudno przemierzać pieszo, a bieganie po nich wydaje się być morderczym wysiłkiem. Co dla pana było w nich najtrudniejsze?
Każdy z tych biegów był inny, każdy na swój sposób trudny. Zawody rozgrywane są w skrajnych warunkach pogodowych i terenowych, często w trudnodostępnych dla zwykłych ludzi miejscach. Myślę, że trudność tych biegów to raczej suma wielu trudności - sam dystans, konieczność niesienia na własnych plecach całości wyżywienia, ubrań i sprzętu, ograniczony dostęp do wody, teren, temperatura, kontuzje, ograniczona ilość i możliwość odpoczynku.

d2r97b7

WP: No i psychika.
Bardzo ważne jest odpowiednie nastawienie i nie poddawanie się. Od początku było wiadomo że będzie ciężko, że będzie bolało. Ale biegnie się mimo bólu. Na dodatek ten jednolity, monotonny krajobraz… Jednak największą trudnością zawodów bywa nie sam dystans, a na przykład wysokość i różnica wzniesień. Tak było np. na Atakamie, gdzie startowaliśmy z 3200 m n.p.m. Na tak znacznej wysokości brakuje tlenu, dlatego bieganie staje się trudniejsze. Mnie przez pierwsze dwa etapy potwornie piekły płuca, później organizm już się zaaklimatyzował. W innych miejscach warunki atmosferyczne również zaskakiwały.

WP: Jak bardzo?
Wystarczy, że uzmysłowimy sobie, że Sahara to najgorętsza pustynia, po której biegnie się w niemal 50-stopniowym upale. Z kolei Atacama jest najsuchsza, choć i tu w ciągu dnia temperatura wynosiła ponad 45 stopni, a nocą oscylowała wokół zera. No i nietrudno zgadnąć, że Anatarktyda była najzimniejsza, z temperaturą -30 stopni Celsjusza. Zresztą ten ostatni etap złożonego z 4 pustyń wyzwania, czyli The Last Desert, był najbardziej nieprzewidywalny, wyjątkowo uzależniony od kaprysów pogody. Podmuchy wiatru decydowały o możliwości zejścia ze statku na ląd i wykonania zadania. Bywało, że wiatr wiał z prędkością 50 węzłów, przez co statek bezskutecznie szukał miejsca do zacumowania, a my czekaliśmy.

WP: Domyślam się, że te zawody to nie tylko wysiłek fizyczny, ale też finansowy. By przebiec 1000 km w tak różnych warunkach, nie wystarczy kupić parę dobrego obuwia.
To jedna z trudności całego cyklu. Największym obciążeniem finansowym w tym przypadku jest wpisowe, czyli 3 razy po 3,6 tys. dolarów i 12 tys. dolarów za dotarcie na Antarktydę. W tym ostatnim przypadku koszt podnosi wyczarterowania statku i popłynięcia w odpowiednie do biegania rejony. Doliczyć trzeba też odpowiednie kwoty na przeloty, ekwipunek.

d2r97b7

WP: Ultramaratony, szczególnie takie jak te z 4 Deserts, to nie tylko bieg. Ma pan czas na delektowanie się pięknem przyrody, krajobrazami. Jaki wrażenia przywiózł pan ze sobą?
Oczywiście, że przywożę ze sobą wiele wrażeń. Po zakończeniu rywalizacji sportowej, a nawet w trakcie biegu jest czas, by przyglądać się temu co nas otacza. Z trzech pustyń wyjątkowo oczarowała mnie piaszczysta i kamienista Atakama, choć była najtrudniejsza. Zafascynowała mnie niesamowita magia barw i ukształtowanie terenu. Jest to jedno z najbardziej suchych miejsc na Ziemi: w niektórych rejonach nie zanotowano opadów, od kiedy są prowadzone pomiary. W niektórych miejscach teren jest podobny do tego na Marsie, dlatego właśnie na Atakamie NASA testuje łaziki wysyłane na tę planetę. Do tego te nieprawdopodobne otwarte przestrzenie, które słowami trudno opisać. Nie byłem tam nawet w stanie określić przybliżonej odległości - na horyzoncie widziałem wzniesienia, ale nie wiedziałem, czy dobiegnę do nich za 3 czy 15 godzin. Niesamowite wrażenie. Oczywiście duże wrażenie zrobiła na mnie też Antarktyda, choć to zupełnie inny wymiar. Praktycznie nienaruszona przyroda. Pingwiny, foki, słonie morskie… Zwierzęta nie
boją się człowieka. Nie uciekają. Właściwie to biegaliśmy po ich domu, a one z zaciekawieniem się nam przyglądały. Do tego bajeczne krajobrazy. Pływaliśmy w pobliży gór lodowych. I ta świadomość, że ten lód ma setki lat…

WP: *Kusi pana, by wrócić do tych miejsc, by poznać je z innej perspektywy? *
Z pewnością wrócę na Atakamę. Tym razem jej piękno będę podziwiał z rodziną. Chciałbym wspólnie z synem pozjeżdżać na desce snowboardowej z wydmy. Chciałbym też pokazać bliskim Gobi, drugą największą pustynię świata, ale w takich miejscach, gdzie jest mało turystów. Antarktyda? Na razie nie jestem gotowy na ponowną podróż statkiem i przeżycie 2 dni walki z organizmem. A już na pewno nie chcę na to narazić najbliższych (śmiech).

udm/if

d2r97b7
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2r97b7