Arka Joela. "Fotografuję zwierzęta przed wyginięciem. Robię to z rozpaczy"
Amerykanin, członek Towarzystwa National Geographic, "współczesny Noe". Joel Sartore od 10 lat portretuje zwierzęta zagrożone wymarciem. Ssaki, ptaki, ryby, gady, płazy, bezkręgowce. Ładne i brzydkie. Latające i pełzające. Wszystkie bez wyjątku. W swojej "arce" ma już ponad 7 tys. okazów (docelowo ma być 12 tys.).
WP: Nie boi się pan o swoje kończyny? Pracuje pan z dość nietypowymi modelami – niedźwiedziami, lampartami, hipopotamami…
Joel Sartore: (śmiech) Nie, robię zdjęcia w ogrodach zoologicznych i na ogół pracuję ze zwierzętami, które są miłe i dobrze znoszą fotografowanie. Stosujemy oczywiście środki bezpieczeństwa – np. większym zwierzętom robię zdjęcia zza drewnianych ścianek. Nigdy nie ma z tym problemu.
Modele potrafią zaskoczyć?
O, tak. Zwłaszcza szympansy. Niszczą wszystko, co mogą. Drą papier i materiały, więc robiąc im zdjęcia, trzeba być bardzo uważnym, bo mogą roznieść cały plan zdjęciowy.
A z którymi zwierzakami najłatwiej się współpracuje?
Zdecydowanie z żółwiami! Pierwsze zoo, w którym pracowałem z aparatem, zaproponowało mi właśnie żółwie. Siedziały spokojnie, nie poruszały się za szybko, ani one nie mogły mi zrobić krzywdy, ani ja im. Super okazy do fotografowania. W porządku są też robaki i owady. Na wystawie pewnie widziałaś namiot, w którym fotografuję. Mam tam świetne światło, zdjęcia robię raz-dwa, po czym insekty wracają do siebie.
Ile zazwyczaj trwa wykonanie jednego zdjęcia?
To zależy od zwierzęcia, najczęściej od 5 do 10 minut. W przypadku np. małych ptaków nie więcej niż minutę. Jeśli mam do czynienia z wężem, czasami trzeba chwilę poczekać, aż się wynurzy, podpełźnie tak, by można było zobaczyć jego całe ciało. Oczywiście w przypadku tak ważnych i rzadkich okazów praca trwa nieco dłużej. Tak było choćby w przypadku bawolca rudego, którego fotografowałem we wrocławskim zoo. Raczej mu to nie przeszkadzało – zwierzę było w pomieszczeniu, które znało, nie stresowało się, a między zdjęciami je karmiliśmy. Fotografowanie tych najrzadszych zwierząt jest niezwykłe – nigdy nie wiem, czy będę miał jeszcze kiedyś możliwość zobaczenia ich na żywo. Dlatego cieszę się, że we Wrocławiu mogłem sportretować i bawolca rudego, i dzioborożca palawańskiego.
Fotografuje pan w warunkach studyjnych, portretuje zwierzęta trzymane w niewoli. Skąd decyzja, by pracować w ogrodach zoologicznych, gdzie zwierzaki żyją w warunkach dalekich od naturalnych i są obiektami rozrywki dla zwiedzających?
W przeszłości zoo były menażeriami, czyli miejscami, gdzie zwierzęta przetrzymywano, by pokazywać publiczności. Dziś ogrody zoologiczne to "arki", "centra ocalenia". Gdyby nie one, wiele ze zwierząt już by wymarło. W ogrodach zoologicznych zapewniana jest opieka zagrożonym gatunkom, bo dla wielu z nich naturalne środowisko, bezustannie niszczone przez człowieka, nie stwarza już warunków do przeżycia. W wielu z tych ośrodków podejmowane są też starania, by – tam, gdzie jest to możliwe – reintrodukować zwierzęta na ich dawne obszary bytowania. Poza tym w ogrodach zoologicznych współcześnie prowadzone są zakrojone na szeroką skalę działania edukacyjne, ich celem jest uświadamianie ludziom, jak piękne są zwierzęta i co możemy zrobić, by je ocalić. Współczesny świat byłby bardzo biedny bez tego typu miejsc – zwłaszcza, że dla mieszkańców miast wizyta w zoo to często jedyna szansa, by zobaczyć, usłyszeć, powąchać, a czasami dotknąć żywe zwierzę. Jeśli zredukuje się naturę do czegoś, co można zobaczyć wyłącznie na ekranie komputera czy smartfona, ludziom nie będzie zależało na jej ratowaniu. Chodzi o nawiązanie emocjonalnej więzi, relacji.
Współpracuję wyłącznie z ogrodami zoologicznym, w których zwierzęta mają zapewnione doskonałe warunki życia. Jednym z takich przykładów jest właśnie Wrocław. Niedźwiedzie mają tu wybieg o powierzchni hektara, to mały las ze strumykiem! Wrocławskie zoo ma światowy poziom. Rocznie odwiedza je 1,9 mln osób. Ludzie oczekują, że zobaczą zwierzęta dobrze utrzymane, zdrowe i zadbane. Nigdy nie pracuję w ośrodkach, co do których miałbym jakieś wątpliwości.
Czuje się pan współczesnym Noem?
W pewnym sensie tak. Jeśli zwierzęta są dymorficzne, staram się fotografować zawsze samca i samicę, by choćby w ten sposób mogły przetrwać. Przede wszystkim zależy mi jednak na tym, by ludzie na chwilę się zatrzymali i zastanowili nad przyszłością naszego świata. Zwrócili uwagę na los istot, z którymi współdzielimy miejsce na ziemi. Jeśli ludzie będą w dalszym ciągu kontynuować swoją działalność – wycinać lasy, zanieczyszczać oceany, zamieniać planetę w jedną wielką, przemysłową farmę – nie będzie zabawnie. Będzie bardzo źle. Nie tylko dla zwierząt, ale również dla nas, bo eksploatując lasy deszczowe, które regulują cykle wodne, zaburzamy klimat całej planety. Konsekwencje będą opłakane. Ludzie o tym nie myślą, ale ja nie mogę przestać.
Zobacz też: Relaks ponad wszystko. Poznaj niezwykłą fokę z Irlandii Płn.
Poruszył pan niezwykle aktualną kwestię także w kontekście Polski. Mam na myśli wycinkę drzew w Puszczy Białowieskiej, którą zarządził nasz minister środowiska.
Mówisz o tej pradawnej puszczy, w której żyją żubry? Wpisanej na listę UNESCO? Dlaczego ktoś chciałby wycinać najstarszy w Europie las?!
Oficjalnie – żeby go chronić.
Jak to?
Minister Szyszko tłumaczy, że drzewa są zarażone kornikiem.
Więc to się stanie naprawdę?
Już się dzieje.
I ludzie w Polsce nie protestują?!
Trochę protestowali, ale na niewiele się to zdało.
Jezu. To najbardziej dołująca rzecz, jaką dzisiaj usłyszałem! To bardzo krótkowzroczne – wycinać prastarą, dziewiczą puszczę. To dziedzictwo przyrodnicze, powinno być chronione. Możesz mnie zacytować, mam nadzieję, że te słowa dotrą do waszego ministra.
No właśnie, a projektem "Photo Ark" chce pan dotrzeć do przedstawicieli rządów czy bardziej zależy panu na poruszeniu zwykłych ludzi?
Mój projekt jest skierowany do wszystkich. Zależy mi na tym, żeby nagłośnić problem, zachęcić ludzi, by wspierali organizacje zajmujące się ochroną zagrożonych gatunków, by głosowali na polityków, dla których istotne są losy ziemi. By zmienić sytuację, potrzebujemy, by zrozumieli to wszyscy, także ten wasz minister. Nie mogę pojąć, dlaczego niszczymy zachwycające dzieła sztuki stworzone przez przyrodę, które są z nami od setek tysięcy lat. Nie musimy podziwiać ich w muzeach, możemy naprawdę o nie zawalczyć. Mój projekt powstał z rozpaczy, to desperacki krok, by coś zmienić.
Jest pan chyba wielkim idealistą. Ludzie dziś chcą kontrowersji, sensacji, tematów, które grzeją. Pan pragnie poruszyć tłumy, pokazując im zdjęcia zwierząt o pięknych spojrzeniach. Naprawdę pan wierzy, że to zadziała?
Każdy decyduje o sobie. Jeśli ludzie wolą być narcyzami, konsumować i kłócić się, gdy świat płonie, to oczywiście nikogo przed tym nie powstrzymam. Moje prace to próba pokazania ludziom, że istnieje świat poza nimi. Na jakiekolwiek zmiany potrzeba oczywiście mnóstwo czasu, to proces żmudny i wymagający konsekwencji, ale wolę próbować zamiast siedzieć z założonymi rękami.
Oczywiście nie jest dziś łatwo dotrzeć do tłumu. W mediach królują informacje śmieciowe, trzeba walczyć o odbiorów, formułować przekaz tak, by był jak najbardziej rozrywkowy, zajmujący uwagę. Ja i moi koledzy też staramy się nie zalewać ludzi depresyjnym przekazem. Robimy "śmieszne" filmy ze zwierzętami, zamiast karaluchów w mediach społecznościowych pokazujemy zwierzaki z wielkimi oczami itd.
Zależy nam na tym, by pokazać, że zwierzęta mają emocje, że są inteligentne, w wielu sytuacjach zachowują się jak ludzie, tylko lepiej. Zasługują na szacunek i na życie – tak jak ty i ja. Sfotografowałem wiele zwierząt, których mnóstwo osób nigdy nie widziało. Chciałbym, żeby dzięki moim zdjęciom miały szansę opowiedzieć swoją historię.
Zwiedził pan 40 krajów. Są miejsca, które pana zdaniem dobrze chronią dziką przyrodę? Z których reszta świata może brać przykład?
Współcześnie dzika przyroda jest dobrze chroniona w Stanach Zjednoczonych. Mamy świetne parki rozrywki oraz mądry Endangered Species Act (amerykańska ustawa o zagrożonych gatunkach z 1973 r., powstała w celu odwrócenia tendencji wymierania gatunków, niezależnie od kosztów – przyp. red.). Nigdy nie byłem na Kostaryce, ale słyszałem, że tam również ochrona dzikiej przyrody jest bardzo ważna. Podobnie Pantanal w Brazylii robi świetną robotę. Chińczycy obecnie bardzo dbają o pandy, w Afryce przed laty podjęto starania o uratowanie goryli górskich. Oni wszyscy zrozumieli, że ratowanie natury się opłaca. W myśl zasady: "If it pays, it stays" (jeśli się opłaca, zostaje).
Na pewno teraz oczy całego świata powinny się skierować na lasy równikowe w Afryce i Azji. W dużym stopniu jeszcze nietknięte, zachwycają bioróżnorodnością i kryją prawdziwe skarby przyrodnicze. Gdybym mógł uratować tylko jedno "dziecko" z płonącego domu, to kazałbym ratować właśnie lasy równikowe.
Prace Joela Sartore możecie zobaczyć na ekspozycji "National Geographic Photo Ark. Największa wystawa zagrożonych gatunków". Do 16 listopada na PGE Narodowym w Warszawie.