Bałtykowi grozi skażenie. Być może nie będzie można się w nim już kąpać
Ponad 50 tys. ton broni chemicznej może spoczywać na dnie Bałtyku. Naukowcy twierdzą, że jest to wyjątkowo niebezpieczna tykająca bomba. Destrukcyjne działanie wody na beczki z trucizną sprawia, że z każdym dniem jesteśmy coraz bliżej katastrofy ekologicznej.
Podwodny arsenał liczy, jak szacują eksperci z Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego, od 36 do 60 tys. ton amunicji, bomb i pojemników z czasów II wojny światowej. Zawierają one trujące gazy bojowe. Choć alianci mieli je zatopić w Oceanie Atlantyckim, oszczędność zwyciężyła i wszystko znalazło się na dnie Bałtyku. Mimo iż zatapiano je głównie w okolicach Głębi Gotlandzkiej i Głębi Bornholmskiej, to pewna je część znalazła się również w Głębi Gdańskiej.
Zobacz też: Nazistowski kurort nad Bałtykie
Naukowcy od lat straszą, że może nastąpić wyciek niebezpiecznych substancji. Już kilkakrotnie plażowicze lub rybacy zetknęli się z chemikaliami. Beczka z iperytem wypłynęła na brzeg m.in. w latach 50. w Jastarni czy w latach 90. w Kaliningradzie. W Darłówku, także w latach 50. doszło do takiej sytuacji, a 102 dzieci zostało poparzonych iperytem, 4 z nich straciło wzrok.
Oprócz broni chemicznej na dnie Bałtyku spoczywają też wraki statków z okresu II wojny światowej. Jak dotąd zidentyfikowano ok. 300 wraków, w tym ok. 100 w samej Zatoce Gdańskiej. Najgroźniejsze z nich to "Stuttgart” i "Franken”, z których w każdej chwili może wydostać się paliwo. A gdy to się stanie, czeka nas katastrofa.
W kwietniu Najwyższa Izba Kontroli ma rozpocząć kontrolę służb odpowiedzialnych za monitorowanie zagrożeń ekologicznych w Bałtyku. Monitorowane mają być takie instytucje, jak Urzędy Morskie, Ministerstwo Środowiska oraz Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej. Pod lupą ma się znaleźć także urząd Generalnego Inspektora Ochrony Środowiska.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl