"Kobieta w górach nadal stanowi wyjątek". Niezwykły projekt poza granicami krajów i płci
Wchodzą na sześciotysięczniki, bez mrugnięcia okiem znoszą trudy wypraw w ekstremalnych warunkach, dają świadectwo sportowej dyscypliny, determinacji, ale i kobiecej solidarności i przyjaźni. Dziewczyny z Mujer Montaña łamią wszelkie stereotypy.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Zwłaszcza w Ameryce Południowej i Środkowej, gdzie zdarza się, że wciąż pokutuje kultura macho, a kobiety grają rolę ozdobników. Tam profesjonalne wyprawy alpinistyczne w żeńskim wydaniu wciąż budzą sensację. Griselda Moreno z Argentyny, pomysłodawczyni i dyrektorka Mujer Montaña wspomina pierwszą z cyklu, międzypokoleniową, w październiku 2012 r. Celem był andyjski szczyt Nevado de Cachi (6380 m n.p.m., w prowincji Salta, w Argentynie). Wzbudziła tak wielkie zainteresowanie mediów, że organizatorki poczuły, jak dziejowa wręcz odpowiedzialność spoczywa na ich barkach.
- Zdałyśmy sobie sprawę, że mimo iż żyjemy w drugim tysiącleciu, kobieta w górach w odbiorze społecznym nadal stanowi wyjątek. Jest to wciąż tak samo trudne jak w 1838 r., kiedy Henriette de Angevilles dotarła na szczyt Mont Blanc w spodniach i w spódnicy zawiązanej w talii [pierwsza kobieta, która zdobyła szczyt o własnych siłach - red.] - uśmiecha się Gri.
Góry uczą kochać życie
- Patrząc wstecz, zdaję sobie sprawę, że wybór gór jako sposobu na życie był najlepszym z możliwych wyborów. To one nauczyły mnie kochać życie - przyznaje Griselda. Według niej górskie wyprawy są ścieżką transformacji, kształtującą osobowość, wpajającą fundamentalne wartości, uczącą szacunku do natury i drugiego człowieka. Tam, na szczycie, z ludzi opadają maski, własne ego już się nie liczy, tak jak i kwestie materialne.
Gdy Gri zrozumiała, jakie znaczenie w jej życiu mają góry, zapragnęła podzielić się tym odkryciem z innymi osobami, zwłaszcza kobietami, zbudować społeczność opartą na podobnych wartościach. Udało się. W lipcu 2013 r., wśród ośnieżonych szczytów Boliwii narodziła się Mujer Montaña. Organizację non-profit Gri założyła razem z Denys Sanjinés z Boliwii.
Od tamtej pory udało im się zrealizować jeszcze kilka międzynarodowych wypraw: w Argentynie (2014), Peru (2015), Ekwadorze (2016) oraz dwa programy specjalne w Huaraz (2017), a ostatnio w Meksyku (2018). Coraz więcej osób angażuje się w ich organizację, powstają partnerstwa z lokalnymi instytucjami, powiązanymi projektami. Rośnie grono profesjonalnych alpinistek i zakłada oddziały organizacji w wielu miejscach: w Salta (Argentyna), La Paz (Boliwia), Cusco (Peru) czy Mérida (Wenezuela).
Coraz większe zainteresowanie owocuje w postaci programów szkoleniowych, kursów trekkingu, wspinaczki skałkowej czy lodowej, pierwszej pomocy, ekologii górskiej. Mujer Montaña promuje nie tylko sport - wspinaczkę wysokogórską, alpinizm i sporty ekstremalne, ale staje się platformą wymiany międzynarodowych doświadczeń kulturowych.
Z otwartymi ramionami
Nie bez znaczenia jest też pierwiastek emancypacji kobiet. Bo projekt zrodził się po to, by wesprzeć rozwój kobiecego alpinizmu w Ameryce Łacińskiej, z pełnym przekonaniem - jak mówi Gri - że działalność ta pomoże zwalczyć lęki, zmierzyć się z osobistymi ograniczeniami, odkryć możliwości rozwoju kobiet.
Pytam ją o plany na najbliższą przyszłość. - Chilijska Patagonia, od 23 listopada do 11 grudnia - zdradza Gri. Wtedy odbędzie się piąte międzynarodowe spotkanie alpinizmu i wspinaczki Mujer Montaña 2018 - mówi. Gri zaprasza też do udziału alpinistki z Polski, przekonując: - Program jest otwarty dla wszystkich, niezależnie od wieku i kondycji. Jego koszty są niskie, bo to jest projekt non-profit.
Polki uczestniczą w nim od 2015 roku. W ubiegłym pojechała Justyna Mucha, koordynatorka europejskiego biura w agencji turystyki przygodowej Peru Expeditions Tours. Wówczas Huaraz gościło ponad 40 kobiet z różnych regionów świata.
- Postanowiłam wesprzeć swoim udziałem działania projektu, by przyczynić się do promowania wspinaczki oraz szerokopojętych aktywności górskich wśród kobiet. Ideą projektu Mujer Montaña jest także wymiana doświadczeń, spotkania różnych kultur oraz rozwój. Wartości te wpłynęły na moją decyzję o zaangażowaniu się w projekt, także teraz, po jego zakończeniu. Wspieram projekt w nieco innej roli - pomagając przy przebudowie strony internetowej. Sama z pasją uprawiam różne typy wspinania i jeśli mogę zachęcić inne kobiety do tego typu aktywności, z chęcią się to robię - opowiada Justyna Mucha.
Bardzo miło wspomina spotkanie w Huaraz: - Wśród uczestniczek panowała przyjazna atmosfera, z wieloma dziewczynami cały czas utrzymuję kontakt. Były to kobiety z Ameryki Południowej oraz Środkowej. Jednak narodowość nie miała znaczenia, spotkałyśmy się tam we wspólnym celu, a ja czułam się przyjęta z otwartymi ramionami. Byłyśmy bardzo mile ugoszczone przez lokalnych mieszkańców. W krajach Ameryki Łacińskiej odsetek kobiet zaangażowanych w sporty górskie jest dużo mniejszy. Dlatego ważne jest promowanie tego typu aktywności jak Mujer Montaña.
Nie tylko szczyty, ale i jaskinie
Uczestniczką wypraw była także Sylwia Perkowska, Polka, która mieszka w Peru. Ostatnio wyjechała z Mujer Montaña poznawać Meksyk, o czym napisała z entuzjazmem na swoim blogu:
„Uczestnictwa w programach organizowanych przez Mujer Montaña to dla mnie zawsze wspaniała przygoda, ogrom nowych doświadczeń, wiedzy, nowych znajomości. (...) W tym roku przygotowano dla uczestniczek nietypowe atrakcje. Mieliśmy bowiem okazję, poza zdobywaniem wysokich szczytów, odkryć podziemny świat meksykańskich jaskiń. W projekcie wzięło udział ponad 30 kobiet z Argentyny, Chile, Urugwaju, Meksyku, Boliwii, Peru oraz z Polski. To było prawdziwe wyzwanie, cudowna lekcja i nowe hobby dla wielu z nas - speleologia! Do tej pory wspinałyśmy się wyłącznie do góry, tym zaś razem przyszło nam schodzić głęboko w dół.
Mujer Montaña zorganizowała dla nas świetny kurs speleologii, który zakończyliśmy odkrywaniem jaskini Joya, w regionie Guerrero. Prawie siedem godzin pod ziemią, pośród przeróżnych formacji, kolorów ścian, stalagmitów i stalaktytów. Czasem po kostki w wodzie, a czasem po szyję. Przedzierałyśmy się to przez wąskie szczeliny, to przez wielkie skalne pokoje. Schodziłyśmy w dół, lub zjeżdżałyśmy na linach, w sumie do głębokości ponad 80 m. Z jednej strony niepewność, lekki strach, zmęczenie, z drugiej zaś - niezwykle ciekawe doświadczenie, które na długo zostanie w pamięci.
Nie było łatwo, zjazd na linach około 20 metrów w dół, potem wspinanie się po tychże liniach do góry, to nie lada wyczyn, spory wysiłek, szczególnie jak się nie ma w tym zakresie dużej wprawy. Ale udało się! Wszystkie uczestniczki zakończyły ten etap wyjazdu w 100 proc. Każdy wie jedno, do tej aktywności trzeba wrócić, bo podziemny świat jest równie piękny, jak ten, na który przywykłyśmy spoglądać z wysokości 5000, czy 6000 m n.p.m.” - czytamy na sylwiatravel.com.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zobacz także: Zaskakujący kurort narciarski
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.