Trwa ładowanie...

Konflikt Polaków na Bali. Poważne oskarżenia i brak nici porozumienia

Różne wersje wydarzeń, wzajemne oskarżanie się i wyciąganie brudów. O konflikcie między właścicielem firmy na Bali a polskimi podróżnikami zrobiło się głośno po tym, gdy ci drudzy opublikowali w sieci, co ich spotkało.

Konflikt Polaków na Bali. Poważne oskarżenia i brak nici porozumieniaŹródło: Shutterstock.com
d3wn3y8
d3wn3y8

Podróżnik Tomasz Dworczyk podczas swoich wojaży po Azji parał się różnych prac i wolontariatów, aby dorobić na kontynuację wyprawy. Wszystkie swoje przygody i sposoby na podróżowanie bez pieniędzy opisywał na fanpage'u na Facebooku "Podróż Za Milion Zdjęć". Gdy wraz ze swoją dziewczyną Pauliną dotarł na rajską wyspę Bali w Indonezji, jego cała praca dosłownie trafiła do kosza. Oskarża o to jednego z rodaków, u którego pracował.

– Wszystko było dobrze aż do momentu, kiedy spotkałem Polaka na drodze – mówi w rozmowie z WP Tomasz Dworczyk. Swoją historię opisuje też na stronie Wykop.pl. Żali się, że nie dość, że obiecany mu wcześniej kurs nurkowania nigdy się nie odbył i nie otrzymał certyfikatu, to jeszcze cała zawartość jego strony na Facebooku została usunięta, kiedy zostawił w firmie laptop z niewylogowanym kontem. Miało to się odbyć w czasie, gdy spożywał posiłek. Stracił wszystkie zdjęcia, filmy i opisy przygód z 12 miesięcy.

Dworczyk przytacza też inne elementy, które mają rzucać negatywne światło na firmę Polaka. Właściciela i jego żonę nazywa "Januszami Biznesu na końcu świata". – Kasują Polaków drożej niż obcokrajowców. Właściciel organizuje też (bez uprawnień) wycieczki po Bali, za co Polaków dodatkowo kasuje. Podstawowy kurs nurkowania Open Water Diver kosztuje 395 dol. Ten sam kurs nurkowania dla Polaków kosztuje aż 450 dol. – ujawnia.

Zobacz też: Oto najgęściej zaludniona wyspa świata

Jaka jest geneza konfliktu? Podróżnik poskarżył się, że gdy opisał szczegółowo całą historię na Facebooku, jego post został zgłoszony jako szerzący nienawiść i nacjonalizm, a więc treść została usunięta. Jednak na stronie Wykop.pl nie opisał ponownie z detalami, co się wydarzyło.

d3wn3y8

Zupełnie inaczej historię związaną z podróżnikiem przedstawia założyciel Polskiego Centrum Nurkowania na Bali

– Ta całą sprawa z Tomkiem Dworczykiem jest dla mnie nie tyle przykra, co niezrozumiała. Na początku nie chciałem publikowanych przez niego treści w ogóle komentować. Niestety, zabrnęło to za daleko – mówi w rozmowie z WP Krzysztof Sieniawski. Bardzo szeroko opisał, jak poznał polskiego podróżnika i w jaki sposób rozpoczęła się ich współpraca. Wyjaśnił, że poznali się w jednej z balijskich świątyń, wymienili kontaktami, a dzień później spotkali - Sieniawski zaprosił Tomasz i Paulinę na wycieczkę do Padang Bai.

– W wiadomościach, które od czasu do czasu wymienialiśmy, Tomek żalił się, że budżet już właściwie mu się skończył i nie wie, jak uda im się kontynuować swoją podróż. W noc sylwestrową spisaliśmy się ponownie i wtedy zaoferowałem mu pomoc. Zaproponowałem, że skoro mają problemy z pieniędzmi, to mogą zatrzymać się u nas za darmo do końca swojego pobytu na Bali. Potem dodałem, że skoro piszą artykuły blogowe, to mogli by też wspomóc naszą działalność tutaj i dzięki temu dorobić sobie do swojej podróży – pisze Sieniawski.

Tak też się stało. Para z Polski zamieszkała w domku, miała również do dyspozycji komputer. – Ponieważ Paulina mówiła ładnie po angielsku, dla niej propozycja była taka, że przetłumaczy istniejącą, polską stronę na angielski, którą postawimy na nowym adresie. Tak więc nieprawdą jest, że zrobiła polską stronę, ponieważ ona istnieje już od 11 lat – wyjaśnia mężczyzna.

Fanpage "Podróż za Milion Zdjęć" / Facebook
Źródło: Fanpage "Podróż za Milion Zdjęć" / Facebook

– Aby zmotywować Tomka do działania, do naszych ustaleń dodaliśmy, że w czasie trzymiesięcznego okresu próbnego będzie dostawał prowizję, jeśli uda mu się kogoś namówić na nurkowanie. Ponadto zrobimy mu w tym czasie szkolenia oraz nauczymy porządnie nurkować. Jeśli po okresie próbnym dalej będzie chciał i będzie nam się dobrze pracowało, to pomyślimy o wyszkoleniu go na divemastera oraz załatwimy pozwolenie na pracę. Wtedy kolejnym krokiem mogło być zasponsorowanie kursu instruktorskiego. Tomek teraz twierdzi, że obiecałem mu szkolenie na samym początku. Jak mogłem coś takiego zrobić, skoro nie wiedziałem, czy będzie w ogóle stanie osiągnąć stopień podstawowy. Nie był – opisuje warunki współpracy z Tomaszem Krzysztof Sieniawski.

d3wn3y8

Jednak dziś podróżnik oskarża właściciela firmy, że przyjął go do pracy wbrew przepisom prawa. – Centrum nurkowe na Bali zatrudniło mnie na czarno na 3 miesiące. Sam właściciel potwierdził, że dla niego pracowałem, a w Indonezji to nielegalne – przekazał w rozmowie z WP Dworczyk.

Sprawa skasowanego fanpage'a

– Chciałem skończyć wszystkie tłumaczenia, żeby następnego dnia móc zabrać ich na obiecane nurkowanie. No i wtedy to się stało. Po paru godzinach. Nie od razu. Tomasz histerycznym głosem oświadczył, że cała zawartość jego fanpage'a "Podróż Za Milion Zdjęć" zniknęła. Nie wiem, jak to się mogło stać, tzn. wtedy nie wiedziałem. Wydawało mi się, że może być to jakiś błąd w oprogramowaniu Facebooka i jak się tam połapią, to wszystko wróci do normy. Wszyscy Tomkowi bardzo współczuli, no ale cóż, życie toczy się dalej – skomentował Sieniawki. Tłumaczy, że zawartość strony była spora, do tego zniknęły posty z jego prywatnego konta. Uważa, że skasowanie wszystkiego, ze względu na słaby internet, zajęłoby sporo czasu i nie jest możliwe, żeby ktoś był w stanie usunąć dane w tak krótkim czasie.

Strona internetowa Polskiego Centrum Nurkowego na Bali
Źródło: Strona internetowa Polskiego Centrum Nurkowego na Bali

Współpraca nie układała się dobrze, ale właściciel firmy mimo wszystko przyjął Tomasza na kurs. Jednak historia związana z niezadowoloną klientką jeszcze bardziej pogorszyła sytuację. Podróżnik wraz z dziewczyną mieli zająć się grupą z Polski, jednak, według słów Krzysztofa, para wolała zajmować się sobą niż wycieczkowiczami.

d3wn3y8

– To niestety przelało czarę goryczy i po powrocie oświadczyłem, że Tomek nie sprawdził się i nie chcę z nim dłużej kontynuować współpracy. Chciałem jednak mu zapłacić i wystawić licencję Open Water Diver PADI (przyp. red. - najpopularniejszy kurs dla początkujących nurków). Musi tylko napisać egzamin. Nie zrobił tego i zaczął grozić, że złoży na mnie skargę, że go oszukałem oraz zatruje mi życie. Niestety straciłem panowanie nad sobą, zacząłem krzyczeć i dałem godzinę na wyprowadzenie się. Żona pojechała do nich załagodzić sytuacje. Powiedziała, że mogą zostać, zanim sobie czegoś nie znajdą – tłumaczy mężczyzna.

Tak też się stało. Jednak właściciel firmy opowiada, że ostatniej nocy, gdy Tomasz z Pauliną mieli wyjeżdżać z Bali, doszło do skandalicznej sytuacji. – Włamał się na moje konto, skasował zawartość wszystkich stron oraz cześć moich postów na prywatnym profilu oraz usunął ze znajomych nawet moja córkę. Wszystko to jest udokumentowane i są na to świadkowie. Ponadto stworzył konto, z którego podszywając się pod organizacje hakerów szantażuje mnie, żądając wpłat na swoje konto w serwisie Patronite – mówi Sieniawski. Ma też żal, bo poczuł się wykorzystany - łącznie zapłacił Polakowi 7 mln IDR (ok. 1,8 tys. zł).

Kto w tej całej sytuacji ma rację? Czy Centrum Nurkowe na Bali jest bez winy? Kto wymazał dane z konta Tomasza? Nie jesteśmy w stanie tego ocenić. Będziemy informować, jak zakończy się konflikt między firmą na indonezyjskiej wyspie a podróżnikiem.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

d3wn3y8
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3wn3y8