Trwa ładowanie...
25-01-2010 11:52

Meksyk w stronę Teksasu

Północ Meksyku zupełnie różni się od kolorowego i pełnego zabytków południa. Bezkresne rancza, niebieskie agawy, z których wytwarza się tequilę, suche góry i kaktusy

Meksyk w stronę TeksasuŹródło: Poznaj Świat
d1slmk7
d1slmk7

Północ Meksyku zupełnie różni się od kolorowego i pełnego zabytków południa. Bezkresne rancza, niebieskie agawy, z których wytwarza się tequilę, suche góry i kaktusy.

Cywilizacja jaką znamy, do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni, kończy się za miastem Meksyk. Turystów, białych, gringos – ich można spotkać jeszcze w ruinach Teotihuacan. Dalej jest Norte, Północ. Niby bliżej Stanów Zjednoczonych, ale gringos jakby mniej. Ba, ich tam po prostu nie ma. My nie jesteśmy gringos, jesteśmy Polakami. Wiesz, z ziemi Papieża... – ta magiczna formułka skutkowała za każdym razem zdejmując z nas czar złego białego i czyniąc nas tymi dobrymi (proste jak w starym westrenie!). Aaaa, tak... Papa Juan Pablo II był tu. Byliśmy z sąsiadami na mszy – często odpowiada śniady ranczer na koniu albo mule. Zwykle ma białą koszulę i biały kapelusz. Moje białe rzeczy nie były białe nawet prosto z walizki. Jak oni to robią, nie mając w większości bieżącej wody i oddychając mieszanką powietrza i pyłu (bardzo bogatą w ten drugi składnik).

Terraserie to podstawowy rodzaj dróg na Północy. Czasem są dobrymi szutrówkami (można wtedy rozpędzić się do 60 km/h, o ile nie wpakujemy się w/na jakąś niespodziankę) lub połączeniem leśnego duktu z polną drogą (do 30 km/h). Jest też niższa forma drogi dostępnej dla aut z napędem na jedną oś – brecha. To już droga, która wymaga naprawdę dużej uwagi i wprawy, żeby nie zostawić na niej fragmentu podwozia, lusterka, drzwi albo okna. Kiedy planowaliśmy tę podróż, Grzegorz – najbardziej obyty z nas w tym terenie, wskazał ją na mapie. Wyglądało nieźle. Dużo takich dróg zaznaczonych na czerwono, większość na żółto, czasem takie cienkie, białe. Czasem mówił: a tu nie ma drogi na mapie, ale wiem, że tam jest. Na miejscu okazało się, że asfaltem jeździliśmy przez jakieś 40% trasy liczącej ponad 5 tys. km. I było fantastycznie!

Zagrożenia podczas takiej wyprawy oczywiście występują. Czyhają, choć niezbyt agresywnie, z kilku stron. Pierwsza to oczywiście... ludzie. Na szczęście tylko w jednej sytuacji: na przedmieściach wielkich (tych naprawdę ogromnych) miast. Grasują tam niestety bandy, którym pod żadnym pozorem nie wolno wchodzić w drogę, a przy spotkaniu lepiej ominąć, nie patrząc w oczy. To są prawdziwi bandyci, nie tacy z filmów, gdzie bohter zawsze cało wychodzi z opresji. I pamiętając o tym niechlubnym marginesie, twierdzę, że Meksykanie to jedna z najsympatyczniejszych i najbardziej życzliwych nacji świata. Wszyscy spotkani ludzie byli przyjaźnie nastawieni, włączając w to policjantów, którzy chcieli nas sprowokować do małego występku, żeby poddać nas pokazowej kontroli. Kiedy im się nie udało, już się uśmiechali i machali przyjaźnie, kiedy się widzieliśmy następnego dnia. Ale policję lepiej tu omijać równie szerokim łukiem jak bandy. Tak jest bezpieczniej. Całkiem innych doznań potrafi dostarczyć miejscowa fauna. I nie
chodzi mi o stada kojotów wyjących kilkadziesiąt metrów od namiotów, bo one są niegroźne. Problem jest z malutkimi skorpionami i znacznie większymi grzechotnikami. Trzeba sparawdzać regularnie ubranie, zwłaszcza po noclegu w plenerze, a idąc, naprawdę uważać gdzie (i na czym) stawia się nogę. Jest i pokaźnych rozmiarów robactwo, które potrafi boleśnie udziabać – np. wielkie wije, ale po takiej konfrontacji nie trzeba szukać najbliższego szpitala, co przy meksykańskich odległościach (i jakości dróg) może okazać się zdradliwe.

d1slmk7

Zła kobieta, czyli mala mujer zaatakowała w krzakach Kazika. I nie była to mała i śliczna Meksykanka. Była to roślina o klonowatych liściach i białych, sztywnych włoskach. Kontakt z nią najpierw boli i szczypie, potem bywa różnie. Nasz kolega dostał potwornego bólu stawów, który utrzymywał się przez parę dni. Nie do pozazdroszczenia jest spotkanie ze złą kobietą...

Tacos są podstawą wyżywienia miejscowych. Naszym też były. Serwowane na straganach albo w knajpkach. Składają się z tortilli (cieniutkiego placka o średnicy 15 cm z mąki kukurydzianej lub pszennej) i czegoś włożonego do złożonej na pół tortilli. Tym czymś bywa zazwyczaj bistek, czyli siekana wołowina, ale może być i przyprawione na ostro chorizzo lub świńska, smażona skóra. Czasem lepiej nie wiedzieć co. Dlatego dobrze nie mieć w Meksyku alergii na ostre przyprawy. Wszechobecne jest chilli i jalapeno – często w formie świeżej salsy utartej w tradycyjnym kamiennym misko-moździeżu. Niektórzy mają teorie (przetestowane na sobie) o leczniczo-zapobiegawczym działaniu jalapeno. Coś w tym jest, zwłaszcza w połączeniu ze słynnym trunkiem wytwarzanym z liści Agave tequilana. Jest jednak coś, czego chyba po prostu białe żołądki nie trawią: smażone liście opuncji (obrane z cierni i glochidów). Tego trzeba unikać na talerzu – inaczej jutro może być przykre. A propos: jutro – manana, nie jest wbrew obiegowej opinii
mottem Meksykanów. Oni sami twierdzą, że ważniejsze jest „być może...”

Tekst i zdjęcia Dariusz Raczko

d1slmk7
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1slmk7