Petersburg - o Putinie mieszkańcy mówią z dumą "nasz"
Dziesiątki, setki osób obładowanych ziemiopłodami wyhodowanymi na podmiejskich działkach. Buty z cholewami, bo błoto. Drelichowe plecaki, bo najlżejsze. Wiozą kartofle, kapustę, buraki (bo jakże przeżyć bez sałatki "winiegrieta" czy śledzika pod kożuszkiem, do których buraki ćwikłowe są absolutnie niezbędne?). Wciąż robią konfitury (bo jak tu pić "pustoj czaj", czyli herbatę bez konfitury), najlepsze są te z czarnych porzeczek, rajskich jabłuszek (koniecznie z ogonkami) i jarzębiny. Dla wielu rencistów to prawdziwy ratunek. W Petersburgu jest bardzo mało dzieci - zaledwie 17 proc. mieszkańców liczy mniej niż 16 lat. Za to jest tu mnóstwo kotów. Ogromnych, spasionych, wylegujących się na parapetach i na każdym innym nasłonecznionym miejscu. W domach prywatnych i w sklepach. Wszędzie. Latem część z nich wyjeżdża razem z gospodarzami na daczę i z upodobaniem poluje na wróble. Wracają jeszcze bardziej spasione.