Kodeks miejskiego odkrywcy
Miejscy eksploratorzy nie są ani wandalami, ani złodziejami (choć jak w każdej większej grupie osób i tu mogą znaleźć się czarne owce). Niepisane zasady Urbexu mówią, że nie należy się włamywać do wybranych obiektów. Choć wejście do nich może być utrudnione lub ukryte, to do środka wchodzi się jedynie wtedy, gdy wyraźnie widać, że budynki zostały porzucone i nie są zamknięte. Jak mówią sami eksploratorzy, ich działalność w większości przypadków nie jest nielegalna, a jeśli nawet zostaną zatrzymani przez służby porządkowe, muszą jedynie wytłumaczyć, co robią w danym miejscu.
Podobnie jest z naruszaniem tego, co znajduje się wewnątrz obiektów. Miejscy eksploratorzy nie przemieszczają niczego, by upiększać robione zdjęcia. Znajdowane przedmioty nigdy nie są również wynoszone z obiektów. Sami odkrywcy zazwyczaj unikają rozgłosu i nie dzielą się wiedzą na temat lokalizacji konkretnych obiektów. Celem i nagrodą w ich wyprawach, jest samo dotarcie do zapomnianych miejsc i chłonięcie oraz uwiecznianie ich atmosfery.
- Odnajduję piękno w rozkładzie. Lubię patrzeć, jak natura zdobywa to, co pozostawił po sobie człowiek. Wierzę, że stare budowle mają duszę, a kiedy je fotografuję, staram się uchwycić część tej duszy - mówi Jascha Hoste, holenderski urban explorer.
Trzeba jednak pamiętać, że tego typu wycieczki w niczym nie przypominają tych, w których pilot oprowadza nas po zabytkach. Miejscy eksploratorzy rzadko wyruszają na nie sami, bez odpowiedniego przygotowania, właściwego ubioru i zadbania o chociażby takie akcesoria, jak latarki i naładowane telefony. Stan części opuszczonych budynków jest na tyle zły, że ich zwiedzanie może się skończyć poważnym urazem. To jednak cena, którą ci współcześni odkrywcy są w stanie zapłacić za unikanie tłumów i docieranie do miejsc, których nie znajdziemy w przewodnikach turystycznych.