Opuszczone miejsca w Europie - propozycje wyjazdów na majówkę
Planując tegoroczną podróż, warto się zastanowić nad możliwość spędzenia wolnego czasu w nietypowy sposób. Urban exploring - w skrócie Urbex - to zjawisko, którego popularność rośnie z roku na rok. Zajmują się nim tzw. "miejscy odkrywcy", którzy odnajdują i zwiedzają miejsca trudno dostępne, ukryte przed wzrokiem ciekawskich - miejsca opuszczone i zapomniane, popadające w ruinę. Poznaj najciekawsze propozycje.
Planując długi weekend, warto się zastanowić nad możliwością spędzenia wolnego czasu w nietypowy sposób. Urban exploring - w skrócie Urbex - to zjawisko, którego popularność rośnie z roku na rok. Zajmują się nim tzw. "miejscy odkrywcy", którzy odnajdują i zwiedzają miejsca trudno dostępne, ukryte przed wzrokiem ciekawskich - miejsca opuszczone i zapomniane, popadające w ruinę.
Na celowniku miejskich eksploratorów najczęściej znajdują się obiekty przemysłowe, od elektrowni i fabryk, aż do tartaków i kopalni. Wynika to prawdopodobnie z tego, że są to miejsca najciekawsze do zwiedzania. Znajdują się w nich stare maszyny, których przeznaczenie nie zawsze jest znane, czy drobne przedmioty porzucone przez robotników. Nie oznacza to jednak, że miejscy eksploratorzy ograniczają się jedynie do tego typu obiektów. Wśród licznych zdjęć i relacji z ich wypraw, które znaleźć można w internecie, obejrzymy również budynki mieszkalne, kościoły, szpitale, obiekty rekreacyjne, a nawet opuszczone bazy wojskowe. Poznajcie kilka europejskich propozycji.
Źródło: Skyskanner
Radziecka baza wojskowa w Vogelsang, Niemcy
Baza wojskowa w Vogelsang i wchodzące w jej skład koszary, w których stacjonowało nawet 15 tysięcy sowieckich żołnierzy wojsk rakietowych, położona jest ok. 60 km na północ od Berlina. Została zbudowana po zakończeniu II wojny światowej i jak wynika z odtajnionych dokumentów, przechowywano w niej broń jądrową, a konkretnie pierwsze radzieckie pociski balistyczne mogące przenosić głowice jądrowe (R-5 Pobieda). Obiekt został częściowo opuszczony przez wojska radzieckie w 1959 roku, ale do początku lat dziewięćdziesiątych funkcjonował jako rezerwowa baza dla jednostek pancernych.
Ceny biletów lotniczych z Polski do Niemiec zaczynają się już od 118 złotych.
Fabryka mat kokosowych van der Shoota, Holandia
W wybudowanej w Harlingen fabryce produkowano maty kokosowe. Jej przyjemna nazwa - Cocosfabrik - przestała się jednak dobrze kojarzyć w 1941 roku, kiedy stała się obiektem wojskowym, w którym naprawiano działa na potrzeby marynarki III Rzeszy. Po zakończeniu II wojny światowej fabryka przez kilka lat działała na potrzeby cywilne i wspierała odbudowę Niderlandów. Ostatecznie została jednak porzucona i z roku na rok popadała w coraz większą ruinę. Obecnie planuje się wyburzenie obiektu i sprzedaż ziemi, na której stoi. Na szczęście jest grupa zapaleńców, którzy walczą o jej przetrwanie.
Do Holandii dolecimy z Polski od 119 złotych w jedną stronę.
Sanatorium Sokołowsko, Dolny Śląsk
Jeden z wielu bardzo ciekawych obiektów znajdujących się w Polsce, choć gdy go wznoszono, leżał nieopodal wsi nazwanej Görbersdorf to byłe sanatorium w Sokołowsku. W 1856 roku był to pierwszy obiekt w Europie, w którym próbowano leczyć gruźlicę. Odwiedzali je kuracjusze z całego kontynentu, a samo miejsce zyskało nawet przydomek "śląskie Davos". Nazwa Sokołowsko została nadana miejscowości na cześć polskiego lekarza, Alfreda Sokołowskiego. Niestety, po drugiej wojnie światowej część budynków zaczęła popadać w ruinę, a inne wyburzono w latach 70. XX w. Nieszczęście towarzyszyło budynkom również w kolejnych latach - w 2005 roku zostały podpalone. Część sanatorium jest obecnie rekonstruowana dzięki staraniom Fundacji Sztuki Współczesnej In Situ.
Basen Solvaya, Belgia
Budynek Piscine Solvay, znany również jako Piscine Du Mosqueé, został wzniesiony w 1937 r. na potrzeby mieszkających w okolicy Brukseli robotników fabryki Ernesta Solvaya. Po ciężkim dniu pracy, mieli odprężać się w mieszczącym się w niej basenie i kinie. Wraz z rozwojem okolicznych miejscowości, Piscine Solvay stał się popularnym obiektem, w którym okoliczna młodzież przez pół wieku uczyła się pływać. W 1994 roku został sprzedany pobliskiemu uniwersytetowi, który miał jednak problem ze zgromadzeniem środków potrzebnych na utrzymanie budynku. Cztery lata później basen został zamknięty, choć do 2004 roku w budynku działała jeszcze kawiarnia. W 2005 roku nabyła go lokalna społeczność muzułmańska, której od tamtej pory również nie udało się przywrócić mu blasku.
Za bilet lotniczy dla jednej dorosłej osoby z Polski do Brukseli zapłacimy od 78 zł.
Kodeks miejskiego odkrywcy
Miejscy eksploratorzy nie są ani wandalami, ani złodziejami (choć jak w każdej większej grupie osób i tu mogą znaleźć się czarne owce). Niepisane zasady Urbexu mówią, że nie należy się włamywać do wybranych obiektów. Choć wejście do nich może być utrudnione lub ukryte, to do środka wchodzi się jedynie wtedy, gdy wyraźnie widać, że budynki zostały porzucone i nie są zamknięte. Jak mówią sami eksploratorzy, ich działalność w większości przypadków nie jest nielegalna, a jeśli nawet zostaną zatrzymani przez służby porządkowe, muszą jedynie wytłumaczyć, co robią w danym miejscu.
Podobnie jest z naruszaniem tego, co znajduje się wewnątrz obiektów. Miejscy eksploratorzy nie przemieszczają niczego, by upiększać robione zdjęcia. Znajdowane przedmioty nigdy nie są również wynoszone z obiektów. Sami odkrywcy zazwyczaj unikają rozgłosu i nie dzielą się wiedzą na temat lokalizacji konkretnych obiektów. Celem i nagrodą w ich wyprawach, jest samo dotarcie do zapomnianych miejsc i chłonięcie oraz uwiecznianie ich atmosfery.
- Odnajduję piękno w rozkładzie. Lubię patrzeć, jak natura zdobywa to, co pozostawił po sobie człowiek. Wierzę, że stare budowle mają duszę, a kiedy je fotografuję, staram się uchwycić część tej duszy - mówi Jascha Hoste, holenderski urban explorer.
Trzeba jednak pamiętać, że tego typu wycieczki w niczym nie przypominają tych, w których pilot oprowadza nas po zabytkach. Miejscy eksploratorzy rzadko wyruszają na nie sami, bez odpowiedniego przygotowania, właściwego ubioru i zadbania o chociażby takie akcesoria, jak latarki i naładowane telefony. Stan części opuszczonych budynków jest na tyle zły, że ich zwiedzanie może się skończyć poważnym urazem. To jednak cena, którą ci współcześni odkrywcy są w stanie zapłacić za unikanie tłumów i docieranie do miejsc, których nie znajdziemy w przewodnikach turystycznych.