Ostatni strażnicy skarbów wywiezionych we wrześniu 1939 r. z Zamku Królewskiego.
Ratowanie we wrześniu 1939 r. polskich skarbów narodowych przed niszczeniem i rabunkiem – zarówno ze strony Niemców, jak i Sowietów – to szeroki, skomplikowany i nie do końca poznany temat. Przyjrzyjmy się bliżej jednemu z epizodów tych dziejów i jego bohaterom.
Kacper Michalski – kamerdyner i majordomus prezydentów II RP
Rolę oficjalnej rezydencji Prezydenta Ignacego Mościckiego pełnił w latach 1926–39 Zamek Królewski, który był także miejscem najważniejszych uroczystości i spotkań o randze państwowej i międzynarodowej. Mieściła się tu też Kancelaria Cywilna i Gabinet Wojskowy głowy państwa oraz jego apartamenty prywatne. Stąd też na Zamku wprowadzone zostało stanowisko majordomusa (z łac. marszałek dworu), które powierzono Kacprowi Michalskiemu, poprzednio kamerdynerowi w Belwederze. Była to osoba ze wszech miar odpowiednia do pełnienia tej funkcji. Adiutant przyboczny obu prezydentów, por. Henryk Comte, tak go wspomina z okresu belwederskiego: "Pan Kacper był dyplomatą. Mówił mało, na słówko wyciągnąć go było trudno. Jeżeli wdawał się w dyskurs, to zawsze z rozwagą i całkowitą odpowiedzialnością za wypowiedziane słowa lub uwagi. Pochodził z rodziny od dawien dawna zasiedziałej w służbie u hrabiów Potockich. W Łańcucie był klucznikiem zamku. Stąd też świetna znajomość zwyczajów, obyczajów i ceremoniałów dworskich, bo wizyty głów koronowanych u Potockich do rzadkości nie należały. Był to mężczyzna wysoki, barczysty, pięknie się prezentujący, zawsze ubrany w czarny frak, takąż kamizelkę, spodnie krótkie, spięte pod kolanami, elegancki krawat, długie pończochy i obowiązkowo lakierki. Nie popełnię zbytniej przesady, jeżeli powiem, że pan Kacper pełnił niejako funkcję nieoficjalnego szefa protokołu. Gdy chodziło o rozmieszczenie gości przy stole biesiadnym, zazwyczaj konsultowałem się z panem Kacprem. To samo zresztą robili i inni adiutanci, i dobrze na tym wychodziliśmy". I dalej: "Trzeba było widzieć pana Kacpra, gdy dyrygował służbą w czasie przyjęć. Biada lokajowi, który niezgrabnie lub niewłaściwie podał talerz lub półmisek. Pan Kacper nie zwrócił głośno uwagi, w ogóle nie odezwał się. Miał do zastosowania w takich przypadkach swoistą sankcję: nadepnął lokajowi na nogę. To wystarczyło, bo wzrost pana Kacpra, przy jego potężnej tuszy wynosił ni mniej ni więcej tylko 1 metr 90 cm! Taką milczącą uwagę można było zapamiętać na całe życie, zwłaszcza jeżeli lokaj miał odciski".
Bronisław Młynarski zapamiętał z kolei Kacpra Michalskiego z okresu jego służby u prezydenta Mościckiego: "Znali go wszyscy, co przez długie lata odwiedzali Zamek Królewski, znali go warszawiacy, znali go dyplomaci krajów obcych, co gościli na przyjęciach u Prezydenta. Przypuszczam, że niejeden członek korpusu dyplomatycznego, czytając te słowa, przypomni sobie bez trudu imponującą postać Michalskiego w bogato haftowanym fraku francuskim, w atłasowych spodniach, w pończochach długich i pantoflach lakierowanych o zdobnych klamrach, i gdy tą długą laską marszałka dworu, zakończoną złotym orłem polskim, stukał w inkrustowaną posadzkę Sali audiencyjnej, anonsując tubalnym głosem Prezydentowi przybycie gościa, nazwiskiem i pełnym tytułem… Piastował swój urząd przez dwadzieścia lat, przez cały czas trwania wskrzeszonej niepodległości. A wydawać by się mogło, że żył i służył w tych starych murach od wieków, od czasów królów, że pozostał ich jedyną żywą spuścizną. Istotnie bowiem, był jedynym człowieczym symbolem, co łączył teraźniejszość ze splendorem królewskim, zagasłym na Zamku Królewskim przed stu pięćdziesięciu laty".
Gmach Zamku Królewskiego miał charakter muzealny; znajdowały się w nim liczne dzieła sztuki oraz przedmioty szczególnie ważne dla historii kraju. Był też siedzibą Dyrekcji Państwowych Zbiorów Sztuki, a same zbiory udostępniano zwiedzającym.
Wobec szybkiego postępu armii niemieckich, w pierwszych dniach września 1939 roku na Zamku rozpoczęto przygotowania do ewakuacji na wschód.
U księcia Janusza Radziwiłła – XIII ordynata na Ołyce
5 września kolumna prezydencka z jego rodziną, urzędnikami oraz spakowaną częścią cennych dzieł i przedmiotów, na które składały się (wg T.A. Pruszaka): obrazy Jana Matejki "Batory pod Pskowem" i "Rejtan na sejmie warszawskim", kilka arrasów, słynny dywan wilanowski (jedwabny kobierzec perski z XVI w.), regalia Stanisława Augusta oraz nieliczne najcenniejsze obiekty pochodzące z Muzeum w Kórniku, Biblioteki Narodowej i Biblioteki Kapituły w Pelplinie, a także 17 pudeł z zastawą stołową – wyruszyła ze stolicy. Jej licząca ponad 400 km trasa prowadziła przez Lublin do Ołyki, niewielkiej mieściny w pow. łuckim, woj. wołyńskiego, znanej przede wszystkim jako stare gniazdo rodu Radziwiłłów (obecnie Ukraina). "W czasie tej dramatycznej wędrówki konwój prezydencki – jak relacjonował w 1940 roku Michalski – był dzień i noc ścigany i bombardowany przez samoloty niemieckie".
7 września prezydent, wraz ze swoim "dworem" i bagażami, dotarł do Ołyki, gdzie pozostał tydzień, do 14 września, goszcząc w zamku księcia Janusza Radziwiłła (należały do niego również majątki ziemskie Szpanów i Nieborów oraz pałac w Warszawie, obecnie siedziba Muzeum Niepodległości). Janusz Radziwiłł (1880–1967), ochotnik w wojnie 1920 roku, pełnił ważne funkcje państwowe w przedwojennej Polsce; był m.in. posłem na Sejm i senatorem, a ostatnio – przewodniczącym senackiej Komisji Spraw Zagranicznych.
8 września zjawił się w Ołyce premier Sławoj-Składkowski, który w tym czasie, w drodze do Rumunii, zatrzymał się w Łucku, i który następnego dnia przybył ponownie w towarzystwie wicepremiera Eugeniusza Kwiatkowskiego. Wieczorem 12 września do Prezydenta przyjechali: Premier, Naczelny Wódz Rydz-Śmigły i minister spraw zagranicznych Józef Beck. W rozmowach tych niewątpliwie uczestniczył Janusz Radziwiłł.
Wrześniowe szlaki ewakuacyjne
Musimy tu sobie uświadomić, że – według polskich planów wojennych – w południowo-wschodniej Polsce, na tzw. przedmościu rumuńskim, przewidywana była koncentracja wojsk w oczekiwaniu na zbrojną interwencję Francji i Anglii. Przez wschodnie województwa II RP – w kierunku granicy z Rumunią – wyznaczone zostały również trasy ewakuacyjne najważniejszych polskich urzędów i zbiorów, w naiwnym przekonaniu o bezpieczeństwie tych szlaków. Owe błędne założenia polskiego rządu spowodowały wiele tragicznych dla Polski i Polaków następstw. Pomijając już kwestie zasadnicze, to np., jak wynika z rozkazu Berii z 5 października 1939 roku, w ręce Sowietów wpadły akta polskiego wywiadu, w związku z czym powołane zostały 3 grupy NKWD (operacyjna, ewidencyjna i śledcza), w celu ich przetłumaczenia i "opracowania". Mało tego, trasą Warszawa-Lublin-Łuck-Śniatyń (ponad 700 km), przemieszczał się w dniach 5–13 września transport ponad 30 autobusów i samochodów osobowych wiozących około 80 ton złota ze skarbców Banku Polskiego i jego oddziałów. Po dramatycznej podróży polskie złoto wyekspediowane zostało drogą morską z rumuńskiego portu w Konstancy (3,8 ton pozostawiono w Dubnie na potrzeby polskiego rządu); jego skomplikowane losy nie do końca jednak zostały wyjaśnione. Także przykładowo, 18 września, jak wynika z meldunku NKWD, między Nowogródkiem a Stołpcami ujęto naczelnego dyrektora Lasów Państwowych, wiceministra rolnictwa Adama Loreta z 18 współpracownikami, a także przewożonymi aktami.
14 września prezydent Mościcki wraz z osobami towarzyszącymi opuścił Ołykę, by w nocy z 17/18 września razem z członkami rządu przekroczyć polsko-rumuńską granicę na moście na Czeremoszu w Kutach. Do Polski nigdy już nie powrócił.
Losy zamkowych skarbów i ich strażników – Janusz Radziwiłł
W Ołyce pozostał książę Radziwiłł, polecono też zostać Kacprowi Michalskiemu. I to pod ich pieczą znalazły się teraz skarby zabrane z Zamku Królewskiego. Dlaczego taką decyzję podjęto i czemu cenne dla Polski przedmioty pozostawiono, trudno zgadnąć. Jak pisaliśmy, uderzenia Sowietów nikt się nie spodziewał, a być może liczono na to, że Niemcy nie "ruszą" księcia Radziwiłła, blisko spokrewnionego z ich panującymi ongiś cesarskimi rodzinami, ponadto osobistego znajomego Hermanna Goeringa (we wrześniu 1938 roku Marszałek Rzeszy zaprosił księcia na polowanie na swoich terenach łowieckich w Puszczy Rominckiej leżącej w Prusach Wschodnich). "Gdy Prezydent opuszczał kraj (…), stary Michalski pozostał w Ołyce. Miał tam strzec, jak wierny pies, drobnej cząstki historycznych obrazów, srebra i porcelany, wywiezionych w ostatniej chwili z Zamku" – skomentował Młynarski.
17 września w granice Polski wdarły się oddziały Armii Czerwonej. Mimo sporej odległości od granicy (około 100 km) szybko dotarły do Ołyki. Równocześnie z wojskami posuwały się, wykonujące specjalne rozkazy Berii, grupy operacyjno-czekistowskie NKWD. Radziwiłłowski zamek został zajęty i doszczętnie splądrowany. Książę Janusz wraz z synem Edmundem i rodziną, został aresztowany. Aresztowany też został Kacper Michalski.
Ocalałe po rabunku przedmioty, w tym wspomniane dwa obrazy Matejki, wywiezione zostały do muzeum w Łucku.
Książę Edmund znalazł się w obozie jeńców wojennych tzw. jużskim (na terenie miasteczka Talica, około 30 km od Juży, w obwodzie smoleńskim), skąd w połowie października przeniesiony został do obozu specjalnego NKWD w Kozielsku. Jego ojciec, książę Janusz Radziwiłł, stanowił dla Sowietów szczególnie cenną "zdobycz". Przez więzienia w Równem i Płoskirowie przewieziony został do Kijowa, gdzie przesłuchiwał go osławiony Iwan Sierow, szef NKWD Republiki Ukraińskiej, kat Polaków; meldunki do Berii w sprawie księcia wysyłał jego zastępca, Mikołaj Gorliński. Wkrótce jednak przyszedł rozkaz Berii, aby księcia przekazać do Moskwy i 16 października Gorliński zameldował o wysłaniu tam Radziwiłła razem z aktami jego sprawy. W Moskwie księcia Janusza osadzono na Łubiance, gdzie dwukrotnie prowadził z nim rozmowy sam Beria.
Co istotne, w dwóch pismach Gorliński melduje też – w pierwszym, z 13 października – o "złotych i brylantowych" przedmiotach, znalezionych podczas aresztowania ks. Radziwiłła, tj.: "zegarkach, bransoletach, papierośnicach itd." oraz o dokumencie z 1547 roku z oryginalnym podpisem cesarza Karola V (chodzi o wręczony ks. Mikołajowi Czarnemu Radziwiłłowi przez cesarza dyplom, nadający jemu, jego bratu Janowi i Mikołajowi Rudemu, dziedziczne tytuły książąt cesarstwa). W drugim zaś, z 8 grudnia, Gorliński zawiadamia o przekazaniu – zgodnie z rozkazem Berii – do Moskwy, przejętych w Ołyce "historycznych dokumentów i drogocenności byłej Polski" oraz wspomnianego przywileju Karola V. W załączniku wymienia: szkatułę z ornamentami z brązu i orłami, z tabliczką pamiątkową wewnątrz informującą, iż jest przeznaczona do przechowywania polskiej konstytucji z 1815 roku, dalej zaś – w ozdobnej oprawie – oryginalny tekst tejże konstytucji 1815 roku z podpisem Aleksandra I i jego pieczęcią, a także 3 inne dokumenty z 1821 i 1822 roku związane z ową konstytucją, a następnie: dwa srebrne świeczniki z epoki Napoleona z Zamku Królewskiego w Warszawie oraz srebrny kubek.
W sprawie uwięzionych poszły wysokie interwencje; matka – również uwięzionego – księcia Leona Radziwiłła z Nieświeża, ks. Maria Róża, była przyjaciółką królowej włoskiej Heleny. Najprawdopodobniej na polecenie Goeringa zabiegał o ich zwolnienie ambasador Rzeszy w Moskwie Werner von Schulenburg. Tak więc w grudniu 1939 roku Radziwiłłowie nieświescy i ołyccy zostali wypuszczeni z sowieckich obozów i więzień.
A co z Kacprem Michalskim?
O Kacpra Michalskiego nikt się nie upomniał; jego losy po wejściu Sowietów nie były dotychczas znane. Pojedyncze wzmianki podają jedynie, że zaginął na wschodzie. Jak się jednak udało ustalić, znalazł się on w obozie specjalnym NKWD w Starobielsku i zamordowany został wiosną 1940 roku w Charkowie (zbrodnia katyńska)
. Por. Bronisław Młynarski, jeden z nielicznych ocalałych jeńców tego obozu (nb. syn wybitnego skrzypka, dyrygenta i kompozytora Emila, a także szwagier światowej sławy pianisty Artura Rubinsteina), zaobserwował przybycie Michalskiego do obozu w styczniu 1940 roku. Pisze on: "Gdym pewnego wieczoru tęsknie błądził wzrokiem po zachodnim widnokręgu, usłyszałem nagle krzyki, po czym widziałem, jak dwaj bojcy siłą wepchnęli z wąskiego przejścia tzw. prochodnoj budki, na teren obozu, starego człowieka rosłego wzrostem, w cywilnym ubraniu, z tobołkiem na zgarbionych plecach. Zatoczył się na lodzie i upadł. Zanim zdążyłem zbiec ze schodów, starzec wstał i szedł ślepo przed siebie, nie wiedząc w którą stronę skierować swe chwiejne kroki. Zbliżyłem się do niego, pytam, kim jest, skąd przybył? »Michalski jestem« – odrzekł szeptem. Zaprowadziłem go do naszej chaty; daliśmy mu chleba i gorącej herbaty. Siedział skulony na deskach dolnej pryczy, zawinięty w resztkach ongiś dobrego futra, z wełnianą czarną pończochą naciągniętą na głowę. Zgodnie ze zwyczajem, jaki istniał w stosunku do nowoprzybyłych, nie zadawaliśmy mu żadnych obcesowych pytań. Mówił zresztą z widocznym trudem przez bezzębne usta. Mimo zmienionej twarzy, zarośniętej szpakowatą brodą, jak przez sen zacząłem rozpoznawać jego nobliwe rysy. Wreszcie, odważyłem się zapytać – czy to możliwe, że jest to Michalski, Majordomus na Zamku Warszawskim u Prezydenta RP. Skinął głową potakująco. Więc poznałem go, któż go zresztą nie znał!".
Już po godzinie Michalski został wezwany do komisarza obozu Michaiła Kirszyna i dopiero po kilku dniach mógł Młynarskiemu opowiedzieć swoje przeżycia. "Przeszedł przez kilka więzień. Podczas serii brutalnych »doprosów« wybito mu wszystkie przednie zęby i wyłamano kilka żeber. »Dworski« tytuł jego oraz bliskie z Prezydentem obcowanie posłużyło, aby w wykoślawionej imaginacji sowieckiej policji uznać go za grubą rybę, z której należy wydusić wiadomości przedniej wagi! W wojsku Michalski nigdy nie służył. I znowuż dzięki tytułowi »Majordomus« uznano go za majora wojskowego bez dalszej dyskusji. Okoliczność ta była chyba powodem, że po doprowadzeniu go w więzieniach do ruiny fizycznej, odstawiono go do oficerskiego obozu w Starobielsku. Po długich nocnych badaniach przez [Michaiła] Lebiediewa, szefa NKWD [szef Oddziału Specjalnego komendantury obozu], oraz przez samego komisarza Kirszyna, ten ostatni rozkazał umieścić go, jako majora, w bloku nr 13. »A więc stałem się majorem…« – stary Michalski zakończył swe opowiadanie z odcieniem uśmiechu na wynędzniałej twarzy. I odtąd »nowomianowany« major został tak samo tytułowany przez brać jeniecką, mimo iż na swych starczych barkach nosił szmatławe futro, a na swej białej głowie starą dziurawą pończochę!".
Kacper Michalski nie figuruje jednak w księdze z biogramami jeńców Starobielska zamordowanych w Charkowie ("Charków. Księga Cmentarna Polskiego Cmentarza Wojennego", Warszawa 2003). W przypadku bowiem Starobielska mamy dużo mniej "komfortową" sytuację, niż jeżeli chodzi o obozy "katyńskie" w Kozielsku i Ostaszkowie, co do których dysponujemy listami z nazwiskami jeńców, wywożonych na miejsca egzekucji w Lesie Katyńskim i Kalininie (Twer), przekazanymi Polsce w 1990 roku przez Gorbaczowa. Tu otrzymaliśmy tylko – sporządzony w komendanturze obozu po wymordowaniu jeńców – jeden spis z nazwiskami osób wywiezionych z obozu i numerami ich akt. Spis ten, jak wynika z analizy dokonanej przez autorów księgi cmentarnej Charkowa, zawiera 3856 nazwisk (ze Starobielska wysłano w kwietniu-maju 1940 roku do Charkowa na śmierć 3809 jeńców) i nie jest pełny (figurują na nim także nazwiska jeńców zmarłych w obozie, ocalałych oraz wywiezionych wcześniej do więzień NKWD). Autorzy księgi, za "niepodważalną wskazówkę" na to, iż dany oficer był w Starobielsku do czasu wywożenia jeńców na śmierć, uznali więc także jego korespondencję z tego okresu (dostarczoną przez rodzinę). Na wspomnianym NKWD-owskim spisie nazwisko Kacpra Michalskiego nie zostało wymienione; jego akta mogły być do Moskwy wysłane wcześniej lub też skierowane do innego wydziału centrali NKWD. Jednak, jak stwierdziliśmy podczas analizy dokumentów sowieckich, taka "niepodważalna wskazówka" istnieje także co do jego pobytu w Starobielsku w okresie wywózki jeńców na egzekucje, tj. w dniach 5 IV-12 V 1940 roku. A jest nią pismo NKWD, datowane na 8 kwietnia 1940 roku, podające stan liczbowy obozu, tzn. ilość jeńców z rozbiciem na poszczególne stopnie wojskowe. Jako ostatnia pozycja tego wykazu figuruje "lokaj Mościckiego".
Tak więc, prezydencki kamerdyner i majordomus, ostatni strażnik skarbów wywiezionych we wrześniu 1939 roku z Zamku Królewskiego, więzień NKWD i jeniec Starobielska, został zamordowany w kwietniu-maju 1940 roku w Charkowie.
Nie ma on jednak, tak jak inni jeńcy Starobielska, imiennej tabliczki na Polskim Cmentarzu Wojennym w Charkowie. Nie figuruje również w spisach ofiar zbrodni katyńskiej.
Miejmy nadzieję, że dojdzie do tego teraz, gdy udało się ustalić, w jakich okolicznościach i kiedy zginał, a także, gdzie spoczywają jego szczątki.
Wędrówka obrazów Jana Matejki
Jeszcze parę słów o obrazach Jana Matejki pozostawionych na zamku w Ołyce. Jak podaliśmy wyżej, przewiezione zostały do Łucka i złożone w tamtejszym muzeum. W 1941 roku Łuck zajęli Niemcy, którzy w grudniu 1943 roku obrazy Matejki przewieźli do Lwowa, gdzie polscy specjaliści stwierdzili, iż przez cały ten okres, a więc 4 lata, leżały złożone w kostkę[!] i przesypane naftaliną[!]. Wkrótce jednak, w kwietniu 1944 roku (jedynie prowizorycznie, z konieczności, zabezpieczone), rozpoczęły z kolei wędrówkę na zachód, już w "towarzystwie" trzeciego obrazu Matejki, "Unii Lubelskiej", zdjętego przez Niemców ze ścian lwowskiego ratusza. Przez Przemyśl, Wiśnicz, Sosnowiec, Świdnicę, Sichów, Morawę k. Strzegomia i Cieplice, obrazy trafiły w końcu do Przesieki k. Jeleniej Góry, gdzie w lipcu 1945 roku dotarli do nich polscy muzealnicy. Po kilku latach tułaczki, Batory i Rejtan zdobią na powrót ściany odbudowanego Zamku Królewskiego w Warszawie.
Jolanta Adamska
Historyk. Współautorka (z Andrzejem Przewoźnikiem) kilku książek o tematyce katyńskiej. Autorka artykułów z historii II wojny światowej.
Jerzy Platajs
Historyk. Specjalista Departamentu Dziedzictwa Kulturowego za Granicą i Strat Wojennych w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Autor książki i artykułów dot. zbrodni katyńskiej.