Patryk Pawełczak. Pilot, który został kurierem i budowlańcem. "Jestem mądrzejszy o pandemiczną lekcję"
Krótka refleksja wrzucona do internetu przez byłego pierwszego oficera Boeinga 737, któremu pandemia wywróciła życie do góry nogami, wywołała poruszenie w wielu zakątkach świata. Patryk Pawełczak mundur pilota musiał odwiesić do szafy i dziś pracuje jako kurier i budowlaniec w Barcelonie.
Magda Bukowska, WP: "Pomyśleć, że nie tak dawno temu narzekałem na nocne loty, albo że w tym roku wylatałem tylko 700 godzin. Właśnie potwierdziło się powiedzenie, że uczymy się doceniać to, co mamy, tylko wtedy, gdy to tracimy" - napisałeś na portalu LinkedIn. Spodziewałeś się, że ten post wywoła taką reakcję?
Patryk Pawełczak: To był taki post znikąd. Przeglądając zdjęcia w telefonie, pomyślałem, jak ten mój mundur się zmienił i naszła mnie refleksja, że choć nie noszę go już na co dzień - nie mogę narzekać. Bo przecież mam pracę.
Nie spodziewałem się żadnej reakcji. I nagle się okazało że w ciągu pierwszego dnia moją wiadomość przeczytało milion osób. Teraz to już jest ponad 20 milionów. Dostawałem komentarze i wiadomości od ludzi z całego świata. Byłem w szoku. Nie napisałem nic wyjątkowego. Tylko to, że choć zawsze czułem się szczęśliwcem, który może robić to, co kocha i byłem za to wdzięczny losowi, to mogłem tę sytuację jeszcze bardziej doceniać.
Droga na fotel pilota prosta nie jest. Trudno więc mówić tylko o szczęściu.
Jasne. Długo pracowałem, żeby dostać się do linii lotniczych. Kursy, szkolenia, dwa lata pracowałem jako instruktor lotnictwa, wysłałem setki aplikacji i cierpliwie czekałem na swoją szansę. Udało się w 2018 roku. I choć byłem super szczęśliwy, to jednak dostrzegałem minusy. Nocne loty, za mało godzin… Dziś wydaje mi się to śmieszne.
Chwilą przełomową był 15 marca 2020.
Tego dnia wykonałem ostatni lot. Trasa Turcja - Dania. Spółka przewozowa Go2Sky, dla której pracowałem, wynajmuje swoje maszyny różnym przewoźnikom. Byliśmy akurat zbazowani w Turcji. Zapadła decyzja, by zwieźć samoloty do bazy na Słowacji. Ja jednak nie mogłem w tym uczestniczyć, bo Słowacja wpuszczała tylko swoich mieszkańców. Jako Polak mieszkający na stałe w Hiszpanii, nie mogłem wrócić do Bratysławy. "Przedzierałem się" więc z Turcji. Kilka razy jeździłem na lotnisko, zanim udało mi się złapać lot do Hiszpanii.
W tym czasie żona informowała mnie o panice w Barcelonie. Ludzie rzucili się do sklepów. Nie mogła kupić mleka dla naszej najmłodszej córki. Szaleństwo. W końcu dotarłem do rodziny i zaczęło się czekanie na rozwój sytuacji. Wierzyliśmy, że nasza przerwa jest chwilowa. Nie była.
Go2Sky była zmuszona zawiesić działalność, a my - pracownicy - zostaliśmy bez zatrudnienia.
I bez płacy…
Tak. Jak tysiące osób na świecie. Może stąd tak duży odzew na mojego posta. Wiele osób - nie tylko pilotów, ale generalnie ludzi, którzy z powodu pandemii stracili pracę - stanęło nagle przed koniecznością szybkiego przeorganizowania życia.
W kilku komentarzach pojawiał się argument, że współczucie dla pilota jest mniejsze niż dla kelnera, bo dużo zarabiał i mógł odłożyć pieniądze na czarną godzinę.
Rozumiem to. Wprawdzie zdobycie uprawnień wiąże się z dużymi wydatkami, a te dochody nie są aż tak wysokie, jak ludzie często myślą, ale z pewnością dają większy komfort finansowy.
Twój komfort nie był jednak aż tak duży?
Przepracowałem w zawodzie zaledwie dwa lata. Latem zarabiałem około 5 tys. euro, zimą 1,5 tys. euro. Byłem samozatrudniony, więc dochodzi ZUS i podatki. Mieszkam w Barcelonie, gdzie koszty życia są wyższe. Oszczędności wpłaciliśmy na wkład własny na dwupokojowe mieszkanie, które dopiero się buduje. Mam więc raty za kredyt na nowe mieszkanie i opłaty za wynajem tego, w którym mieszkamy teraz. I znów - nie my jedni znaleźliśmy się w takiej sytuacji. Opłaty, zobowiązania, małe dzieci, brak pracy. Wiele osób musiało sobie z taką sytuacją poradzić.
Początek był trudny. Jak wiele osób, karmiłem się doniesieniami o pandemii, nakręcając strach. Ale narzekanie nic nie daje. Tylko wzmacnia poczucie bezsilności, dołuje. Dwa miesiące czekałem na rozwój sytuacji, a potem po prostu zacząłem szukać nowego zajęcia.
Media skupiły się na tym, że schowałeś do kieszeni ego i zamieniłeś mundur pilota na kombinezon kuriera. Nie było szans na pracę związaną z lotnictwem?
Nie wydaje mi się, że coś musiałem chować. Od lat marzyłem o pracy pilota, to moja pasja, coś do czego przez lata dążyłem i co dalej bardzo chcę robić. Ale nie postrzegam zmiany zawodu w kategoriach jakiegoś awansu czy degradacji. Jestem dorosłym, odpowiedzialnym człowiekiem, mam rodzinę i świadomość, że musimy jeść. Skoro nie mogę zarobić na nasze potrzeby w wymarzonym zawodzie, będą zarabiał w innym. Nie ma tu żadnego bohaterstwa.
A jeśli chodzi o poszukiwanie pracy, to była cała epopeja. Oczywiście zacząłem od szukania czegoś w moim zawodzie. Cargo, szkoły pilotażu itd. Ale pilotów bez pracy nagle pojawiły się na rynku tysiące, więc szybko się okazało, że tu niczego nie znajdę. Zacząłem wysyłać CV wszędzie. Na stanowiska menadżerskie, na sprzedawców, robotników, sprzątaczy, dyrektorów. Wszędzie.
Nie było odzewu?
Był niewielki. Dużo ludzi szukało pracy. Ale dostałem też sygnały, że mój zawód jest dla nich przeszkodą. Pan z firmy zajmującej się handlem nieruchomościami, powiedział mi wprost, że wie, iż kiedy sytuacja się unormuje, będę chciał wrócić do latania, więc z jego perspektywy jestem nieprzyszłościowy. Miał rację.
Zostałeś więc kurierem w Amazonie?
Tak. Ale Amazon nie chce przywiązywać do siebie pracowników i proponuje pracę dodatkową. Kurierzy są samozatrudnieni i jeżdżą swoimi autami. Cały czas sprawdzają aplikację, gdzie pojawiają się takie czasowe okienka z pracą - bloki od jednej do czterech godzin. Wtedy należy szybko takie okno zarezerwować. W dobrych tygodniach, udawało mi się wyłapać kilkanaście godzin. Mało. Szukałem więc dodatkowych źródeł zarobku.
Bardzo pomocni okazali się znajomi i sąsiedzi. Jeden z nich powiedział mi, że w fabryce lizaków Chupa Chups potrzebują na dwa miesiące dodatkowych mechaników obsługujących maszyny, więc się zgłosiłem. W dzień jeździłem dla Amazona, w nocy pracowałem w fabryce lizaków.
Kiedy ta praca się skończyła, przyszedł do mnie drugi życzliwy znajomy, który zaproponował mi pracę w swojej firmie remontowej. Wiem, że tak naprawdę nie potrzebował dodatkowego człowieka, po prostu chciał mi pomóc, za co jestem mu ogromnie wdzięczny. To wciąż nie jest pełen etat, ale na szczęście moja żona w pandemii zachowała pracę, więc wspólnymi siłami, udaje nam się w miarę normalnie funkcjonować.
Za czym najbardziej tęsknisz jeśli chodzi o latanie?
Za wszystkim. Uwielbiam być w powietrzu, ale fantastyczna jest cała oprawa. Lotnisko, przygotowywanie samolotu, zgrywanie z ekipą, spotkania z pasażerami, świadomość, że zabieramy ich ku jakiejś przygodzie. Czujesz się jak gospodarz niezwykłego wydarzenia. No i oczywiście widoki, starty, lądowania. To naprawdę wspaniały zawód. Zawsze to wiedziałem, ale dziś czuję to bardziej niż kiedykolwiek.
Wiadomo: "mądry Polak po szkodzie". Gdybym przewidział taką sytuację, celebrowałbym te dwa lata jeszcze bardziej, zamiast się irytować nocnymi lotami.
Tęsknisz?
Bardzo, ale nie skupiam się na myśleniu, że wrócę za stery. Jeśli pandemia czegoś mnie nauczyła, to nie planować. Staram się nie myśleć co będzie jutro, bo boję się, że wrócę do punktu wyjścia. A obudzenie w sobie takiej energii, żeby obecną sytuację postrzegać pozytywnie, było dla mnie sporym wyzwaniem.
Wierzę, że wrócę do latania, ale mam też świadomość, że każdego dnia droga powrotna staje się trudniejsza. Rośnie liczba godzin, którą będę musiał wylatać na symulatorze, a wraz z nią koszty szkolenia, które są bardzo wysokie.
Skupiam się jednak na tym, że tego co przeżyłem już nikt mi nie odbierze, więc nawet jeśli się okaże, że nie uda się wrócić do lotnictwa, to zawsze będę miał świadomość, że spełniłem swoje marzenie. A tu i teraz staram się czerpać radość z tego co mam. A przecież mam bardzo wiele i - mądrzejszy o pandemiczną lekcję - chcę to doceniać każdego dnia.