Podróż do korzeni. Wystarczy ślina i dowiesz się, skąd jesteś
Araby, brudasy, szwaby, ruskie, czarnuchy. Jeśli choć raz nazwałeś kogoś tak, nawet w myślach, to następnym razem zastanów się dwa razy, zanim użyjesz tych słów. Może się okazać, że któryś z nich był twoim przodkiem. Udowodniła to akcja, podczas której zbadano kod genetyczny ochotników z całego świata. Wraz wynikami, pojawiały się łzy i niedowierzanie. Też tak chcę – pomyślałam. Zrobiłam test.
Urodziłam się w Gdyni, ale nie kibicuję Arce. Mieszkam w Gdańsku, ale nie pamiętam, kiedy kąpałam się w polskim morzu. Lubię wpadać do Warszawy, ale w życiu nie byłam w PKiN. Kim jestem? Polką. Tego jestem pewna, ale gdy kilka razy obejrzałam film, na którym ludzie różnych narodowości nagle dowiadują się, że ich przodkowie pochodzili z drugiego końca świata, to pomyślałam, że może też zapłaczę, może też się wzruszę, gdy dowiem się, że moi przodkowie pochodzili z kraju, w którym nigdy nie byłam.
Żeby się przekonać, kim byli, musiałam po prostu napluć do fiolki. Po sześciu tygodniach miałam otrzymać wyniki. Proste zadanie i szybki efekt. Jednak zajęło mi dużo czasu – zwlekałam z tym długo, czekałam na odpowiedni moment - jakby to miało znaczenie. Gdy w końcu nadszedł, to splunęłam do fiolki, spakowałam ją i wysłałam. Wynik miał pojawić się w sieci. I żeby była jasność. Nie miałam nagle poznać nazwisk moich przodków i ich adresów. Test, który robiłam, korzysta z technologii testów autosomalnych DNA opartych na mikromacierzach, które badają cały genom danej osoby w ponad 700 tys. miejsc. A po polsku – bada etniczność. Na ekranie monitora miało więc pokazać się w ilu procentach, z jakiego kraju lub regionu pochodzę.
Sama nie wiem, na co liczyłam i czego się spodziewałam. Po tym, jak kilka razy obejrzałam wideo "The DNA Journey" pomyślałam sobie, że pewnie okaże się, iż jestem z Rosji, bo raz źle pomyślałam o Rosjaninie, który wbijał kolana w oparcie mojego fotela, gdy siedział za mną w autokarze. Później byłam na 100 proc. przekonana, że będę Niemką, bo zawsze mam dreszcze jak słyszę język niemiecki (bez większego powodu).
Gdy już zapomniałam o teście, przyszedł mail: "Dobre wieści! Twoje wyniki są gotowe!". I tak, jak czekałam ze splunięciem do fiolki, tak samo odkładałam otwarcie maila. Nie rzuciłam się na niego. Odkładałam ten moment w nieskończoność, by był podniosłą i ważną chwilą, przecież właśnie ważyły się moje losy. Za chwilę miałam się dowiedzieć, kim jestem. Za chwilę wszystko mogło się zmienić.
Emocje sięgały zenitu. Wpisuję hasło, serce wali mi coraz mocniej. Afryka, Azja, może chociaż południe Europy – myślę sobie. Jest! Widzę wynik. Wielkie żółte kółko zajmuje sporą część mapy, a na nim konkretna informacja - 90 proc. Europa Wschodnia i 5 proc. - inne. Klikam dalej i widzę masę pomarańczowych kropek w Polsce. Ale trochę też w Czechach i kilka na Litwie i Łotwie, a pojedyncze za niemiecką granicą. Na pozostałych 5 proc. składa się za to niezły miks: 3 proc to przodkowie z Irlandii, a pozostali mogli nawet pochodzić z Grecji, Finlandii i Włoch.
Test AncestryDNA, który wykonałam, daje jeszcze jedną możliwość. Dzięki zbieraniu danych online umożliwia dostęp do największej na świecie bazy danych zawierającej informacje na temat historii rodzin, miliony drzew genealogicznych i ponad 20 mld wpisów historycznych. Ponieważ wyniki zawierają informację o pochodzeniu etnicznym na podstawie 165 rejonów etnicznych, mogą też pomóc w znalezieniu prawdziwych krewnych poprzez system dopasowania DNA wśród użytkowników usługi, którzy już wykonali test. Niestety, ja swoich nie znalazłam. Emocje opadły, pojawiło się małe rozczarowanie, ale tylko na chwilę.
Poza oczekiwaniem na wynik, zaczęłam trochę szperać w rodzinnych historiach, dostałam dawkę pozytywnej adrenaliny i na swój sposób przeżyłam podróż w przeszłość. Ale już nie mam złudzeń i nawet nie jestem rozczarowana. Choć nie mam na imię Grażyna, na co dzień nie narzekam, nie noszę skarpet do sandałów, nie liczę cen masła i nie chodzę w japonkach na Giewont, to jedno wiem na pewno - jestem z Polski i to jest fajne!