Polacy utknęli w Hiszpanii. "Nie ma już Smoka. Spłonął"
"Straciliśmy nasz ukochany dom. Nie ma już Smoka. Spłonął" – napisała na Facebooku Anna Maria Biniecka, która wraz z partnerem akurat była w Hiszpanii. Smok to mercedes 210D, który był ich domem na kółkach - Tydzień zajęło nam odtruwanie, wydrapywanie resztek z wraku, pranie tego, co przetrwało, płacz za tym, co zginęło i rozkminianie, co robić dalej – opowiadają w rozmowie z WP.
- W trakcie przeprawy przez zajętą COVID-19 Hiszpanię, nasz 210D a.k.a. Smok spłonął. Pożar zaczął się w okolicach nawiewu lub był wynikiem zwarcia. Nie było nas w środku, więc nam nic się nie stało – opowiada Anna Maria Biniecka, która od kilku lat mieszkała w Smoku. - Niestety spłonął nasz dom i w pewien sposób także nasz styl życia.
Chwilę po opublikowaniu informacji o pożarze, Annę i Przemka zalała fala wiadomości od znajomych, którzy wysyłali nie tylko słowa wsparcia, ale i zachęcali do rozpoczęcia oficjalnej zrzutki na nowego Smoka.
Najpierw była Anna z zielonego Smoka
Dlaczego Smok? To proste. Mercedes 210D, z którego dziś pozostało już niewiele, dostał tak na imię ze względu na kolor.
– Gdy poszukiwałam samochodu, zafiksowałam się na mercedesa kaczkę. Długo nie znajdowałam odpowiedniego. Chyba dopiero po dwóch latach trafiłam na ogłoszenie idealnego 210D. Zadłużyłam się, pomogła mama, babcia, przyjaciel i w grudniu 2016 r. udało mi się pojechać pod Wrocław pociągiem i wrócić zielonym Smokiem. Imię wykluło się samoistnie od razu, gdy go zobaczyłam – wspomina Anna w rozmowie z WP.
Zobacz też: Polacy utknęli u wybrzeży Antarktyki
Potem byli oni dwoje i Smok
Anna Maria i Przemek polecieli do Malagi 19 lutego br. Od dłuższego czasu na południu Andaluzji stał zaparkowany Smok, który czekał na lepszy moment finansowy, aby wrócić nim do Polski. Planowali podróż powrotną rozciągnąć na trzy miesiące, pracując zdalnie, fotografując i nie spiesząc się. - Dla mnie był to pierwszy kontakt z życiem w kamperze, dla mojej partnerki trzeci rok – opowiada Przemek.
Przez blisko miesiąc przyzwyczajali się do życia na małej przestrzeni we dwoje. Pracowali zdalnie i odwiedzali miejsca, które Anna Maria odkryła wcześniej.
- 15 marca, dzień przed tym, kiedy Hiszpania miała zamknąć granice z powodu koronawirusa, o czym mówiły jeszcze niepotwierdzone informacje, postanowiliśmy wyjechać bardziej na zachód, w mniej zaludnione tereny – wspominają. – W tym czasie każde nasze spotkanie z Guardią Civil czy policją kończyło się na otrzymywaniu sprzecznych pouczeń. W Conil de la Frontera policja nakazała nam jechać na kemping. Tam powiedziano nam, że z polecenia policji nie mogą nikogo więcej wpuszczać i skierowali nas do hotelu, ale hotele także nie przyjmowały nowych gości. Mieliśmy siedzieć w domu, jednak gdy tylko odpalaliśmy silnik, nasz dom oczywiście zmieniał się w samochód, w którym może jechać tylko jedna osoba.
Postanowili ruszyć w drogę powrotną do Polski, ale tempo nie było zawrotne.
- Mercedes 210D to solidna maszyna, ale najbardziej lubi prędkość w okolicach 80 km/h – mówi Przemek. - Obserwując mapę zachorowań w Hiszpanii i śledząc doniesienia ze świata i z Polski, wytyczyliśmy trasę omijającą duże miasta. Trzymając się mniej uczęszczanych dróg, dotarliśmy do brzegu rzeki Gwadalkiwir, gdzie nie ryzykując zarażenia kogokolwiek lub zainfekowania siebie "ukryliśmy się" wśród bocianich gniazd i eukaliptusów. W tym cichym i nieuczęszczanym przez ludzi miejscu zaobserwowałem u siebie lękowy "odruch Pawłowa" - każde auto, które było słychać z drogi, budziło mój niepokój.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Aż tu nagle... "Smoka już nie ma"
Gdy usłyszeli, że Hiszpania planuje zaostrzyć regulacje, postanowili udać się na północ, pod Saragossę, gdzie znajomi Anny Marii niedawno kupili dom, którego remont został wstrzymany przez pandemię. Wiedzieli, że będą mogli tam swobodnie zaparkować i przeczekać kilka dni.
- Przez trzy dni pokonaliśmy ponad 900 km – wspominają. Na miejscu udało im się odpocząć i zregenerować, ale kończyły im się zapasy świeżej żywności, więc Anna Maria pojechała na zakupy.
- Gdy odebrałem od niej telefon i z drugiej strony usłyszałem szloch i słowa: "Straciliśmy Smoka, straciliśmy nasz dom. Smoka już nie ma" — mój świat się zatrzymał i wszystkie marzenia, jakie snułem jeszcze wieczór wcześniej lub choćby tego poranka, niczym popiół na wietrze, rozwiały się i zniknęły – wspomina Przemek. - Nie spłonął wyłącznie samochód, elektronika, ubrania, pamiątki czy plastik obijający meble. Spłonęły nasze sny, nasza wolność, nasze bezpieczeństwo, nasz dom.
Samochód miał tylko ubezpieczenie OC. Anna i Przemek początkowo byli w szoku po stracie swojego domu na kółkach, ale teraz są już pełni wiary, że uda się szybko stworzyć nowy dom w nowym Smoku. - Tydzień zajęło nam odtruwanie, wydrapywanie resztek z wraku, pranie tego, co przetrwało, płacz za tym, co zginęło i rozkminianie, co robić dalej – opowiadają. - Szczęściem w tej tragedii, oprócz oczywiście tego, że jesteśmy cali i zdrowi, jest wsparcie dobrych ludzi.
To, co zostało ze Smoka, a zostało dużo więcej niż im się na początku wydawało, pojechało lawetą na prywatny parking. – Właścicielem parkingu jest Juan – poznany wirtualnie za sprawą innego, ogromnie zaangażowanego w pomoc nam, internetowego znajomego Victora. Codziennie wysyłali nam garść linków z ofertami sprzedaży domów na kółkach i drugie tyle słów otuchy, choć nigdy się z nimi na żywo nie spotkaliśmy – mówi Anna Maria. – W końcu, dzięki ich pomocy, udało nam się sprzedać wrak Smoka.
Chcieliby wrócić do Polski, ale na razie nie mają jak. – Pojawiły się bilety na 18 maja u jednego z tanich przewoźników, ale szybko zniknęły, ponieważ ruch lotniczy w Polsce jest wstrzymany na kolejne tygodnie - mówi Przemek. - Konsulaty w Hiszpanii, Austrii i na Węgrzech, z którymi się kontaktowaliśmy, sugerują trasę samolotem do Niemiec i stamtąd autobusem do Polski.
- Ale ta ostatnia opcja jest bardzo kosztowna - dodaje Anna Maria.
Ale są dobrzy ludzie
Na szczęście mają gdzie mieszkać. Dzięki uprzejmości znajomych – Ani i Javiera – Anna Maria i Przemek zatrzymali się w remontowanym domu pod Saragossą, przy którym wcześniej zaparkowali Smoka. - Szczęściem w tej tragedii jest bieżąca woda, pralka, kuchnia, a co najważniejsze swoboda przy brudnej i smutnej robocie. Co więcej, mamy do dyspozycji coś zupełnie bezcennego: ogród z trawą, świeżym powietrzem i ptakami, które co rano śpiewają jakby nic się nie stało – mówi Anna Maria. - Zaczęliśmy też dokańczać remont domu znajomych, by choć w taki sposób odwdzięczyć się za możliwość przebywania tutaj.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
- To, co do nas spłynęło, niezależnie od wysokości kwoty, miało gigantyczną moc. Do tego stopnia, że potrafimy znaleźć w tym, co się wydarzyło, inspirację i naukę – mówią. - Wiemy, że nie chcemy żyć inaczej. By się dalej rozwijać i tworzyć potrzebujemy samochodu, w którym możemy mieszkać – tylko wtedy czujemy się na swoim miejscu. To, co zbierzemy, chcemy przeznaczyć na nowe wcielenie Smoka. Nie wiemy, jak długo będziemy szukać, ani ile będziemy potrzebować. To może potrwać wiele miesięcy. Będziemy wdzięczni za każdą formę wsparcia. Przygotowaliśmy nawet symboliczne dowody wdzięczności w postaci pomysłowych niespodzianek.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl